Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2008, 22:26   #9
Rewan
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Zaraz po tym, gdy Marcjan pod wpływem emocji i chwili wyraził chęć płynięcia w podróż, dziesiątki nowych mieszanin uczuć przeszyły umysł kupca. Podniecenie stanęło jednak na ich czele, a w jego umyśle już wyobraźnia nasuwała obrazy przygód. Przypominał sobie o miejscach, miejscach, których był i zastanawiał się, jak tam teraz jest, jak wiele się zmieniło. Wspomnienia, jak i uczucia towarzyszyły mu cały czas, gdy był w drodze do domu i do statku, gdy się pakował i powiadamiał o decyzji rodzinę. Tylko na jedną chwilę wspomnienia opuściły jego umysł, a na ich miejscu pojawiły się wątpliwości. Ale czy to nie było tylko wytłumaczenie? Czy się tego nie bał i chciał się wytłumaczyć przed samym sobą? W każdym bądź razie zadecydował ostatecznie, że podejmie się wyzwania i zmierzy się z przygodą, która od tak dawno nie gościła w jego życiu. Z mieczem przy pasie i synem u boku ruszył na spotkanie z przyjacielem i załogą. Na spotkanie statku. Argo czekała…

Wraz ze swym synem dotarł do portu w miarę szybko. Przed nimi prezentował się statek, którym, choć jest własnością nie nikogo innego jak samego Marcjana Kappaliniego, dowodził Marek Tuliusz. Statek być może nie zaliczał się do największych, lecz dzięki swej szybkości i pięknu zostawiał w tyle inne statki. Teraz, na tle wschodzącego słońca o czerwonej barwie, z powiewającymi rytmicznie żaglami i tym morskim zapachem wokół, sprawiał niesamowite wrażenie. Być może inni nie widzieli tego piękna, ale on, kupiec, który kiedyś tyle podróżował, dostrzegał każdy szczegół. Podniecenie sięgało zenitu. Marcjan nie marzył o niczym innym, jak tylko wyruszyć wreszcie w podróż.

-Już myślałem, że nie przyjdziecie. – znikąd pojawił się Kapitan Argo. Gdy ujrzał miny ojca i syna, sam spojrzał w stronę okrętu. – Piękny… Żałuj, że tyle lat straciłeś na siedzeniu w tym Konstantynopolu. Ominęło cię tyle rzeczy… - Tuliusz sam rozmarzył się na chwilę, ale po chwili oprzytomniał i spojrzał na przyjaciela. – Nie rozpamiętujmy przeszłości, bo wiele nas czeka. Zapraszam na statek, za kilkanaście minut wyruszamy.


---

Pół godziny później Marcjan stał oparty o barierkę na rufie. Wpatrywał się w powoli oddalające się miasto, a w głowię wciąż słyszał odbijające się echem jedno słowo, słowo jego przyjaciela: „Odpływamy”. Pomimo wszystko, po tylu latach ciężko było w coś takiego uwierzyć. Ponownie wyruszył, ponownie ujrzy świat. Za nim miasto oddalało się, a on wciąż miał wątpliwości, co do tej wyprawy. Myślał nad nimi. W końcu po kilku minutach zdał sobie z czegoś sprawę. To nie były wątpliwości, a obawy. Obawy, jakich nie czuł nigdy przedtem wyruszając w podróż. Zapanował w nim lekki niepokój.

-Odpływamy – powtórzył szeptem.

Ogrom miasta powoli zaczął zanikać z biegiem czasu, a Teofan idąc w ślady ojca oparł się o barierkę, wypatrując to, co za sobą zostawiają. Nie odzywał się. Tylko patrzył, jak dwa odcienie koloru niebieskiego płyną do siebie, by w końcu pogrzebać za sobą Konstantynopol. Teraz mogli wpatrywać się już tylko w niebieską pustkę.

***

Pogrążony we własnych przemyśleniach skrytobójca doszedł w końcu do swojego zacisznego domu. Chociaż hałasy powodowane na ulicach również docierały i do tego miejsca, to było tu z pewnością ciszej i można było odpocząć od tego jakże wielkiego miasta. Rashid pogrążył się w konsumpcji, a cały świat przestał dla niego istnieć. Jedzenie będące rozkoszą, teraz było wręcz zbawienne. Rozkosz potroiła się, a każdy kolejny kęs powoli zaspokajał potrzeby mężczyzny o burzy rudych włosów na głowie. Ale przyjemny czas zawszę mija szybko, a skrytobójca miał dobre wyczucie czasu. Nim minęła godzina, ponownie wyruszył, tym razem by spotkać swego pracodawcę. Ciekawość i mrok. Tak właśnie można postrzegać spotkanie z pracodawcą. W końcu kilka dni temu, poprzez podobną wiadomość przyszykowano na niego zasadzkę. Co powie na to zleceniodawca? Czy TO nie jest kolejna zasadzka…? No właśnie… Wiele pytań chodziło w tej chwili po głowie Rashida, a odpowiedź kryła się właśnie tam. Na skałach, przy rozbijających się o nie falach. A ciekawość to rzecz zgubna w tym fachu…

