Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2008, 13:40   #145
wojto16
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
John Tails

Rzucony sztylet nie doleciał do celu. Nie pokonał nawet połowy drogi prowadzącej do niego. Rzucony wylądował w piachu, ale John nie przejął się tym. Wyciągnął pistolet i rozpoczął ostrzał, który nie zakończył się sukcesem żadnej ze stron. Striker dobył dwa pistolety z kabur i zaczął strzelać w tym samym momencie, co Tails. Kule ze świstem przelatywały tuż obok głów. Dopiero zakończenie ostrzału przyniosło coś więcej niźli zmęczenie. Pocisk wystrzelony przez Tailsa otarł się o ramię Strikera. Ten jednak nie pozostał dłużny wystrzeliwując pocisk, który boleśnie wbił się w nogę. John upadł w piach, który pokrył jego ubranie i okulary. Szybko przeturlał się za pobliskie drzewo. Gdy wyjrzał zza niego zauważył, że wojownik schował się za dość dużym głazem.

Przeanalizował szybko ilość pozostałych naboi. Starał się je oszczędzać jak tylko mógł, ale i tak ich liczba nie była zadowalająca. W magazynku znajdowało się tylko 5 pocisków. Nie wiedział ile miał jeszcze Striker. Na dodatek musiał się liczyć z faktem, że w walce wręcz będzie bez szans.
- Jesteś w swoim żywiole. Nieprawdaż, John? – padło pytanie ze strony przeciwnika.
John nie miał najmniejszej ochoty na nie odpowiadać. Wychylił się zza przeszkody dostrzegając, Strikera który biegł na szczyt dużego pagórka znajdującego się w okolicy. Za owym pagórkiem dało się słyszeć głośny szum wody.

Tails nie wahając się ani sekundy dłużej wystrzelił ponownie w kierunku Strikera. Pocisk tym razem osiągnął swój cel trafiając prosto w nogę. Postrzelony wyglądał tak jakby miał się za chwilę przewrócić. Nie przewrócił się. Dobiegł na sam szczyt skutecznie kryjąc się przed dalszym ostrzałem. Zabójca ruszył za nim po drodze zgarniając rzucony wcześniej sztylet. Biegnąć pod górę skrył się za drzewem i tam się zatrzymał cierpliwie czekając. Striker był już widocznie przerażony. Świadczył o tym fakt, że prowadził bezsensowny ostrzał z góry marnując nie potrzebnie amunicję. Pociski wbijały się w drzewo wyrywając kawałki kory. John przylgnął do drzewa i cierpliwie czekał na zbawczy dźwięk. Gdy tylko usłyszał owy dźwięk wychylił się i oddał kolejny strzał w stronę Strikera. Nie czekając ruszył pod górę starając trzymać się blisko potencjalnych kryjówek. Gdy tylko zobaczył Strikera oddał kolejny strzał.
Nie zdążył.

Shinobi Alberai

Wystrzelony hak uczepił się drzwi odjeżdżającej furgonetki. Shinobi pociągnął z całej siły wyrywając drzwiczki. Shadow jednak nie rzucił granatu.
- Zbyt dużo cywilnych pojazdów. Za duże ryzyko.
Zaczął skakać po dachach kolejnych samochodów aż zakończył to wskoczeniem do pojazdu. Shinobi nie zwlekając zrobił to samo wkrótce do niego dołączając. W środku były liczne skrzynie nieznanego pochodzenia i dwóch podejrzanie wyglądających typów. Ci byli początkowo równie zaskoczeni jak dwójka ninja, ale szybko się zorientowali, co jest grane i dobyli noży. Stal z brzękiem uderzyła o stal. Zarówno nóż jak i shuriken opadły na ziemię wydając kolejny brzęk. Następny dźwięk, jaki rozbrzmiał w uszach obecnych był dźwięk upadającego ciała.

Jeden z mężczyzn leżał nieruchomo na podłodze. Drugi rzucił się z nożem w ręku na Shadowa. Shuriken rzucony przez Shinobiego wbił się w czaszkę napastnika. Przeciwnik uderzył o ścianę i zsunął się po niej aż w końcu przysiadł na ziemi. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w dwójkę niespodziewanych przybyszy. Patrzył się na nich również przerażony kierowca. Shadow szybkim ruchem wyciągnął zza pasa pistolet i wycelował w kierowcę.
- Radzę ci patrzeć na drogę jak jedziesz. A teraz zjedź na pobocze i grzecznie poczekaj na strażników.

