Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2008, 13:30   #9
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/va-half-life_2_soundtrack-track_31-m.mp3[/MEDIA]

Monika Andrzejewska zmrużyła oczy na parę chwil. Miała dziwną wizję o wielkim niedźwiedziu grizzly. Zamrugała.
Monika Andrzejewska była zupełnie, najzupełniej naga. Nie próbowała nawet zakryć swojego odsłoniętego sromu. Mówiąc szczerze, nawet nie umiała ruszyć ręką.
Działo się tak dlatego, ponieważ była skrępowana serią grubych lin wrzynających się w jej ciało. Liny, niczym węże, oplatały całe jej ciało, biegnąc poprzez przeróżne partie ciała: począwszy od pleców, gdzie był węzeł, idąc poprzez białe ramiona, krzyżując się na czerwonych, wystających piersiach, biegnąc dalej i dalej, przez brzuch i pokryte ciemnym meszkiem podbrzusze, dalej, przez czarne i sztywne owłosienie łonowe. I Rundgang. I znowu węzeł, z którego biegnie lina zawieszona na haku. Jej kostki są obwiązane dobrze i mocno, razem z nadgarstkami skrępowanymi na tym samym węźle.
Z jej zakneblowanych ust skapuje strużka śliny. Knebel jest różowy.
Tak, wiem, Monika. Wiem, że cię to boli. Ale wiem również, że lubisz to, suko. Zresztą
moim zdaniem, nie jesteś znowu taka poniżona. Moim zdaniem to ja się bardziej poniżam,
będąc w tym kretyńskim stroju pokojówki. Popatrz na mnie. Jak ja wyglądam? Przecież to
mnie boli bardziej od ciebie. Tu, w środku.
A ty kochasz patrzeć, jak boli mnie w środku, kochasz to, kiedy na twojej usmarkanej i spłakanej twarzy pojawiają się kolejne siniaki, kiedy nie umiesz oddychać. To przez ten knebel. Ładnie się ślinisz, wiesz o tym?
Ostatnio zaczęłam nagrywać nasze spotkania. Co prawda z pewnością nie zrozumiesz do
końca, co będę miała na myśli, gdy wspomnę o tym, że ten czas należy do przyszłości.. Nie sądzę. W każdym razie, być może te nagrania będzie ktoś mógł kiedyś podziwiać. Zostawię je w moim
pokoju, gdzieś kiedyś w czasie.
A tymczasem... Pobujaj się na tym haku. Tak pięknie się bujasz.

* * *

# Tanja Hahn

- Tunel... - Konrad zamyślił się. - Tak... Tunel. Zresztą, sama się dowiesz – tu jego kąciki ust podniosły się w uśmiechu. - Zostanie to ogłoszone w oficjalnych danych, na razie nie chcę psuć niespodzianki. - Ale tym razem to będzie coś naprawdę dużego! - brat Tanji, gdy zechciał, był prawedziwym entuzjastą. - Obliczenia? Pytanie! Wszystko jest przygotowane, potrzebujemy tylko czasu... Niby dlaczego reaktory się przegrzewają!? Ha! Dzisiaj... - zmitygował się. - Dzisiaj zobaczysz to sama.

* * *

Kiedy objęła go, Konrad cofnął się krok do tyłu, wciągnął haust powietrza, jego źrenice rozszerzyły się. Ledwo utrzymał równowagę; zakołysał się i byłby pewnie upadł, gdyby za nim nie znajdowała się ściana, na której się oparł.
Ktoś z daleka powiedziałby, że jeśli Tanja nie czuła tak naprawdę, to byłaby w takim razie mistrzynią manipulacji. Przez parę chwil Konrad zamachał rozcapierzonymi rękami w powietrzu, jakby chciał rozpaczliwie coś złapać.
Tanja nie widziała tego, bowiem wtuliła twarz w jego pierś. Ale jego oczy wyrażały strach. Strach, który prędko przerodził się w złość.
Ponownie nabrał powietrza w płuca, ale tym razem jakoś pewniej. Zaparł się o ścianę lewą nogą i odepchnął Tanję. Wyglądało na to, jakby ten gest kosztował go dużo wysiłku. Być może zbyt wiele.
- Nie rób... - wycharczał zza zaciśniętych szczęk. - ...Nie rób... Tego... Nigdy więcej... Słyszysz mnie?... Słyszysz mnie, do cholery!?
Pęk włosów opadł mu na ciemeń.
- A wy – zwrócił się do zbiegowiska – co się gapicie? Do roboty! Do roboty!...
Odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem z laboratorium. Gdzieś w oddali trzasnęły drzwi.

