Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2008, 12:42   #6
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Zapadła noc, listopadowa szaruga spowiła warszawskie ulice. Przeszklony budynek Mc Donald's przy Alejach Jerozolimskich wyglądał niczym gigantyczna latarnia w morzu jesiennej mgły. Tak jak zbłąkane statki prowadzone jej światłem do portu, tak ludzie, którzy nie wiedzieć czemu wyszli o tak późnej porze w tą parszywą pogodę, ciągnęli do baru szybkiej obsługi.





Marysia ziewnęła przeciągle. Celowo nie zasłoniła ust ręką, pokazując klientowi wnętrze jamy ustnej aż po same migdałki.

- Co podać? – burknęła niezbyt grzecznie.

- Małe frytki i shake waniliowy – barczysty jegomość podrapał się po karku, studiując jadłospis.

Powłócząc nogami dziewczyna powlokła się w kierunku automatu, wyciągnęła kubek, nacisnęła guzik. Biała breja popłynęła wartkim strumieniem. Mery zdusiła w sobie przemożną chęć dodania czegoś od siebie do napoju. Zamknęła kubeczek plastikową pokrywką i apatycznie ruszyła w kierunku frytkownicy.

- Sześć złotych – powiedziała, wpatrując się nienawistnym wzrokiem w chłopaka.

- Dziękuję, smacznego. Zapraszamy ponownie! – szefowa zmiany szturchnęła Marysię w żebra, do jej twarzy przyklejony był wielki, sztuczny uśmiech. Honorata przypominała jedną z ofiar nieudanych operacji plastycznych, o których film Mery oglądała niedawno na Discovery Chanel.

- Masz się uśmiechać i być miła dla klientów! Wiesz jakie są u nas standardy obsługi ! – wysyczała jej wprost do ucha.

Dla Mery, o w pół do dwunastej w nocy Honorata mogła sobie te wszystkie normy i wymogi wsadzić głęboko w swój tłusty zadek. Jeszcze tylko piętnaście minut pocieszała się w duchu, lustrując salę w poszukiwaniu jakiegoś obiektu na którym mogła by zawiesić umęczony wzrok, do czasu pojawienia się kolejnego namolnego klienta. Ze stolika po drugiej stronie sali dobiegały dzikie wrzaski. Jakaś grupa małolatów wpadła coś przegryźć między jedną butelką taniego wina a drugą. Chłopak z czarną, farbowaną grzywką postawił kubek Coli na krawędzi stołu. Zadziało odwieczne, nieubłagane prawo ciążenia.

- Eeee wylało się! Niech ktoś to posprząta! – zawołał a towarzysząca mu grupa zarechotała wesoło.

Agata ze strachem ujęła mopa w drżące dłonie i ruszyła w kierunku powiększającej się, musującej, brązowej kałuży. Tęga, pryszczata dziewczyna była jednym z niewielu pracowników, tego kapitalistycznego obozu pracy, w jakim przyszło zatrudnić się Mery, którzy dawali się lubić. Na podłogę koło Agaty posypały się kolejne kubki. Dzikim krzykom i chamskim docinkom nie było końca. Któryś ze szczeniaków wyciągnął komórkę i zaczął nagrywać schylającą się po rozdeptany tekturowy kubek, wypiętą dziewczynę. Prowodyr całego zdarzenia, wyszczerzony do kamery zaczął znacząco kołysać biodrami, tuż przy wydatnych pośladkach Agaty. Kiedy dziewczyna zorientowała się, co tak rozbawiło dzieciarnię, cofnęła się. Świeżo zmyta podłoga okazała się podstępnie śliska. Dziewczynie ujechała noga . Biedaczka leżała jak kłoda a na jej głowę posypały się niedojedzone kanapki. Tego już było za wiele. Mery z furią wybiegła zza kasy. Stanęła nad Agatą i podała jej rękę.

- Nic ci nie jest?- pomogła jej wstać i wcisnęła w rękę garść serwetek, które przezornie chwyciła wybiegając zza kontuaru – Spieprzać stąd gnojki !

Najodważniejszy a co za tym idzie pewnie najbardziej pijany, zaczął wykonywać dwuznaczne gesty i wystawiać język w kierunku Marysi.