Rashid wyruszył w końcu na miejsce spotkania, podróżując dachami chat kondtantynopola. Zwinność i gracja potrafiła wprawić w osłupienie, dzięki niej ludzie czuli podziw do skrytobójcy. Teraz jednak nieliczni jedynie mieli okazję ujrzeć pokazy akrobatyczne młodego mężczyzny, a jeżeli już, to zastanawiali się czy im się coś nie przywidziało. W końcu Rashid biegł szybko, a mrok rozmywał jego sylwetkę. Droga przez konstantynopolskie dachy nie była łatwa, a już na pewno nie szybka. Nim Rashid dotarł pod mury konstantynopola minęły 2 kwadranse. Wreszcie jednak ujrzał przed sobą okazałe mury z czerwonej cegły. Rozciągały się w nieskończoność, a na nich zmęczeni dniem strażnicy patrolowali teren, a od czasu do czasu któryś z nich ziewnął. Nie było co się bawić w przechodzenie murów w jakieś wymyślne sposoby. O tej porze mógł z łatwością wyjść jeszcze przez bramę, bez zbędnych pytań i podejrzeń. Tak więc też zrobił. Przeszedł nieopodal przez niewielką bramę, wychodzącą na południe. Spostrzegł kilku nieznaczących ludzi, ale szybko ich ominął wiedząc, że nie mają oni znaczenia w tej chwili. Ominął ich kilkoma szybkimi krokami i stanął w miejscu, by odszukać zleceniodawcy. Wzrok powędrował mu najpierw w lewo, ale tam nie dostrzegł nic prócz kilku rybaków wracających z morza. Spojrzał więc w prawo i dopiero po chwili go ujrzał. Stał tam, na tle zachodzącego słońca. Stał dokładnie na środku słońca, a promienie oślepiały Rashida na tyle, by nie dostrzegł szczegółów postaci. Zmrużył jedynie oczy i poszedł w jego stronę. Wreszcie przystanął w odległości 2 metrów od pracodawcy. Choć słońce nadal go oślepiało, mógł dostrzec głębokie zmarszczki, które świadczyły o niemałym wieku. Mówiąc szczerze mógł mieć nawet 60 lat. Powiewająca na lekkim wietrze szata i odbijające się słońce w falach Bosforu robiły nie małe wrażenie. Wrażenie chyba było celem pracodawcy. Za każdym razem wrażenie było częścią spotkania z nim. Mogło się zdawać, że zadawał sobie dużo z tym trudu. Nagle słońce zajaśniało mocniejszym blaskiem, który oślepił Rashida. Mimowolnie zmrużył oczy i zdążył jedynie dostrzec gwałtowny ruch mężczyzny stojącego przed nim. Później tylko poczuł ból i utratę tchu. Uderzenie było nadzwyczaj silne jak na starca. Na dodatek tego cios skierowany był na splot słoneczny, który potrafił sparaliżować człowieka. Zgiął się w pół, a zaraz potem oberwał z łokcia w plecy i upadł na ziemię. Pozbawiony tchu, zaskoczony i zmieszany leżał na zimnej skale u stóp starca.

-To ostatni raz, kiedy nie zjawiasz się na czas…

Jego głos był równie nadzwyczajny jak on sam. Mężczyzna, z braku lepszego słowa nazywany zleceniodawcą, mówił głosem tak zimnym i przerażającym jak nikt inny. Na dodatek tego umiał mówić zupełnie innymi tonami, a każdy wywierał niesamowite wrażenie. A teraz był wściekły. I chyba nie ma co się dziwić. Rashid jest narzędziem, które nie może zawodzić. Dziś zawiódł spóźniając się taki szmat czasu. Kara została wymierzona.

-Za dwa dni zakradniesz się do pałaców cesarskich. Tam omijając straż dojdziesz do komnat uzurpatora Michała. Zabijesz go. Zbyt długo uzurpator zasiadał na tronie. Musimy przywrócić prawidłową dynastię. Rozumiesz czego musisz dokonać, Nox faeles’ie?

***

-Dobrze… Bardzo dobrze… Dasz mi kilku najbardziej zaufanych ludzi. Będą mnie pilnować przez całą noc. Nie mam zamiaru ukrywać się w jakichś pieczarach, czy innych miejscach pieczarze podobnych. Toż to niegodne cesarza! Usnę w kwaterach gościnnych, a przy mnie czuwać będą twoi najbardziej zaufani ludzie. Myśl nad planem i zacznij działać. Masz dwa dni. Skrytobójca nie będzie próżnować, powiem więcej, będzie robił cholernie dużo, by mnie zabić. Ty masz zrobić tyle, by to się nie powiodło. Choćbyś miał zginąć, choćby Konstantynopol miał spłonąć, ty nie możesz dopuścić do mej śmierci. Jeżeli tak się jednak stanie… Śmierć będzie na ciebie czekać i choć ja już żyć nie będę, moi ludzie cię znajdą.

Cesarz miał to do siebie, że zastraszać nie umiał, bądź nie chciał Odinna. Mówił to głosem zwykłym, nie obojętnym nawet. Chyba nie chciałby zabić Odinna, ale on sam jest ważniejszy, więc gdyby naszła taka potrzeba zrobiłby to. Zarówno cesarz jak i Odinn nie wpatrywali się w swoje oczy, a w odległe punkty. Nastała cisza, przerwana w końcu pozwoleniem cesarza na wejście jego sługi. Sługa wszedł z jakimś trunkiem i dwoma kielichami. Ustawił na małym stole przy dowódcy straży i cesarzu, nalał, po czym wyszedł i zniknął za drzwiami. Cesarz podniósł kielich i skosztował napój.

-Uhmmm… Kocham wina. Mają taki upojny smak… Tak przy okazji, Odinnie, doniesiono mi o wydarzeniu sprzed 3 dni. Powiadają, że twierdzisz, iż napadła cię banda skrytobójców. Do tej pory nie znaleziono żadnych zwłok. Żadnych. A kobieta, do której wpadłeś widziała tylko i wyłącznie ciebie. Pewnie i ty również podpaliłeś tamte budynki, dobrze jednak, że ugaszono pożar. Powiedz mi, przyjacielu, co się stało?
 
Rewan jest offline