* * *

Przejechała kolejne parę pięter do kompleksu biurowego; ta winda znajdowała się bliżej wschodniej ściany Muru. Chociaż szyb był mroczny, to jednak przez zbrojenia i szczeliny – co prawda odległe – mogła zobaczyć szare wrzosowiska Polski zachodniej.
Polska zachodnia. Przeklęty kawał, jeśli pomysleć nad tymi słowami. Polska nie istniała nigdy, a tym bardziej nie istniała nigdy na zachodzie. Szczególnie na zachodzie przestała istnieć niecałe sto lat temu, gdy rozwścieczona ludność Warszawy, kierowana przez rewolucjonistę Marka Laszczyńskiego, wdarła się na obrady sejmu i po prostu stratowała wszystkich posłów, którzy siedzieli w sali obrad. A później sejm spalono. I nic. Pogorzelisko dalej znajduje się w Warszawie, omijane szerokim łukiem przez każdego, kto mieszka w Warszawie.
Jednak najgorsza jest linia demarkacyjna ciągnąca się od dawnego Wusterhausen aż do nieistniejącego Schorfheide, teraz zwyczajnie kolejnego sektora zaanektowanego przez Neoberlin. Pusta przestrzeń ciągnąca się na trzy-pięć kilometrów. Nieużytki. Bagna. Spalone lasy, popękane drogi, okaleczone ruiny miast i wsi. Wszystko to po to, żeby mieć dobre pole widzenia, jednak to też zawiodło: Od czasu Trzeciej Wojny tereny te spowiła gęsta mgła, nie zawsze pochodząca z szarego nieba, co może i z dymiących do tej pory popiołów miast.

* * *

Kompleks biurowy lśnił bladym światłem lamp, które odbijał pleksiglas.
Hugo Steinerd był wysokim i potężnym jegomościem, krótko przystrzyżonym na styl wojskowy, chociaż twarz miał nalaną, zaś czoło lśniło od potu.
- Hugo Steinerd?
- Na Boga! - syknął Hugo, rzucając wzrokiem na strażników SD rozmawiających w rogu. - Czy ty masz rozum, dziewczyno, przychodząc tutaj? - mówił szybkim, cichym głosem, prawie szeptem. Bełkotliwie, prawie rozumiała, co mówi. - Przysięgam, zabiję Ericę za ten rozkaz, jeśli to wszystko przeżyjemy – przewrócił oczyma do góry i znowu na dół. Łypnął jeszcze raz w stronę białych hełmów. - Idziemy, pani Hahn. Już czas.
Szybkim ruchem zgarnął plik papierów, który leżał przed nim i wcisnął do teczki, tą zaś zapakował do torby. Otarł swoje czoło chusteczką. Zgarbił się i wskazał ręką windę.

* * *

- Nie muszę chyba mówić, że mamy sytuację wyjątkową –
zakaszlał Steinerd. - Sama pani widzi. Ta banda kretynów lustrowała moje biurko trzykrotnie, ale nie domyślili się, gdzie schowałem dysk z danymi. No, ale po kolei.
Weszliście do windy, Hugo wybrał najniższy numer. Ponownie wytarł swoją twarz chusteczką. Głośno wypuścił z siebiep powietrze. Wyglądał, jakby miał gorączkę.
- Po pierwsze, musimy powiedzieć, że wybrano panią do dosyć delikatnej misji. I nie ma tak, że pani odmówi. Już za późno. Koła tej machiny zaczęły się kręcić, a pani jest jednym z jej trybów.
Włożył okulary na nos. Winda jechała powoli na dół.
- Hmm... Pani zna Konrada Hahna, tak? No tak, głupi jestem. Eeech... Proszę mnie posłuchać. Erica Kant i hm... Georg Brukner postanowili, że nadaje się pani do tej pracy wprost idealnie. Mamy mało agentów wewnątrz samego Muru, szczególnie tak dobrych jak pani – uśmiechnął się wstydliwie.
- Pani brat – podjął znowu – jest obecnie najgroźniejszym wrogiem Obrońców Ludzkości. Nie jest to dziwne. Być może nie słyszała pani o tym ostatnio, ale właśnie przez niego zostało zabitych dwóch naszych w obrębie die Mauer. Nie sądzę, żeby znała pani tych ludzi. Względy bezpieczeństwa, rozumie pani.
Odchrząknął. Milczał, a winda na chwilę przystanęła. Kolejny komunikat o niebezpieczeństwie przegrzania reaktorów.
- No właśnie – pokazał brodą na głośnik, z którego dobiegło ostrzeżenie. - Oto, co właśnie robi pani brat. Eksperyment się już zaczął, a my nie wiemy, co to za eksperyment, bo nasz łącznik w Labie D zginął tydzień temu.
Winda znowu przystanęła. Zgrzytnął dźwig, zakołysało się złowieszczo.
- Do rzeczy. Naszym poleceniem jest, żeby albo pani zabiła swojego brata, który zresztą panią się nie obchodzi, albo dostarczyła go w nasze...
Kolejne zgrzytnięcie.
- Co jest, kurwa!?
- Uwaga. Nadmierne przegrzanie reaktorów. Włączane sy-y-ys-s...
To włączył się gdzieś alarm. Światło w windzie zamrugało i zgasło. Oprócz alarmu można było posłyszeć chrapliwy oddech Hugona Steinerda. Kaszel.
- Na-a-admierne przeciążenie elektromagnetyczne. Promieniowanie pola Thamma ponad normą. Zmni-e-ejsz...
Z głosu, który dał się słyszeć na zewnątrz, można było wywnioskować, że przeciera się lina dźwigu. Tanja usłyszała, jak z boku pędzi na dół kolejna winda. I krzyki ludzi, którzy się w niej znajdowali. I trzask rozbijanego żelaza na końcu czarnego szybu.
Pękła linka.
Szybkość lecącej na dół windy odebrała dech. Gdzieś w ciemności rzęził Hugo Steinerd. Kolejne piętra mijały z szybkością błyskawicy; widziała zamazane kształty przemykające przez korytarze. A potem świat zwolnił. Wszystko zwolniło.
Nawet ciało Steinerda, które leciało w stronę barierki. I wolne uderzenie w głowę. Ciemność.