Shinobi i Shadow siedzieli na ławce obserwując pracę strażników. Dilerzy oczywiście opierali się, co owocowało otrzymaniem bolesnego ciosu w żołądek. Protesty ucichły i przestępców umieszczono w wozach.
- Zła furgonetka – rzekł Shadow patrząc za odjeżdżającymi samochodami – Pomogliśmy tylko złapać kilku dilerów narkotyków. Dzisiaj najwyraźniej nie jest nasz dobry dzień. Prawda, chłopaki?
Shinobi do tej pory myślał, że Shadow zwracał się do niego. Dopiero w tym momencie dostrzegł kilku komandosów stojących tuż, obok którzy nie odjechali z resztą. Dwóch z nich było znacznie niższych od pozostałych. Na tyle niskich, że nie pozostawiało wątpliwości, że ta dwójka to krasnoludy albo niziołki. Nie przypominał sobie żeby kiedykolwiek w historii tego świata nieludzie byli komandosami.

Ci jednak wyróżniali się posiadaną bronią. Każdy miał u pasa przypiętą rękojeść noża. Słyszał już, co nieco o tej broni. U jej boku znajdował się mały przycisk, który należało wcisnąć żeby z rękojeści wydobyło się ostrze termiczne. Takie noże były znacznie groźniejsze od zwykłych stalowych, acz nie były zbyt skrzętnie używane. Na plecach nosili karabin maszynowy jak i miecz. Obie bronie były w specjalnych pochwach, które krzyżowały się ze sobą.

- A więc co robimy – zapytał się jeden z nich.
Shadow milczał długo nim odpowiedział. Ponownie zwrócił się do Shinobiego.
- Chciałem ci jeszcze coś powiedzieć nim nasza rozmowa została przerwana. Hasahito zostawił ci coś w Nowym Jorku. Prosił żebym ci to przykazał. Ponoć znasz hasło. Akurat to miasto jest mi pod drodze, więc zabiorę się z tobą.
- A my, co mamy robić – zapytał się ponownie komandos z lekkim zniecierpliwieniem w głosie.
- Wy dalej róbcie to, co musicie. Czekajcie na mnie aż wrócę.
- A kiedy wrócisz?
- Wraz z Godziną Zero. I nie martw się Stark. Zdążę.

Ciężarówka minęła bramę miasta. Gdyby ktokolwiek zajrzał na jej tyły widziałby tylko ciemność. W niej nie zauważyłby dwóch ciemno odzianych postaci kryjących się w mroku. Jednak żaden strażnik nie kwapił się żeby to zrobić. Otrzymano wyraźne rozkazy od grupy specjalnej Echelon kategorycznie zabraniające sprawdzanie tej ciężarówki. Strażnicy podejrzewali, że transportowano w niej jakąś broń albo adamantium. Nikomu nie przyszło do głowy, że przewożono nią 20 skrzyń wypełnionych rybami do Nowego Jorku wraz z dwoma pasażerami.


Mike

-Mike. Wraz ze mną w pomieszczeniu był ubrany na czarno człowiek i elf. Gdzie oni są? Po drugie jak rozumiem nie uratowaliście mnie tak w ramach dobrych uczynków. Co chcecie? Kogo mam zabić?

