Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2008, 14:43   #25
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
odpłacą

Natomiast kanały kompleksu Mauer rzadko były odwiedzane, jeszcze rzadziej czyszczone, zaś nigdy naprawiane. I nawet jeśli ekipa inżynierów zeszła na dół, to rzadko co udało się naprawić – ot, wymienić rurę i złożyć raport u góry. Entuzjastów tej roboty nie było.
Ludzie unikali kanałów i taka była prawda. Unsinn, mówili często ci z góry. Bo po co, do diabła, unikać kanałów, skoro miejsce, gdzie było ewentualne uszkodzenie, było zawsze dokładnie zaznaczane na mapie? I tak dalej. Maniacy – tak mówiono na tych, którzy mieli czyścić kanały. YMCA. O, często mówili – idą ci idioci, którzy mają iść i czyścić kanały, pierdoleni miłośnicy horrorów. Nie wiadomo tak naprawdę, dlaczego nazywali ich YMCA, ktoś czasem rzucił żart, że są oni jak biedni Polaczkowie, którzy wierzą w te swoje gusła. ET, taka byłaby bardziej poprawna nazwa na szaleńców. Później tak ich nazywano.
I chyba mieli rację, nie sądzisz? Entuzjasta broni, Schlaufen, który za chwilę się znajdzie w pewnym pomieszczeniu, nie będzie mógł sobie wytłumaczyć pewnych rzeczy. Co tak naprawdę – na przykład – znaczą cyfry nabazgrane na ścianie: 312985467. Et, myśli Schlaufen – i co znaczą te litery i te zdania, o te: "TYTUŁ. PIERWSZE LITERY. CZEKAJ CIERPLIWIE NA RESZTĘ. TUTAJ". Co to takiego?
Nie będzie miał czasu, wierz mi. Nie będzie miał czasu na rozwiązywanie głupich zagadek.

* * *

# Frank Malak – Tanja Hahn
- Ten dysk? – odparł Hannemann. – Skąd. Był tutaj, jak tylko przybyłem. Wsadź to do stacji – machnął ręką. – Może będzie coś fajnego.
Skończył już grać w karty ze Schlaufenem, najwyraźniej znudzony. Polerował broń. Jako żołnierz najwyraźniej był nauczony do tego, bo nie pojękiwał ani nie ziewał, jak robił to Schlaufen. Czwórka spędziła – mimo wszystko – trochę czasu, posilając się i odpoczywając.
- Przydałaby się szczotka do zębów – mruknął handlarz broni. – I pryszn...
Urwał. Posłyszał bulgocący odgłos dochodzący z głębi korytarza, w którym był mrok. Partyzant odrzucił od siebie szmatkę do polerowania, załadował karabin.
Powoli zapaliły się światła. Pokazywały one ślepy zaułek – kolejne pancerne drzwi, prowadzące do głównego silosu. Lewa ściana była rozwalona i gruz leżał na posadzce, zaś podnośniki hydrauliczne, czarne od wybuchu, pokrzywione i rozorane dawną eksplozją, leżały w dziurze.
Tym, co zwróciło uwagę wszystkich był sufit, który wyglądał... Dziwnie. Pewien jego kolisty fragment falował niczym woda.
Żołnierz odbezpieczył karabin.
Woda nagle zafalowała mocniej i wypadł z niej ktoś w kombinezonie OHU.
- Stać! Stać, mówię! Cholera, schowaj tego gnata, Hann. Pokręciło cię? To przecież Tanja jest - Tolle wrzeszczał, bardziej chyba z szoku, niż z chęci uratowania Tanji.
Hannemann po chwili wahania schował swoją broń, uprzednio ją znowu zabezpieczając, chociaż miał ją dalej w pogotowiu.
- Co to było, do cholery!? - krzyknął. - Co to było, kurwa!?
- Tym razem chyba jest prawdziwa –
mruknął Tolle tak, że ledwo usłyszeli. Spotkał pytający wzrok Schlaufena. Partyzant machnął ręką i zasiadł ponownie do stołu, oparłszy broń o nogę. – Sama teleportacja jeszcze nigdy nie zabiła nikogo. Możesz mi wierzyć. Ludzie ginęli, bo zabijało ich coś po drugiej stronie, czy to brak tlenu czy...
Urwał. Patrzył na sufit, który ponownie wrócił do swojego normalnego stanu. Jego wzrok ponownie spoczął na siostrze Konrada. Wahał się przez dłuższy czas, jednak rzekł:
- Martwiłem się o ciebie, Tanja.
Te słowa kontrastowały z jego twarzą i opanowaniem w tej sytuacji, a także z tym, co leżało w dole, przykryte kocem. Zauważył to i naprawdę się zmieszał.
- Zresztą, nieważne. To chyba naprawdę nie ma sensu – jego oczy przybrały znowu zimny wyraz, jaki miał przed chwilą. – I tak...
Żachnął się. Przez pewien czas wyglądał śmiesznie z lewą ręką wyciągniętą w półgeście. Spróbował to zażegnać śmiechem, jednak jego oczy nie odwzajemniły tego. Chyba zrozumiał samego siebie, bo nagle spłonił się i spuścił wzrok na ziemię. Usiadł.
- Dajcie ten obraz na główny – wyręczył go Hannemann. Schlaufen, wiedziony tajemniczą mocą, nacisnął klawisz. Monitor zamigotał przez chwilę i pokazał obraz.
- A ty - zwrócił się do Tanji - stój tam. Na razie. Nie chcę żadnych pieprzonych obcych przebranych za ludzi.