* * *

Willkommen zum Ritt auf der Rasierklinge
Machen wir der gespentischen Veranstaltung ein Ende
Lass uns den fettwanstigen Kriegsgewinnlern die
Gefrässigen Mauler
Stopfen


* * *

Obudził Cię ryk syren alarmowych. I mrugające światło windy.
Przekrzywiona lampa chybotała się na porwanym kablu. Dziura w metalu odsłaniała szyb windy, z którego spadliście. Lampy niby gwiazdy świeciły w dali szybu.
Kawałek kabla leżał na połamanej nodze Steinerda. Czy raczej tym, co z niego zostało.
Połamana barierka zwisała żałośnie, opierając się o żelazobeton w szybie. W szczelinie między windą a szybem znajdowały się ręce Steinerda; krew kapała ze zwisającej arterii, spływając na dół. Steinerd sam zwisał na swoich rękach, a przez jego nienaturalnie rozciągniętą skórę i ścięgna prześwitywała konsoleta z numerami. Jego żebra i kawałek nogi przytrzymywały windę przed ostatecznym upadkiem w czeluść wespół z pokrzywionym sufitem windy. Jego zmasakrowany korpus nie miał głowy; prawdopodobnie odpadła ona przy pierwszym lepszym zahaczeniu o piętro. Kabel leżący na jego nodze sprawiał, że ta podrygiwała pod napięciem w groteskowym tańcu, rzucając niespokojny cień na Tanję Hahn.

* * *

Puste biuro, które miało powitać Tanję Hahn zaraz po zjechaniu, teraz opustoszało. Panowała tu całkowita ciemność, oświetlana zaledwie mrugającą lampą z windy i bladym światłem monitora. Monitor śnieżył. Ale na krótko.
Oto monitor mruga i pokazuje magazyn, pewnie jeden z tych z naziemnej części Muru. Człowiek z włosami na żelu, krótką bródką i zawadiackim wyrazem twarzy.
I człowiek, którego już sam monitor nie widzi.
Człowiek ten siedzi na wózku inwalidzkim z logiem Korporacji: Trzema literami wpisanymi w koło zębate. Cóż, reklama to reklama, od czasu. Człowiek ten jest już prawie martwy – dlatego też po jego prawej ręce znajduje się kroplówka: Płyn spływa do jego żył dodając mu do krwi związków odżywczych. Jakkolwiek, kroplówka nie jest rogiem z Almatei i prędzej czy później się skończy. A on umrze.
Jeszcze nie teraz. Człowiek ów ma do spełnienia pewną rolę. On sam o niej jeszcze nie wie: Jest zbyt zszokowany wydarzeniami ostatnich minut, tak więc gapi się tępo w ciemność.
Zresztą, jestem zdania, że czas najwyższy, aby umarł w przeciągu paru godzin. Jest stary i zniedołężniały, on sam zaś budzi się co ranka z coraz większym pragnieniem śmierci. Dziś nawet wypowiedział nawet parę razy to słowo; mówi i ma.
Ma on również długą brodę i ogólnie spełnia wszystkie cechy Albusa Dumbledora, bohatera pewnej książki sprzed dwóch wieków, która propagowała okultyzm i kult wicca, zapodając także przewidywalną i sztampową fabułę.
Kiedy Tanja Hahn wreszcie wyjdzie z windy(obojętnie, co tam zrobi), spełni on swoją rolę: Wypowie słowa.
"A!... To ty!... Jesteś Tanja Hahn, prawda? Widziałem cię parę razy w Labie C-63..."
Tu zakrztusi się i w zupełnie ludzkim odruchu ratowania życia splunie pod nogi Tanji. Niech będzie wtedy dla niego wyrozumiała: Gdyby tego nie zrobił, umarłby przedwcześnie, nie spełniwszy swojej roli. A to ważne dla Tanji.
"Nic nie mów... Słuchaj mnie na razie. Czuję, że niewiele czasu mi zostało... Nazywam się Steffen Müller. Pracowałem swojego czasu nad teleportacją korpuskularną, jednak zostałem przeniesiony do czasoprzestrzennej. Posłuchaj... Coś się stało w rdzeniu bloku D. Nie wiem. Coś wybuchło. Ty masz brata, prawda? Nazywa się... Konrad. On tam szedł. Idź za nim Tanja. Wyglądał na złego i ciągle mamrotał pod nosem twoje imię".
Po tym krótkim monologu starzec wreszcie uda się na drugą stronę. Śmierć całkiem naturalna, zwyczajnie w pewnym momencie naprawdę utopi się w swojej ślinie. Chyba nawet lepiej, nie będzie musiał się męczyć z kroplówką. Agonalnym wysiłkiem jego ręka przesunie się na klawisz ENTER, by na drugim monitorze odsłonić kamerę z pewnej więziennej celi z bloku... Tak, Tanja Hahn zdziwi się, chociaż nigdy nie słyszała o takim bloku. Blok E.
Ekran będzie przedstawiać człowieka, mężczyznę, który w istocie znajduje się w celi. Powietrze będzie żółte od gazu, który wypełniać będzie całe pomieszczenie, zaś on będzie podrygiwać i chodzić po pomieszczeniu bez celu, niczym szmaciana lalka. Tak, będzie chodzić, pomimo że monitoring pracy jego serca będzie poziomą linią, a on sam będzie martwy. Poza tym, będzie tam napis:
AUSPRÜFUNG DES ZYKLON-B-13 GAS