Raziel nie uścisnął dłoni zabójcy.
- Człowiek w czerni został w tyle wraz ze strażnikami. Za to elfa musieliśmy zabrać w inne miejsce. Rozumiesz. Żeby pohamować twoją żądzę krwi. A co do twoich pytań to mała poprawka. Kogo MOŻESZ zabić. Pokażemy ci to później. Zaś, jeśli chodzi o to, czego chcemy od ciebie to po pierwsze: lojalności, po drugie: chęci współpracy, po trzecie: twoich usług. A teraz siedź cicho i najlepiej usiądź. Możesz poczuć się niezbyt komfortowo.
Mike zgodnie z poleceniem usiadł i w tym momencie zgodnie z zapowiedzią Raziela poczuł się niezbyt komfortowo. Poczuł się tak jakby spadał z ogromnej wysokości. Czuł nawet wiatr na twarzy i słyszał bardzo wyraźnie jego szum. Trwało to tylko chwilę. Kiedy wszystko wróciło do normy pojazd zatrzymał się. Mike dotknął językiem wysuszonych ust. Identyczna susza panowała również w jego żołądku. Poczuł nagłe pragnienie. Jeden z towarzyszy Raziela rzucił mu manierkę z wodą. Napił się wysiadając z samochodu. To, co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Znajdowali się w okolicy starożytnych ruin oddalonych od miasta o jakieś 20 km. Niemożliwe było żeby tak szybko przebyli ten dystans, a na dodatek wyjechali z miasta. Nie było wątpliwości, że to była magia.

Z ruin przez antyczne wrota wyszedł im na przywitanie ubrany w znoszony czarny płaszcz wysoki mężczyzna z twarzą skrytą pod kapturem.
- Dobrze was widzieć. Mam nadzieję, że nikt nie został ranny.
- Nie – odpowiedział krótko Raziel.
- To dobrze. Chciałbym teraz zamienić parę słów na osobności z naszym gościem.

