Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2008, 15:58   #49
Chrapek
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
- Mnie można zabić, ale nie pokonać - Wałęsa opuszczając dymiącą lufę podzielił swoją magiczną refleksją ze światem przedstawionym - Idziemy do domu Robomerlina!
Leonidas, lekko zszokowany tym co zaszło, przez dłuższą chwilkę walczył z przywłaszczeniem sobie kilku światłowodów które wypadły z Bajtka. Świecidełka w tych stronach z których pochodził były w cenie. Mógłby sobie za nie kupić dużo krów na swoim ranczo, a Wielkie Mzimu byłoby z niego zadowolone. Zwalczył jednak w sobie szatańską, materialną pokusę i mrucząc pod nosem ruszył za Lechem.

Konan z Ibizy ogarnął się w tym czasie na tyle, że zauważył brak stanu osobowego. Co prawda liczenie do dwóch nie było nigdy jego mocną stroną - znacznie lepiej wypadał w liczeniu do jednego, ale jego herkulesowy umysł gotów był się wznieść na szczyty kiedy zachodziła takowa potrzeba.
- KONAN SZUKAĆ PIKARDA - rzekł wielkolud, po czym ruszył po piwnicy w której do tej pory przebywał. Poszukiwania jednak nie przyniosły ozekiwanego rezultatu - Pikarda nigdzie nie było widać. Konan stwierdził więc, ze tutaj niezbędne staje się użycie trensu. Oczywiście, w jego skromnym umyśle brzmiało to znacznie prościej - ponieważ jednak przytoczyłem Czytelnikowi obraz Konana jako względnie inteligentnego wielkoluda, umiejącego samodzielnie policzyć do dwóch, nie chciałbym burzyć tego światopoglądu. Wojownik Ibizy wyjął tymczasem swoją dorodną empetrójkę i założył słuchawki na uszy. Trens rozlał się po jego mocarnym ciele miłym ciepłem, które przenikało wszystkie dawno zabite sterydami komórki.
- TRENS, ZAPROWADŹ KONANA DO PIKARDA - wyrzekł magiczne zaklęcie. Trens wygiął ramiona i nogi Konana, i ten, koślawo, prowadzony rytmem magii ibizjańskiej począł iść do przodu. Trens doprowadził użytkownika jego mocy do dużego śmietnika na zapleczu piwnicy. Konan otworzył wieko.
Jego oczom ukazał się Pikard, a raczej to co z niego zostało. Na łbie miał ciągle zarzucony worek, brzuszek zaś zszyty był na okrętkę czerwoną nicią. Zresztą, kilka razy poprawianą w miejscach z których wyciekały flaczki. Na końcu szwu, wbita była igła - widać ten, kto poczęstował się bogatym zyciem wewnętrznym Pikarda zapomniał ją stamtąd wyjąc.
- PIKARD, TY WSTAWAĆ - rzekł Konan i potrząsnął doczesnymi resztkami kapitana Gwiezdnej Floty. Dopiero teraz zobaczył wytatuowany markerem napis na plecach Jean-Luca. Niósł on świetlane przesłanie:
"Wot, durak, to nie bylie mariha kak to bylie pigułkie gwałtu w skrętu!".
Konan, dziękować wszystkim bogom Olimpu, nie zrozumiał napisu. Dzięki temu nie mógł się domyśleć co się z nim działo, podczas gdy on śnił o "królestwie i piękna kobieta".
- TY ODPOCZYWAĆ! - rzekł, zatrzaskując klapę śmietnika - KONAN SZUKAĆ ROBOMERLINA!
Może to zwykłe złudzenie, ale trensowiczowi wydawało się, że usłyszał słabe: "I am Jean-Luc Picard, of the USS Enterprise..." niesione echem po metalowych ścianach śmietnika...

Lech puknął zdecydowanie w drzwi. Nikt nie otworzył. Raz jeszcze sprawdził adres: wszystko się zgadzało. Tu powinna stać chata Robomerlina, a on sam winien uczyć się był do matury.
- Nie można mieć pretensji do Słońca, że kręci się wokół Ziemi - rzekł filozoficznie Lech, i już chciał odejść, kiedy pieszczotliwym ruchem odsunął go Leonidas.
- Lech, mów szybko: "this is madness"!
- Co?!
- Mów, szybko!
- This is madness!
- Madness?! THIS IS SPARTAAAA! - noga Leonidasa z całym impetem wylądowała na niewiernych, perskich drzwiach, które siłą spartańskiego uderzenia wyleciały z zawiasów, razem z kawałkiem futryny i poszybowały w dziewiczy lot.
Lech zajrzał ciekawie do środka, otrząsając się z pyłu. I wrzasnął.
Oczom jego ukazał się potworny widok.



Robomerlin leżał nieprzytomny na ziemi. Oba stwory spojrzały na nowoprzybyłych.
- Agencie Żwirek, zajmijcie się nimi.
- Tak jest, agencie Muchomorek!
Żwirek wyskoczył i przybrał podręcznikową pozycję kung-fu.
- Jak Pan w ogóle śmie mnie atakować? Atakowanie mnie, myślenie źle o mnie jest zbrodnią! - zbulwersował się Lechu. Żwirek jednak tylko skinął dłonią, zachęcając go do pierwszego ruchu.
Muchomorek tymczasem rozmontował wierzchnią płytę Robomerlina, który obudził się na tyle, że zaczął bezradnie wierzgać nóżkami. Zły skrzat włożył rękę do wnętrza swojej ofiary, chwycił za coś i wyciągnął, trzymając weń... SAGALĘ! Nóżki Robomerlina opadły bezwładnie.
- Agencie Żwirku, mam obiekt - rzekł profesjonalnym głosem.
Leonidasowi i Lechowi opadły kopary.
- A co myśleliście, frajerzy, że co, na benzynę on jeździ?! - warknął na nich Żwirek.
- To jest... - zaczął Leonidas, ale nagły błysk uderzenia pozbawił go przytomności. Obok, brocząc posoczem leżał Lechu.
- Nie, to nie jest Sparta. To jest Liga Łachudr! - Żwirek i Muchomorek wsiedli do muchomormobilu i odlecieli w siną dal.