Dziewczyna niewiele myśląc zrobiła krok do przodu, noga obuta w czarnego dwudziestodziurkowego glana trafiła bezbłędnie. Chłopak z wizgiem wciągnął powietrze i zgiął się w pół.

- Co wy wyrabiacie! – z zaplecza wybiegła przerażona Honorata – Łobodzińska ! Co zrobiłaś temu biednemu chłopcu, wiesz jaką karę za to dostaniemy. Wszyscy stracimy pracę! Boże małoletni pobity przez pracownika Mc Donald'sa co za skandal!

- Już nie pracownika – Mery wyciągnęła rękę w kierunku zwierzchniczki – Jest kwadrans po dwunastej, dziesięć minut temu skończyłam zmianę. Więc pobiłam go całkiem prywatnie, w czasie wolnym po pracy.

Agata powoli dochodziła do siebie, chlipiąc cichutko w szatni. Mery ściągnęła granatowe szorty i zawzięcie walczyła z pasiastą bluzeczką. Złośliwość rzeczy martwych nie zna granic. Guziki niczym małe złośliwe żyjątka wymykały się ze zmęczonych palców. Nerwowy pośpiech nie ułatwiał spraw. Całe ubranie śmierdziało frytkami, Marysia nienawidziła tego zapachu. Kiedy wreszcie uwolniła się ze swojego pracowniczego pancerza, cisnęła rzeczy w kąt szafki nawet ich nie składając. Szybko wciągnęła spódnicę i czarny golf, na ramiona narzuciła długi, skórzany płaszcz. Z wnętrza kieszeni dobiegł krótki, dźwięczny sygnał, informujący o otrzymaniu smsa. Dziewczyna wyciągnęła telefon, czarna klapka odskoczyła z cichym brzękiem.


Jak się ma mój słodziutki wampirek : *
Tęsknię za Tobą bardzo. Siedzę właśnie
u Antaresa i słuchamy Bauhausa.
Rano Cię obudzę moja mroczna królewno : *


Wiadomość od Loftura poprawiła jej trochę humor. Marysia otuliła się szczelnie płaszczem, owinęła arafatką pod sam nos i wyszła w zimną, deszczową, listopadową noc.

Lodowaty wiatr tarmosił nagie korony drzew a drobne krople jesiennej mżawki miarowo kapały na betonowe, chodnikowe płyty. Ciało Marysi przeszył zimny dreszcz, parszywa pogoda. Wetknęła w uszy słuchawki odtwarzacza i włączyła muzykę.


Od razu zrobiło się jej cieplej. Ulice były opustoszałe, na przystanku, gdzie zatrzymywały się autobusy w stronę Gocławia, siedział samotny, zmęczony życiem jegomość. Dziewczyna wyłączyła muzykę i zerknęła na zegarek, za pięć pierwsza. Przetarła oczy, zmęczenie dawało się jej we znaki. Cyferki na rozkładzie jazdy zlały się w jedną, czarną, gruba kreskę. Jeszcze jeden wysiłek i spojrzenie na plan odjazdów. Nie było tak źle, autobus powinien być za jakieś dziesięć minut. Marysia schroniła się pod przeszkloną wiatą, bacznie obserwując wciśniętego w przeciwległy kąt mężczyznę. Zimno stało się coraz bardziej dojmujące, ciałem dziewczyny zaczęły wstrząsać dreszcze. Nogi i ręce były jak z drewna. Mery kilka razy zamknęła i otworzyła dłoń, żeby przepompować trochę krwi do zdrętwiałych opuszków. Z niesmakiem skonstatowała, że jej paznokcie przybrały brzydki, fioletowy odcień. Powieki stawały się coraz cięższe. Z półsnu wyrwała ją przeraźliwa kakofonia dźwięków. Ulicą nadjeżdżał stary czarny mercedes, zza przyciemnianych na wpół opuszczonych szyb dochodziła głośna muzyka co chwila przerywana okrzykami „ Dawaj, dawaj ! DJ Aligator ! „ i kolejne dźwięki z gamy umpc…umpc… Mery ze zdumieniem przetarła oczy, czyżby już miała halucynacje ze zmęczenia a może to tylko abstrakcyjny sen. Z samochodu wystawało wielkie strusie jajo. Biały owal obrócił się w kierunku dziewczyny i dopiero teraz Marysia zorientowała się, że to nie jajo tylko czyjaś łysa głowa. Mężczyzna o fizjonomii Dolfa Lundgrena wbił mętne spojrzenie w małą, skulona postać pod wiatą.