Mike szedł tuż obok zakapturzonego podziwiając pozostałości jakiejś dawnej cywilizacji. Musiała to być świątynia elfów, gdyż wyryte na ścianach postacie miały spiczaste uszy. Za nimi wolnym krokiem zmierzał Raziel, który pozbył się munduru i nosił dwa miecze skrzyżowane na plecach. Mike był zirytowany tym, że szli tak wolno jakby na końcu drogi przyszykowali dla niego coś specjalnego.
- A więc jak zapewne zorientowałeś się ostatnimi czasy parę znaczących osób zaczęło patrzeć ci na ręce. Nie ukrywam, że ja również. Nie jesteś jednak jedynym niezwykłym człowiekiem, którego umiejętności są przydatne. I wbrew pozorom nie chodzi tu o umiejętności posługiwania się bronią palną. Nigdy nie dostrzegłeś swoich pozostałych talentów. Owe „pozostałe talenty” są właśnie tym, co nas interesuje. Żeby ci to dokładnie wyjaśnić będę musiał opowiedzieć ci kilka historii związanej z przeszłością tego świata. A to obiecaj, że nie będziesz mi przerywał. I najlepiej usiądź.
Mike obiecał i usiadł na kamiennej płycie, na której prawdopodobnie dawniej mieścił się posąg jakiegoś znanego elfa.
- Zacznijmy od samego początku. Może jeszcze tego nie zauważyłeś, ale jesteśmy demonami. Zapewne słyszałeś o tym, że przybyliśmy z jakiegoś portalu z innego świata. Tak naprawdę to zwykła bzdura wymyślona przez Krąg Magów, aby pokazać, jacy o my jesteśmy źli i żądni krwi. Tak naprawdę mianem „demonów” określano mutanty. Nie chodzi o te stworzone przez naukę, choć one też do nas dołączają. Chodzi o te, które narodziły się naturalnie jak zwykli ludzie. Tacy ludzie cechowali się różnymi, niezwykłymi wynaturzeniami ciała. Niekiedy wyglądały jak prawdziwe potwory, które mogłeś oglądać w filmach science fiction. Jednak mutacja nie przejawiała się wyłącznie w wyglądzie. Kolejną cechą, jaką się wyróżniali było coś na wzór magii. Magią to jednak nie było. Nie dość, że znacznie potężniejsze to jeszcze objawiało się tylko w postaci jednego żywiołu. My nazywamy to po prostu „mocą”. Niestety, Krąg Magów nazwał to inaczej.
- Przekleństwem Cienia – powiedział Raziel przyglądając się wyrytym rysunkom.
- Właśnie. Nazwa wzięła się od tajemniczego zjawiska, którego nie zdołali wytłumaczyć nawet wybitni naukowcy. Tym zjawiskiem było zaćmienie słońca. Na chwilę cały glob został pokryty przez cień. Od tego czasu dzieci posiadające moc zaczęły rodzić się coraz częściej. Magowie uznali, że zaćmienie jest temu winne. Byli zmuszeni do puszczenia w niepamięć paru ważnych faktów i podjęcia innych działań. Wiedz, że niektórzy posiadacze mocy nie potrafili jej kontrolować. Do czego to doprowadziło chyba sam potrafisz się domyślić. Parę spalonych domów, kilka osób rannych, parę osób martwych. Magowie podjęli ostateczną decyzję. Mordujemy. Nie spodziewali się jednak, że pojawi się pewna osoba, która już dawno była taka jak te dzieci. I właśnie tej osobie udało się uratować sporą grupę. I tak oto narodziły się demony. Musieliśmy stworzyć własną cywilizację z dala od siedzib ludzkich. Jako, że z dala od miasta mieliśmy problemy z przeżyciem nasz przywódca opracował ludzki kamuflaż, dzięki któremu mogliśmy przeniknąć do miasta i rozszerzyć swoje wpływy w celu przetrwania. Udało nam się posiąść bardzo ważną wiedzę zdolną zainteresować każdego. I dzięki niej teraz żyjemy i powodzi nam się całkiem nieźle. Trochę dobiegłem od tematu, ale mam jeszcze jedną ciekawostkę. Wybawiciel rasy ludzi Loren był posiadaczem mocy. I tylko dzięki niej ludzie są dziś rasą dominującą. Teraz przejdźmy do sedna sprawy. Ty i Tails jesteście w centrum zainteresowania z tego powodu, iż wy również posiadacie moc.
Mike nieco już zmęczony całą przydługą opowieścią gwałtownie obrócił głowę z zaskoczonym wyrazem twarzy.
- Jesteście jednymi z tych, którzy nie mają żadnych wynaturzeń fizycznych/ znaczy się jesteście idealni wpasowani w społeczeństwo. Twój ojciec wiedział o twoich możliwościach, ale nikomu o tym nie powiedział. Prawda wyszła na jaw i zainteresowała się tobą Organizacja. Jeżeli pytasz skąd masz tą moc to odpowiem ci, że sami nie wiemy. Gen odpowiedzialny za nią rodzi się nagle i nie jest dziedziczny. Dobra. Wystarczy tej gadaniny. Muszę ci jeszcze coś pokazać.
Mike wstał i posłusznie poszedł za zakapturzonym. To wszystko brzmiało nieprawdopodobnie i było dla niego przytłaczające. Jednak coś mu mówiło, że ten tajemniczy mężczyzna mówi prawdę. Wszelkie jego rozmyślenia zostały przerwane przez jeden widok, który pojawił się przed jego oczami. Pod ścianą leżeli związani i zakneblowani Julia i Marcus. Wyglądało na to, że są pogrążeni we śnie. Poczuł jak ktoś włożył mu pistolet w dłoń. Nie widział, kto, gdyż cała jego uwaga była skupiona na dwójce wrogów, których od tak dawna chciał zabić. Dalsze słowa zakapturzonego ledwie docierały do jego uszu.
- Propozycja jest do odrzucenia. Możesz do nas dołączyć lub nie. Aby dołączyć wystarczy ich zabić, czego zapewne pragniesz. Aby odrzucić propozycję odłożysz broń, a my odwieziemy cię do miasta. Twój wybór.
Mike podniósł powoli broń i wycelował w dwójkę związanych. Prawdą było, że pragnął ich śmierci, ale teraz, kiedy miał ich jak na widelcu zaczęły nim targać wątpliwości. Pistolet zaczął drgać. Przez dłuższą chwilę panowała głucha cisza nieprzerywana przez najmniejszy dźwięk. Aż w końcu w całej okolicy rozbrzmiał huk wystrzału. Zaraz po nim rozbrzmiał drugi.