- Przemuś - rzekła Migotka ujmując się za hipopatmi ryj - Jakie to słodkie!
Noworodek spojrzał na nią bystro.
- Nie jestem Przemuś - odpowiedział tęgim barytonem.
Zapanowała niezręczna cisza.
- O k[urtyzana], muszę się w du[rszlak] napić, krucafiks, strzemiennego, bo nie wyrobię - rzekł Tatuś Muminka i golnął sobie zdrowo.
Jezus przygotowany był jednak na takie niespodzianki. Ostatecznie też miał niezłego zonka, kiedy rozmnażał sobie w spokoju chleb i ryby dla słuchających go ludzi, a tu nagle wpadł w niego Sanepid, skuł i wywiózł na dołek.
- To kim jesteś?! - wyrzekł w końcu przez łzy.
- Jestem wcieleniem Rona L. Hubbarda - odrzekł Przemuś kiwając swoim kulfoniastym nosem - Muszę szybko dostać się do Toma Cruisa i Johna Travolty, moich orędowników na Ziemi! Musimy uwolnić dusze wszystkich thetan i sprawić, by kościół scjentologiczny zatryumfował!
Jezus bez słowa wziął Przemusia na ramiona. Ten, jakby tego nie zauważając kontynuował dalej:
- Xenu nadchodzi! Ale my go pokonamy! Zniszczymy, a biblia Qur'an zwycięży, niosąc pokój dla całej galaktyki!
Jezus bez słowa zacisnął palce na karku Przemusia i szarpnął. Słysząc lekkie chrupnięcie, rzucił zwłoki niedoszłego proroka o ziemię.
- Kolejna sekta zduszona w zarodku. Tatuś będzie zadowolony - mruknął.
Migotka pochyliła się nad trupkiem Przemusia. Spojrzała na Jezusa, potem na Przemusia, potem na Tatę Muminka:
- Teraz już wiecie czemu jestem za badaniami prenatalnymi?!

- Grosse Elektroniku - agenci Żwirek i Muchomorek padli na twarz przed władcą znanego wszechświata.
- Powstańcie, powstańcie przyjaciele - rzekł dobrodusznie koleś w sreberku na łbie, podnosząc z ziemi swoich poddanych - Wasza misja, jak mniemam, powiodła się?
- Tak, mój panie - rzekł Muchomorek i podał Elektronikowi zawiniątko. Ten odpakował je, i wyjął ze środka świecącą wewnętrznym blaskiem Sagalę. Na samym jej środku widniał wyraźny napis: "Made in China".
- Tak! Taaaak! Starożytna chińska Sagala! W moich rękach! - podniecił się władca - Dzięki niej odpalę swoje wunderwaffe! Skoro nie mogę mieć tego świata, nikt go nie będzie miał!
Zaśmiał się upiornie, po czym zwrócił się do swoich najlepszych agentów:
- Dobrze się spisaliście. Jestem wam szczerze wdzięczny. Idźcie teraz do Verki, i niech ona w nagrodę ukręci wam koglu-moglu!
Żwirek i Muchomorek upadli na kolana całując stopy swego władcy, po czym opuścili jego salę tronową. Złośliwy śmiech elektronika długo jeszcze niósł się po mocarnym battlestarze...

- Żeś go tak szybko zarżnął, że nie zdążyłem się dowiedzieć gdzie znajdziemy następnego! - ofuknął Bartłomieja Filonek.
- Ziomek, gdybym go nie zarżnął to by ci ten kolo po mordzie zaczął skakać! - zbulwersował się Chomik.
- A poza tym miał taką seksi pupcię - Kotecek oblizał pyszczek.
- Ty się sierściuchu zamknij! To, że był martwy jak płód Kurta Cobaina nie przeszkadzało ci spędzić z nim tam sam na sam czterech godzin! - warknął Żółwik.
Zapadła niezręczna cisza.
- No i jak my teraz znajdziemy drugiego... - zamruczał pod nosem Filonek.
Nagle, w błysku i oparach siarki pojawił się przed nimi zakapturzony dziad.


Ten, która został odrzucony, powróci do władzy,
Jego wrogowie znajdą się pomiędzy spiskowcami,
Z większą chwałą, niż przedtem będzie panować,
Z trzema i siedemdziesięcioma śmierć jest pewna
- wyrzekł dziad.

- Ktoś ty?! - Chomik prewencyjnie wyjął swoją kosę.
- Jam jest Deckard Cain. Czy macie jakieś przedmioty do identyfikacji?
- Ziomek, mów lepiej gdzie jest kolejny jeździec apokalipsy, bo zaraz będziesz swoje wyprute bebechy na ziemi identyfikował! - warknął Bartłomiej.


Niedaleko zatoki w remizie strażackiej
Pojawia się niewidzialne dotąd plagi
Głód, zaraza... które zostały
Zrzucone przez didżeja
Będą prosić nieśmiertelnego Boga o pomoc
...

- A niech cię - mruknął Bartłomiej, zdzielił dziada w łeb i zaczął przeszukiwać.
- Zaczekaj, Bartuś! - krzyknął Filonek.
- Co?!
- Spójrz!..
Daleko przed nimi, malował się na horyzoncie czerwony budynek ochotniczej straży pożarnej...
 

Ostatnio edytowane przez Chrapek : 30-06-2008 o 20:11.
Chrapek jest offline