* * *

# Axel Heintz

Axel bezpiecznie przekroczył dystans, który dzielił go od rogu i komputerów; tym razem się nie mylił – esdecy rzeczywiście byli zajęci rozmawianiem z jednym z pracowników personelu. Tam było ich zaledwie dwóch, chociaż gdyby Axel został nieco dłużej za rogiem, natknąłby się na trzech kolejnych. Chwilę rozmawiali, wydano komendy, dwóch odeszło, zaś jeden został, rozglądając się po tej części serwerowni.
Fixxxer zostawił kolejną wiadomość. Była to zwykła wiadomość tekstowa, de facto trudna do przechwycenia przez M-SLATE, jednak pole blokujące zrobiło swoje: Niektóre słowa czy fragmenty zdań były nieczytelne.

Nie jestem pewien, czy ta wiadomość dojdzie do ciebie w całości, Heintz. Wszystko wygląda tak, jakby pole ochronne M-SLATE raz było silniejsze, a raz słabsze. To dlatego wysłałem to, chyba ostatecznie tego nie \X/`/|<|2`/j@. W każdym razie, dzięki. To, że wysyłasz sygnały, dało nam pole do popisu. Wreszcie coś znaleźliśmy, Axel. Dzięki Tobie, między innymi.

Tymczasem zza drzwi wyszedł Konrad Hahn. Powiedział parę słów do strażnika SD, po czym znowu wszedł do windy i zjechał nią w dół. Strażnik SD wyciągnął pistolet, po czym odbezpieczył go. Wyciągnął szyję. Zdawał się rzeczywiście kogoś szukać. Odesłał rozkaz przez radio, trzasnęło, pozostała dwójka zostawiła pracownika i poszła w jego stronę. Także wyciągnęli broń.

Chodzi o to, że w końcu z GOS-em zdołaliśmy się włamać [)0 |<@|\/|3|2 [)@|3|<1360 z@$136|_|, które są na szczycie Mauer. Mieliśmy zaledwie 0|}|2@z |\|@ niecałe pół minuty, ale to, co zobaczyliśmy... Stary, to nas po |*|20$+|_| |20z|*13|2[)0|1|0. |\|13 mogę ci posłać, co tam było, za duży format, jak na M-SLATE. Sam rozumiesz. Ale człowieku, oni |\/|13|1 j@|<13$ j3|}@|\|3 \X/`/|2z|_|+|\|13 |2@|<13+. W życiu nie widziałem takiej jednostki. Mieli dziwaczne hełmy...
Jest jeszcze coś, co chcę ci przekazać. Twoje nazwisko |*0j@\X/1@|0 się parę razy na |1$(13... Kurwa, nie wiem, co to miało być? Testy? Eksperymenty? Nie wiem, bo to, co uszczknęliśmy, to naprawdę było z samego rdzenia tego pierdolonego systemu, i tak zdążyliśmy sporo wyssać, jak na te kilka sekund. W każdym razie, tam było coś w tym stylu: "!!@@@#(( ^^#*^^^%!!!: )$(&&#**% )$!!!#!!!^^^!!###!!!(^^^^ ##( ##!!((@@!!!#%%( $(!!!)!!%$!!!#^^^*!!"


- Axel Heintz? - z hełmu wydobył się metaliczny głos esdeka. - Zostaliśmy poinformowani, że przebywasz w tym rejonie. Jesteś aresztowany. Masz prawo do...
Podczas gdy tamten wymieniał listę Twoich praw, ty zerknąłeś na ostatni ciąg krzaczków, który wypluł przekaz na monitorze:

**%(@@ )((!!^^^&&&# !!!^^^*@@!!!###!!!#^^^*# %%%(((**& ##

- ...wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie – uroczyście skończył strażnik. - A teraz za mną.
Było ich zbyt wielu. Ta trójka, która podeszła do Ciebie, miała już wyciągnięte pistolety i mierzyła z nich w Twoją stronę. Było to dziwne, ponieważ ujrzałeś, jakby mieli Cię za kogoś o wiele bardziej niebezpiecznego, niż w rzeczywistości siebie uważałeś. Słyszałeś, jak trzasnęło radio, a jeden z nich się odezwał:
- Obiekt został przechwycony. Standardowa procedura przesłuchania.
Jeden szedł z przodu, dwóch pozostałych macało Twoje plecy lufami pistoletów.
Jeden z nich otworzył kluczami magazyn zapasowy; uprzednio skuli Twoje ręce, po czym wepchnęli do środka – upadłeś, potknąwszy się na czerwonym łomie, wbitym w jedną ze skrzyń.