- Eee…Łłłeee… Szataństwo! Szataństwo! – ryknął tubalnie i cisnął puszką po piwie w kierunku dziewczyny.

Resztka trunku chlusnęła białą pianą na wszystkie strony rozsiewając ostry, chmielowo, drożdżowy zapach. Marysia zmełła w ustach przekleństwo, na szczęście do przystanku właśnie podjechał autobus. Dziewczyna opadła ciężko na plastikowe siedzenie i z westchnieniem oparła czoło o zimną szybę. Miarowy warkot silnika działał uspokajająco, drobne krople padały na szybę i rozmazywały się tworząc fantazyjne sieci miniaturowych rzek i rozlewisk. Kolejne szarpnięcie, kolejny przystanek. Mery wysiadła, kilku minutowy spacer wyludnionym, parkiem między blokami, zdawał się trwać całą wieczność. Jeszcze tylko krótka walka z opornym zamkiem w drzwiach. W korytarzu panowały egipskie ciemności. Dziewczyna zrobiła kilka kroków po omacku w kierunku kontaktu. Nagły wybuch bólu w lewej nodze wyrwał z jej gardła wiązankę, jakiej nie powstydzili by się nawet Szewcy Witkacego. Drzwi do pokoju uchyliły się, zalewając korytarz kolorowym światłem.

- Co tak, kurwa, hałasujesz! – masywna postać Roberta wypełniała całą futrynę – Patrz gdzie, kurwa, chodzisz ! Wlazłaś mi do torby !

- A ty co, kurwa, wszędzie musisz swoje graty rozrzucać ! – wysyczała ze łzami w oczach – Pieprzony knur w chlewie żyjesz czy co !

Robert podniósł torbę ze złośliwym uśmieszkiem, zawartość brzęknęła metalicznie, hantle przetoczyły się z jednego końca torby na drugi.

- Myślałem, że takie Mroki jak ty widzą w ciemności – chłopak kpił złośliwie.

- Myślałeś, przecież ty nie masz czym. Kurwa dwa zakręty jak struś, jeden do defekacji a drugi do kopulacji !

- Przestańcie wreszcie! – z wnętrza pokoju dobiegł piskliwy głos Anki – Robi chodź zaraz będą „ Kulisy tańca z gwiazdami „,pewnie pokażą Pudziana. No chodź!

Robert z Marysią rzucili sobie ostatnie, nienawistne spojrzenie i rozeszli się do swoich pokoi.




Mery rozsznurowała glany, cisnęła je ze złością w kąt pokoju i runęła na łóżko.

- Cholerni współlokatorzy – mruknęła.

Niemrawo, powoli zaczęła się rozbierać, z reprodukcji Beksińskiego patrzyła na nią twarz ukrytej w mroku poczwary. Mery wczołgała się pod kołdrę. Namacała po ciemku pilot od wierzy. Z głośników popłynęła cichutka muzyka.


Marysia wtuliła twarz w miękka poduszkę. Cichy i mroczny Hypnos, brat Tanatosa, wziął ją w objęcia.

W odległych sennych wszechświatach, wędrowała ulicami starego miasta. Rozmawiała z ubranym w czerwoną, sztrykowaną czapkę wilkołakiem by na końcu poszybować na wielkiej parasolce ze swoim lustrzanym odbiciem w nieznane. Nagle gdzieś z realnego świata dobiegł ją czyjś przyciszony głos.

- Królewno… moja mała, mroczna królewno…

Otworzyła oczy, za oknem było jeszcze ciemno. Jacek leżał obok niej, jego dłoń delikatnie gładziła jej kark a usta pieściły płatek ucha.

- Tęskniłaś za mną ? – wymruczał jej wprost do ucha – bo ja bardzo.

- A jak myślisz ? – uśmiechnęła się filuternie, przewracając na plecy.