Julia i Marcus cały czas leżeli w tej samej pozycji i tak samo nieruchomi jak przed chwilą. Jedyną różnicę stanowiły dwie czerwone plamy, które pojawiły się na ścianie za ich głowami. Mike cały czas stał trzymając broń w ręku ciężko dysząc. Po dłuższej chwili oddał broń Razielowi. Zakapturzony przemówił ponownie.
- Teraz z zemsty zabiłeś tylko dwie płotki. Jednak na twoim tropie jest cała Organizacja. Z naszą pomocą możesz zniszczyć Organizację i tym samym załatwić sobie święty spokój. Będzie nam to na rękę gdyż naszym największym zagrożeniem jest korporacja Insight, do której Organizacja przynależy. Póki, co zajmiemy się aktywowaniem twojej uśpionej mocy. Potem ruszymy śladem naszego kolejnego celu…


Johna Tailsa

Striker nie zdążył wykonać uniku. Jednak strzelił na ślepo trafiając Tailsa prosto w brzuch. Pocisk wystrzelony przez Tailsa wbił się w jego czaszkę. Wykonał dwa kroki w tył, po czym runął w przepaść prosto do rwącej rzeki. Tails, z trudem wspiął się na szczyt i zobaczył porwane przez rzekę ciało. Nie było wątpliwości, co do tego, że nie żyje. John uśmiechnął się z bólem Usiadł z trudem na ziemi i urwał zębami kawałek ubrania, aby przygotować prowizoryczny opatrunek. Rozglądał się za czymś, czym mógłby wyjąć kulę. Wypatrzył dwa sztylety wypuszczone przez Strikera z rąk w momencie postrzału. Ujął jeden sztylet, zacisnął zęby na znalezionym patyku i czubkiem ostrza wyjął kulę. Cisnął ją w pobliskie krzaki, a następnie założył opatrunek. Wiedział, że nie powstrzyma on krwawienia na długo, ale da mu więcej czasu. Liczył na to, że elfy usłyszały strzały i zaraz tu przybędą, aby sprawdzić, co się stało. Jednak wciąż ich nie widział. Wolał nie kusić losu, a więc ruszył w dół zbocza na autostradę. Nie jeździły nią żadne pojazdy. Miejsce gdzie spotkał elfy było niedaleko, więc udał się do niego licząc na jakąś pomoc. Motor miał przebite opony i był niezdatny do dalszej jazdy.

To, co zobaczył, gdy dotarł na miejsce zaskoczyło go. Wszystkie samochody zniknęły, a elfy leżały na ulicy. Na ich ciałach widoczne były szerokie rany cięte. Dwa elfy na motorach zostały zastrzelone, a motory roztrzaskały się o drzewa. Uwagę Tailsa przykuł napis na skale zapisany najprawdopodobniej krwią elfów: „TALON JEST WIELKI”. Najbardziej dziwiło go to, że wyznawcy Talona tak szybko ich zabili i nie nawet nie zwrócili uwagi na strzelaninę rozgrywającą się w najbliższej okolicy. Przy zmarłych znalazł czyste bandaże, dzięki którym założył wreszcie porządny opatrunek. Nie miał innego wyboru jak tylko ruszyć w dalszą drogę na własnych nogach.

Przed sobą zobaczył czerwona furgonetkę zmierzającą w przeciwnym kierunku. Był już tak osłabiony, że nie miał pojęcia nawet czy przebędziecie pozostały dystans. Zauważył jeszcze jedną rzecz. Po raz pierwszy bramy miasta były zamknięte, a na jego murach postawiono drut kolczasty. Wyglądało to tak jakby szykowano się do wojny.
Furgonetka zatrzymała się tuż obok niego.
- Wskakuj, John.
Przez opuszczoną szybę wpatrywał się w niego cyborg, z którym jeszcze niedawno współpracował. Przypomniał sobie, że nazywa się Justicar.
- Miasto jest zamknięte dla podróżnych. Ponoć orkowie ruszyli już do ataku. Jestem ostatnim, którego wypuścili przed zamknięciem bram. Radzę ci dobrze. Zabierajmy się stąd póki jesteśmy żywi.
Tails otworzył drzwi i wsiadł do samochodu. Justicar natychmiast ruszył dalej.
- A co ty tutaj robisz?
- Wykonuję tajną misję. Nie mogę ci nic na jej temat powiedzieć poza tym, że muszę jechać do Nowego Jorku. Jak widzę jesteś ranny. Może po drodze trafimy na jakiś przydrożny szpital.
Tails kiwnął głową. W lusterku obserwował niknące za wzgórzem mury Legionu. Nie miał właściwie, po co tam wracać.