* * *

Musisz bowiem wiedzieć, czytelniku, że magazyny zapasowe, tak zwane Lagerhäuser były rozmieszczone owego czasu na terenie całego kompleksu. Zazwyczaj małe, regularnie sprawdzane(przynajmniej w tych "oficjalnych" częściach) i przydatne w czymś takim, jak die Mauer, to jest ostatecznie kompleksie badawczym, gdzie pole Thamma, promieniowanie i fale elektromagnetyczne – choć w sumie nie wychodzące poza grube warstwy ołowiu komór testowych – jednak jakoś oddziaływały na to miejsce. W każdym razie nie było tygodnia bez małej awarii sprzętu i dlatego też wprowadzono owe Lagerhäuser.
Ten, do którego miał wątpliwą przyjemność trafić Axel Heintz, już od pewnego czasu przestał spełniać swoją funkcję magazynu. Oczom Axela ukazała się betonowa podłoga, śmierdząca zakrzepłą krwią, która zresztą się tam znajdowała, tworząc oniryczne wzory. Krew z podłogi przechodziła na ścianę. Na środku był ustawiony drewniany stołek, po lewej parę skrzyń i łom, zaś po prawej terminal. Jeden z tych.
- A teraz... - zaczął jeden z nich.
- Uwaga. Nadmierne przegrzanie reaktorów. Włączane sy-y-ys-s...

Światła na korytarzu, w serwerowni zamrugały. W transformatorze usłyszałeś trzask, a potem wszystko ogarnęła nagła ciemność.

* * *

- Oto zapalają się światła; w głuchej ciszy nie słychać nic, poza trzaskiem zapalających się lamp. Jarzeniówki trzeszczą, napełniając się wolno światłem. Trwa to parę chwil, jednak już w pierwszych rozbłyskach światła wyłaniają się kształty pomieszczenia.
- Iście, panie Kolditz, toście mi wizje zapodali, najpierw jakieś lampy trzeszczą, czas trzeszczy, kości trzeszczą. O, szczególnie te jarzeniówki, wyrwane z myśli i kontekstu niczym orgazm młodego dziewczęcia.
Nieporadny, przedwczesny i nieumiejętny.
- Oto zapalają się światła, w ciszy głuchej, przerywanej zaledwie trzaskiem jarzeniówek, które są niby przedwczesny orgazm dziewczątka, patrzmy, wyłaniają się kształty: Dziesięć lamp trzeszczy, pojękując w rozkoszy, oświetlając swoją nagość. Idźmy dalej: Pomieszczenie wygląda, wypisz wymaluj, jak pierwsza lepsza klasa liceum na Śląsku, obskurna, pachnąca kredą i gąbką, pachnąca tablicą i biurkiem nauczyciela, pachnąca butami zmiennymi i identyfikatorami. Ławki. Krzesła. Drzwi. Drzwi z numerem, a na nich jest napisane: Mene, tekel, fares.
- Iście, panie Kolditz, coś balladę żeście skrewili. Jednak w tym pomieszczeniu czuję leciutki zapach piżma, piżmo jest gęste, doprawione bzem i innymi ziołami.
- Oto zapaliły się światła, płoną one w orgii rtęci i argonu, rozbłyskują tysięczną rozkoszą; myślę, że można by postawić małą figurkę bogini Kali na symbol tego, co tam się dzieje. Pot, uda i jeszcze raz pot. Posuwiste ruchy. Czy kiedykolwiek przyglądałeś się orgii argonu i rtęci? Oczywiście, że nie. Nigdy tego nie robiłeś, drogi czytelniku. A szkoda. Jaka szkoda.
- Berufe das nicht! Berufe das nicht!
- Oto zapaliły się światła, choć Axel Heintz jeszcze tego nie wie. Nie wie, że stracił na chwilę świadomość dlatego, bowiem przez jego głowę przeniknęła fala czarnej energii, która...? Która...?
- Axel nie widzi także tego, że koło magazynu przemyka cień kobiety. Chłopczyca. Chłopczyca! Zresztą, później nadejdzie kolejna...
Kobieta. Usłyszał. Obudził się. Nie widział.

* * *

Otworzył oczy, gdy zapaliły się już światła. Drzwi magazynu były zamknięte, bowiem gdy ich dopadł, załomotała klamka, która tkwiła w zamku. W półmroku błyszczał niebieskim światłem monitor, jeden z tych prymitywnych terminali używanych jeszcze sto lat temu, małych i topornych, o ekranach, które żarły wzrok. Zupełnie niepotrzebny w magazynie zapasowym.
Matowe szkło z pleksiglasu przepuszczało zaledwie parę promieni bladego światła dochodzącego z głębi korytarza. Magazyn sam w sobie nie był zbyt ciekawy: Parę skrzyń i łom do otwarcia ich.
Wróćmy jednak do monitora. Gdy Axel Heintz otworzył oczy, ten zamrugał i zaśnieżył, ukazując dziwny pokój.
Pokój ten wyglądał jakoby jeden z tych pomieszczeń, które dało się odnaleźć w kompleksie biurowym; nieszczególny – trzy biurka, na jednej ścianie obraz, drzwi z matową szybą. Jedyne, co się wyróżniało, to pajęczyna pęknięcia na ścianie szkła pleksiglasowego. Cóż, pleksiglas nie pękał tak łatwo.
Winda po prawej stronie ekranu; obraz był nieco zamazany i czasem skakał, jednak to, co było kolejną rzeczą niezwykłą w tej scenerii to fakt, że z pokoiku dźwigu osobowego, notabene który był widoczny do połowy, kapała cieniutka stróżka krwi. Nie było co do tego wątpliwości: Chociaż lampa w windzie mrugała, to jednak nie było wątpliwości, że ten rudy strumyczek był krwią.
A potem z windy wyjdzie kobieta w szarym kombinezonie ochronnym, do której przemówi głos, którego Axel nie zobaczy, a usłyszy. I ujrzy kobietę, a ona ujrzy jego.