Spletli się w czułym uścisku, ich usta się odnalazły. Jego dłonie błądziły po jej ciele, wydobywając z ust Marysi ciche westchnienia rozkoszy. Kiedy już się sobą nasycili, zasnęli wyczerpani w swoich objęciach. Dźwięk budzika niczym syrena przeciwpożarowa zburzył ich małą, cicha intymność.

- Która godzina ? – wychrypiał zaspany Loftur

- W pół do ósmej – Mery stała już przed szafą, przepatrując jej zawartość w poszukiwaniu jeansów. –Zbieraj się a i daj mi pieniądze, bo wczoraj zapłaciłam naszą część czynszu i jestem spłukana.

Jacek siedział na łóżku wciągając koszulkę Lacrimosy , gdzieś z odmętów czarnego materiału dało się słyszeć jego niepewny głos.

- No właśnie, zapomniałem Ci powiedzieć… Antares przywiózł mi z Londynu zajebiste New Rocki… - chłopak urwał, czekając na reakcję dziewczyny.

Drzwi szafy trzasnęły z impetem.

- Co chcesz mi powiedzieć ! Za ile… ? Nie mów, znowu nie mesz pieniędzy ! – Marysia dopadła do niego jak furia.

- Wiesz to była prawdziwa okazja, eee… tam marne siedem stów… w Rockmetalshopie kosztują dziewięć… Ałłł… - solidny kuksaniec przerwał wyjaśnienia Loftura – Kochanie…


- Nie odzywaj się do mnie – dziewczyna kipiała z wściekłości, chłopak spróbował ją przytulić – Nie!!! W ogóle się do mnie nie zbliżaj.

Reszta poranka, podobnie jak droga na uczelnie upłynęła im w grobowej atmosferze. Mery, żeby jeszcze podkreślić swój zły nastrój, włożyła płytę do odtwarzacza i wybrała piaty kawałek.


Jacek westchnął. Dobrze wiedział, że Marysia słucha go tylko kiedy jest wściekłą albo kiedy złapie doła.

Przed szarym budynkiem wydziału psychologii kłębiło się już sporo ludzi. Małe grupki palaczy dopalały papierosy, dziobaki w stresie kartkowały notatki a łasuch wpychały w siebie poranne drożdżówki. Dzień jak co dzień. Ćwiczenia z psychometri i diagnozy psychologicznej dłużyły się niemiłosiernie. Mery przeklinała w duchu dr Labusa, jego monotonny głos i szeregi cyferek, którymi się tak fascynował. Dziewczyna nie podzielała jego opinii, że gdyby nie statystyka, nie byłoby w ogóle życia na ziemi… no może byłoby ale w postaci glutowatych, bezmózgich robali…

- Łobodzińska! Znowu patrzysz na zegarek ! Czyżbym Cię nudził ! – doktor nawet kiedy się denerwował i podnosił głos był nadal jakiś niemrawy i bez wyrazu.

Dwie godziny udręki nareszcie dobiegły końca. Marysia zerknęła na plan, trzygodzinne okienko, a potem wykłady z psychologii wychowania. Poczuła ssanie w dołku, przez poranną awanturę z Jackiem nawet nie zdążyła zjeść śniadania. Na zegarku była jedenasta trzydzieści, pora w sam raz na wczesny obiad albo spóźnione śniadanie. Po drodze, będzie trzeba zahaczyć o jakiś bankomat. Niewiele myśląc ruszyła przed siebie. Nawet nie starała się omijać brudnych kałuż, które potworzyły się w popękanych płytkach chodnikowych. Z całą premedytacją rozchlapywała czarną lurę na mijających ją przechodniów. Warszawa jesienią stanowiła naprawdę przygnębiający widok. Stalowoszare chmury spowijały niebo pod którym jak okiem sięgnąć ciągnęła się betonowa dżungla. Dziewczyna stanęła przed przeszklonymi drzwiami banku. Wygrzebała z kieszeni portfel i wyciągnęła kartę. W brudnym, zabłoconym przedsionku zamontowano trzy bankomaty. Maszyna połknęła łapczywie plastikowy prostokąt. Krótkie pipnięcie… wprowadź pin… wybierz kwotę…
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 07-06-2008 o 00:34.
MigdaelETher jest offline