Hendrix odwrócił się słysząc szelest trawy. Zobaczywszy, iż to tylko Raziel odwrócił się ponownie w stronę grobu. Raziel stanął obok niego wpatrując się w napis wyryty na nagrobku:
Chyn

2976-3000

Niech spoczywa w pokoju

Wreszcie zakończył milczenie:
- Byliście bardzo blisko. A nawet bliżej niż ona sama myślała. Wedle posiadanych na twój temat informacji 24 lata temu urodziła ci się córka. Została porwana i nigdy jej nie odnaleziono.
Spojrzał pytającym wzrokiem na Hendrixa. Agent wciąż wpatrywał się w nagrobek. W końcu odpowiedział:
- Myślenie logiczne zawsze było twoją mocną stroną. Wydawało się, że gen nie jest dziedziczny. Jednak ona go odziedziczyła, a potem odkryła to korporacja. Porwali ją i oddali do dr Drio. Zapewne kazali mu ją tylko zbadać, ale on wolał robić na niej eksperymenty. Tak, więc jej wynaturzenia spowodowane mocą objawiły się wcześniej, choć zazwyczaj pojawiały się dopiero w okresie dojrzewania. Po latach ledwo ją poznałem. Bałem się powiedzieć, że jestem jej ojcem. I tak oto umarła bez tej wiedzy.
- Właściwie to przyszedłem tu tylko po to żeby przekazać ci rozkaz. Musisz schować prywatne urazy do kieszeni i obiecać, że nie tkniesz Mike’a.
Hendrix spojrzał na białowłosego.
- Wiesz, że tego obiecać nie mogę.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi. Cóż. Rozkaz jest przekazany, a to czy go wykonasz nie leży już w moim interesie. Bywaj.

Telefon komórkowy wibrował w kieszeni Jamesa Thorntona. James wyciągnął go i odebrał połączenie.
- Słucham? Co? Projekt Solidus zakończony pomyślnie? Świetnie. Zadzwońcie do armii imperialnej. Niech przyślą kogoś na publiczna prezentację. Po prostu trzymajcie się moich wskazówek, a wszystko pójdzie gładko. Tak jest. Skontaktuję się z wami zaraz po powrocie z Nowego Jorku. Wszystko jasne? W takim razie do usłyszenia.
Przerwał połączenie i schował komórkę do kieszeni. Do jego biura zajrzał Jim Stevens.
- Panie Thornton. Mamy samolot za 20 minut. Spakował pan już wszystkie dokumenty?
- Jeszcze tylko ten plik na biurku.
Kiedy go podniósł jeden z dokumentów poleciał na podłogę. Jim podniósł go, zerknął i oddał Jamesowi. Nie mógł się powstrzymać przed zadaniem pytania:
- Proszę pana. Czym jest projekt „Arkham”?
Thornton uśmiechnął się lekko.
- To właśnie przyczyna, dla której jesteśmy zmuszeni wyjechać do Nowego Jorku. Okaż trochę cierpliwości. Na spotkaniu wszystko wyjaśnię. A teraz lepiej się pośpieszmy, bo samolot nam ucieknie.

Młoda para szła przez plażę roześmiana trzymając się za ręce. Śmiech ustał, gdy zobaczyli coś, co musiało zostać wyrzucone przez morze. Początkowo wydało im się, że to niebieska sterta szmat. Gdy podeszli bliżej odkryli, że to człowiek. Ściągnęli mu dziwną maskę z twarzy, która zmoczona całkowicie przylgnęła do twarzy. Myśleli początkowo, że już nie żyje. Ich obawy potwierdzała plama zakrzepłej krwi na czole. Potem odkryli, że mężczyzna oddycha. Zrobili mu masaż serca i oddychanie usta-usta. Dzięki szybkiej reanimacji mężczyzna wypluł resztę zaległej wody i odzyskał przytomność.
- Hej. Możesz chodzić? – zapytał się go chłopak.
Nieznajomy podniósł głowę i rozejrzał się na wszystkie strony. Aż w końcu zapytał się:
- Kim wy jesteście? Gdzie ja jestem i kim ja jestem?


Koniec i zarazem początek

Wrzuta.pl - bourne identity - moby - extreme ways
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 02-07-2008 o 14:03.
wojto16 jest offline