* * *

24 VIII 2213
Tak właściwie to nie miałam wiele do roboty w domu. W domu, w domu. Od kiedy używam tego określenia? Nigdy nie miałam domu, szczególnie w Neoberlinie. A czasów Szczecina nie pamiętam. Chyba... Chyba nikt ich nie pamięta.
Chyba powinnam osądzić, że jestem wariatką. Piszę tą kartkę pamiętnika siedząc na stołku serwerowni.
Powinnam chyba być przerażona jako siedemnastolatka. Ale nie; od czasu, kiedy widziałam umierającego ojca, przestały mnie przerażać zwłoki. Są tu, wszędzie. Chyba była awaria prądu, bo kiedy wjeżdżałam windą na górę, na chwilę zgasło światło, a winda przystanęła.
Co się dzieje, tutaj? I dlaczego opisuję to wszystko z takim spokojem?
Przed chwilą spotkałam jakąś kobietę... Była szalona. Chciała się rzucić na mnie, ale oślepiłam ją gazem łzawiącym. Teraz siedzi cicho w kącie, albo raczej próbuje siedzieć cicho.
Dlaczego wszyscy w tym pokoju są martwi? I gdzie jest Axel?
Tak, tak, wszyscy w pokoju są martwi. To trochę jak cyrk ze zużytymi klaunami. Wszyscy mają bladą cerę, wszyscy mają twarze pomalowane krwią, która spływa z dziur w potylicach.
Jestem spokojna, prawda?
Axel, gdzie jesteś? Czekam tu, na Ciebie, w tej serwerowni. Chyba powinieneś wiedzieć parę rzeczy.
Może przede wszystkim to, że zaraz po tym, jak tu weszłam, ujrzałam dwadzieścia – tak, dwadzieścia! Dobrze liczyłam – oddziałów SD, które przyjechały pociągiem z Hoffnungenhausu i wysypały się do północnej części miasta. A potem słyszałam tylko strzały i parę ludzi, którzy uciekali z centrum.
Chyba powinieneś wiedzieć też to, że nie jestem do końca tym, za kogo się podaję. Ale cóż, prędzej czy później się o tym dowiesz. A na razie: Hi-mi-tsu. Żartowałam. Jak tylko Cię znajdę, to powiem. Wszystko, co wiem.
Wszyściusieńko. Daj się tylko znaleźć.

# Frank Malak

Podszedł do kamery. Wyglądało na to, że był chyba pewny siebie, decydując się na ten – bądź co bądź – zuchwały ruch. Ale nie: Wszystko wyglądało tak, jakby poszło dobrze – zdjęcie zostało przyklejone i trzymało w miarę mocno. A później Malak poszedł do bloku, kierując się na jego dach.

* * *

- Patrz na kamerę 19P. Kurna, co jest? Papier? Gazeta? Gazety nie fruwają.
- Eee tam... Przesadzasz.
- Przesadzam!? Spójrz jeszcze raz!
Na ekranie znajdował się co prawda ten sam obraz, jednak po paru chwilach odpiął się... I odfrunął, ukazując to, co działo się naprawdę.
- Dzwoń do centrali. Przegrałeś te sto, chłopie. Ten facet naprawdę ma jaja, żeby odwalać takie rzeczy.


* * *

Przeszedłeś po desce na górę, a strażnik Cię nie zobaczył, mimo tego, że przez większość tego czasu byłeś na jego widoku.
Wybrałeś tą bardziej przerdzewiałą kratkę wentylacyjną: Przy odrobinie wysiłku oderwałeś ją gołymi rękami, a ta odskoczyła. Zanim wszedłeś, rzuciłeś okiem na okolicę, jednak wszystko zdawało się być w zupełnym porządku; z tym wyjątkiem, że zdjęcie, które umieściłeś na kamerze, odpięło się i upadło na ziemię.
Zagłębiłeś się w kanał wentylacyjny. Po krótkiej wędrówce w klaustrofobicznej tubie wypadłeś w środku.
Korytarz, w którym się znalazłeś był nienaturalnie stary; to tak, jakby nie zaglądano tu nie od paru tygodni, a co najmniej od dobrych kilku lat. Świadczyła o tym gruba warstwa kurzu, która pokrywała szarą wykładzinę, jednak nie tylko. Popękany tynk, który odchodził plastrami od ścian i sufitu znaczył to miejsce niczym starą twarz. Zżółkłe płatki chrupały pod Twoimi butami, gdy szedłeś coraz dalej i dalej.
Nie musiałeś zresztą iść za daleko. Numer 133 – pokój kobiety znanej jako Sara Connor pojawił się wkrótce przed Tobą. Drzwi same wyskoczyły z zawiasów, kiedy szarpnąłeś nimi na dzień dobry.
Tak jak wszędzie, panowała tutaj stara woń stęchlizny, charakterystyczna dla wszystkich opuszczonych budowli. Z pokoju, do którego wchodziłeś, wydobywała się z największym natężeniem.
Rzecz dziwna, nie było tutaj nawet karaluchów i innych małych stworzeń, które zwykły się gnieździć w takich miejscach; spotkałeś parę skręconych pancerzyków żuków, jednak to wszystko, co kiedyś tu żyło. Zapaliłeś lampę w małym, mrocznym korytarzyku; ta oświetliła żałośnie zwisające, czarne pajęczyny. Przedsionek był brudny, zaś przez matową szybę wpadała niewielka ilość żółto zabarwionego światła.
Gdyby nie opłakany stan tego miejsca, trzeba było przyznać, że Sara Connor miała gust; na prawo od drzwi znajdowała się hebanowa szafa, teraz nieco zmurszała. Gdy ją otworzyłeś, okazało się, że jest kompletnie pusta.
Naprzeciwko niej znajdowały się drzwi do łazienki. Po chwili je, nie wchodząc jeszcze do pokoju głównego. Skrzypnęły, zaś do Twojego nosa dotarł zapach szamba; łazienka prezentowała się – jak na razie – najgorzej. Zardzewiała pralka, strzaskana umywalka, brudna muszla. Pęknięte lustro. I, tak, wanna. Oprócz warstewki kurzu, na jej dnie znajdował się czarny osad.
Kolejna dziwna rzecz: Kafelki na ścianach były majolikowe, zupełnie odmienne od tych na podłodze; jeżeli istniała ta parutygodniowa próba czasu, to jej nie przetrzymały: Czarne i spękane. Wyglądało to tak, jakby w łazience wybuchł pożar.
Wyszedłeś, prowadząc dalej pobieżny rekonesans. Otworzyłeś drzwi do kolejnego pokoju.
Jak się okazało, ten pokój miał być pokojem głównym; na odmianę, od powszechnego kurzu i suchości, którą spotkałeś na korytarzach i łazience, tutaj można było wyczuć wilgoć, jako że w kątach zalęgł się mech.
Wybity kawał muru otwierał się na wschodzące słońce; to chyba dlatego mogło się tu zalęgnąć cokolwiek. Powietrze wpadało przez ten pokój, zahaczało o kuchnię i uchodziło kolejnym otworem w ścianie – tym razem na zachodzie. A później wracało na dwór przez wybite okna. W rowkach okien gnieździł się zielony mech.
Na lewo od drzwi była brązowa kanapa; koło niej stolik, na którym stała lampa; stoliczek miał parę szuflad. W kącie stał telewizor z rozbitym kineskopem, na półce; nieco niżej piętrzyły się jakieś papierzyska. Na jednej ze ścian wisiał przekrzywiony obraz. Podarte kawałki tapety walały się po ziemi.
Zerknąłeś przez pierwszą dziurę w murze; wyglądało to tak, jakby w ścianę uderzyło ramię żurawia – gruzy leżały w dole, na zachwaszczonym trawniku. Kawałek odłamanej podłogi pokazywał mieszkanie na dole – kompletnie puste. Na zewnątrz, stwierdziłeś, był teren jednej z opuszczonych fabryk; nieco dalej prowadziły schody na nieużywaną już od dawna stację metra. Nie było tu nikogo. Stąd do ziemi dzieliło Cię około dwadzieścia metrów.
Takie samo zresztą jak to, które ujrzałeś w kolejnym pomieszczeniu. Druga dziura prowadziła do kolejnego mieszkania, jednak ono także świeciło pustką. Kolejna dziura w murze, która pokazywała północną część Neoberlina. I jeszcze jedna, w podłodze. Spojrzawszy w nią dostrzegłeś, że było wiele szczelin w wielu poziomach tego bloku. Gruzowisko i pręty zbrojeniowe pozwalały Ci zejść na dół; stamtąd też dobiegał od czasu do czasu dźwięk przejeżdżającego metra. Bez dwóch zdań dziura w ziemi prowadziła na część stacji, do której wejście widziałeś na zewnątrz.
Wszedłeś jeszcze do kuchni, ale poza gruzowiskiem, które spadło z sufitu, nie było tu wiele więcej.
Zabrałeś się do przeszukiwania pokoju gościnnego: Przeszukałeś papiery pod telewizorem, jednak nie znalazłeś tam nic. Odmienna sprawa miała się z DVD, które było na nich: Była w nim płyta podpisana markerem: "MATERIAŁY DOTYCZĄCE BUNKRA".
Spojrzałeś na obraz, który wisiał na ścianie. Był na nim widok latarni na jakiejś wyspie. Sądząc po skalistym wybrzeżu, były to okolice północnych Niemiec, chociaż nie mogłeś zidentyfikować wyspy. W prawym dolnym rogu był napis zrobiony czerwonym markerem: "CZEKAMY NA CIEBIE!".
Włożyłeś płytę do laptopa i czekałeś na obraz.

* * *

Hans Schlaufen czekał przed budynkiem. Przez chwilę zdawało mu się, że widział, gdy do jednego z bloków wszedł Frank Malak, jego kontrahent, bowiem sprzedawał mu broń, ale i nie tylko. Hans widział także w nim szansę, która może wspomóc powstanie, które miało wybuchnąć lada chwila. Wspomniał parę rzeczy, które pamiętał z ostatnich chwil.
Długi, ciągnący się na parę wagonów pociąg, który przyjechał z czarnego toru – tak nazywało go w żargonie podziemie – to jest z Hoffnungenhausu. Obserwował to wtedy z bezpiecznej odległości, z lornetek w centrum. Chociaż krótko. Gdy stwierdził, że z pociągu wychodzi około dwustu strażników SD, z długimi pałkami i tarczami z pleksiglasu. Jednak tym, na czego widok zaczął pakować się ze swojego mieszkania, to długa kolumna żołnierzy GSA, która wysypała się z ostatniego wagonu. Mieli ze sobą sprzęt.
To było ostatnie, co zaobserwował Schlaufen. Gdy ponad pięciuset ludzi zaczęło maszerować w stronę centrum, prędko się spakował i uciekł.
A teraz słyszał strzały, coraz częstsze i coraz głośniejsze. I coraz bliższe. Dyszał ciężko, patrząc na strażnika SD, który odszedł z drzwi pewnego bloku, otrzymawszy rozkaz radiowy. Schlaufen, wykorzystując okazję, podbiegł do drzwi, zignorował kamerę i staranował je.

* * *

- Sonja, bliżej, bliżej kamerę, kurczę, to przecież poważny materiał jest!
Obraz zaśnieżył, zatrzeszczał, jednak po chwili odzyskał ostrość. Zadźwięczał śmiech Sary Connor.

Sara Connor stała przed wejściem do podziemi; była to właściwie dziura w ziemi, choć prędki rzut domowej kamery pokazał, że jest to wyłom w jakimś podziemnym korytarzu. Zaświecono latarką. W dole znajdowały się odłamki i gruzy, zaś na ścianach było namalowane graffiti. Tak samo jak w domu, w którym znajdowała się Sonja-kamerzystka i Sara. Na zewnątrz świecił księżyc. Była noc.
Data w prawym górnym rogu wskazywała na 14 sierpnia 2213 roku, zaś godzina wskazywała na drugą w nocy i dwanaście minut.
- To, co chcemy tutaj opublikować niezależnej opinii publicznej, wstrząśnie światem – zaczęła Connor dramatycznym głosem. Była ubrana w dżinsy i flanelową koszulę. - Już od dawna podejrzewałyśmy, że tak naprawdę Mur jest wielkim kompleksem militarnym, w którym są prowadzone badania nad ludźmi, jednak nie mieliśmy żadnych dowodów. Teraz mamy pierwszą okazję, by ich dostarczyć! Chodźmy, Sonja.
Zza kamery odezwał się głos pełen wątpliwości:
- Sar, ty naprawdę chcesz tam wchodzić?
Connor zignorowała go i wskoczyła do dziury. Obraz kamery podążył za nią. Wizja znowu zamgliła się i zaśnieżyła, gdy Sara zaryła martensami o gruzowisko.
- Prędzej, Sonja, prędzej! Tutaj!
Światło latarki powędrowało w załom korytarza.
- Do diabła, skameruj to! Musimy to wysłać później...
W załomie, w kolejnym betonowym rumowisku latarka oświetliła mały, czarny kształt.
- To jest martwe. Nie bój się, Sonja. Popatrz. Widzisz? Oderwało się od głowy. Sfilmuj to dobrze. I chodź dalej.
Nie dalej jak dziesięć kroków leżał mężczyzna; kamera ukazała jego twarz, która wyglądała jak oparzona, podobnie jak nagie barki. Sczerniałe zęby szczerzyły się w ciemności, idealnie białe, choć niektóre z nich były wyłamane.
- Nie podchodź. One wydzielają gaz. To dlatego mogą kontrolować swoje ofiary, tak myślę. Ten żółty dym, który się z niego wydobywa, to ten gaz. Ten musiał być niedawno, skoro jeszcze trochę zostało... To neurotoksyna. Powoduje obumarcie mózgu, jednak rdzeń przedłużony jest cały. O, tu, zobacz. Te dwie dziurki na jego karku. Tutaj się przytwierdzają. Jak gospodarz umrze, to mogą chyba się jeszcze ruszać. Tamten zdechł chyba z braku tego, no... Żarcia.
Naraz obraz kamery znowu zaśnieżył, a ona sama upadła na podłogę. Krzyki. Dziwny odłos bulgotania wydobywający się spoza zasięgu wizji.
- Kurwa! Sonja, uratuję cię! Nie bój się! Rozumiesz?
Światło latarki ucieka w głąb korytarza, tak samo jak Sara Connor, choć dziwny, bulgoczący dźwięk nie milknie, tak samo jak zduszone krzyki Sonji, które – na odmianę - milkną po jakimś czasie. Nastaje względna cisza.

* * *

Usłyszałeś trzask drzwi na dolnym piętrze, choć wydawało Ci się, że do budynku wszedł zaledwie jeden człowiek. Usłyszałeś szybkie kroki po schodach. W końcu ujrzałeś: Był to Schlaufen, Twój stały dostawca broni. Miał przy sobie jeden karabin półautomatyczny, pewnie pod kurtką chował także jakieś materiały wybuchowe.
- Malak...? Co ty tu robisz, człowieku? Zresztą, do diabła, nieważne.
I opowiedział o sytuacji, która panuje w centrum.
- Co robimy? - spojrzał w żaluzje. - Idzie tu pięciu z SD... Cholera, za dużo tej policji dzisiaj. Co robimy, Frank? - powtórzył.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 07-06-2008 o 15:56.
Irrlicht jest offline