* * *

Śnieg i warkot. Dziwaczne kształty chmury pikseli z wolna zmieniają się, coraz bardzej przypominając twarz; biel formuje kości, chrząstki. Spływają czaszki, kręgi, zęby. A później przychodzi czas na mięśnie, nerwy, oczy. Organy niczym krople spadają, przybierając odcienie czerni, bieli, czasem błyskając żółcią, czerwienią czy błękitem.
Twarz Sary Connor. Patrzyła poważnie ciemnymi oczyma z ekranu. Jej czarne, kręcone włosy były mokre od potu, podobnie jak podbródek, który był ubrudzony. Owalna twarz. Obraz z kamery, którą trzymała w dłoni drżał czasem, gdy jej ręka opadła. Wreszcie zacisnęła ją na kolanach.
- Dwudziestego czwartego sierpnia, czwarta w nocy – to była dzisiejsza data. - Co prawda miałam się tam dostać już pięć dni temu, jednak nie mogłam. Kombinat zbyt dobrze patroluje zachodnią granicę.
Przełknęła ślinę, milczała chwilę.
- Chcę opowiedzieć o tym, co ostatnio odkryłam. To jest śledztwo i mieliśmy je skończyć wspólnie, jednak... - i znowu milczenie. Malak pomyślał, że być może Connor myśli o Sonji na stacji metra. - ...jednak straciłam kogoś. Nieważne.
Sara Connor wyglądała tak, jak wyglądają wszyscy ludzie, którzy znaleźli się w środku wydarzeń, które przerastają ich, a mimo wszystko pozostają normalni; dziwią się wtedy w głębi duszy, dlaczego normalnie reagują na krew i zniszczenie, podczas gdy według ich mniemania powinni bić pięściami o ścianę i rozpaczać. Podejrzenie o pewnego rodzaju zwyrodnienie lub obłęd wydaje im się całkiem naturalne.
- Równo rok temu zostały ostrzelane dwa bunkry w zupełnie innych miejscach. Był to polski bunkier niedaleko Świebodzina i niemiecki schron przeciwatomowy miasta Rathenow przy Premnitz. Ataki rozpoczęły się dokładnie o godzinie szóstej rano i trwały zaledwie pięć minut. Nikt z tych jednostek nie przeżył. Popatrzcie na to.
Wyciągnęła z kieszeni pomięte zdjęcia i przytknęła je do oka kamery.
- Oni zginęli dlatego, ponieważ zabiła ich dziwna jednostka. Nie mam pojęcia, dlaczego zaatakowała dwa bunkry po dwóch stronach. Może jeden mieli testować? Może mieli ludzi do odstrzału? Ta jednostka jest niemiecka, tak sądzę. Nie widziałam bazy danych WKP, ale skoro to znajduje się w strzeżonych aktach Korporacji, to chyba tylko oni to mają mieć. Ci ludzie zostali zabici w zaledwie pięć minut. To wszystko zostało opatrzone kryptonimem "Triarii". Tyle tylko udało mi się dowiedzieć.
Wzięła głęboki oddech.
- Co do mnie, nie wiem, co może tak zabijać. Nie wiem. Będę tutaj jeszcze przez dwanaście godzin, potem odejdę z bloku D. Jeżeli ktoś chce mnie znaleźć, to będę szukać pomocy u Erici Kant lub kogokolwiek związanego z Kombinatem, którzy mogą mnie dowieźć do Świebodzina. Muszę się dowiedzieć, co tak naprawdę stało się w bunkrze.
Trzask i głowa Sary Connor znika.

* * *

- To by było tyle – westchnął Hannemann. - A, a oto pani... Jak ona się nazywała, Tolle? Tanja. Tanja Hahn. Czyżbyś chciał coś do niej powiedzieć, Tolle? W końcu spędzimy tutaj sporo czasu.
Tolle odburknął tylko parę niezrozumiałych słów. Żołnierz był w wyraźnie dobrym humorze. Wkrótce też zaczęli grać w karty, niespecjalnie przejmując się resztą. Jedynie Hannemann zerkał na chodzących tu i ówdzie Schlaufena, Hahn i Malaka. Wydawał się coś przeczuwać, choć i mogło być tak, że tak naprawdę nie ufał nikomu, kto pojawił się z portalu. Czasami tylko zmacał karabin przy nodze. Fakt, że pozostali posiadali broń wydawał się go lekko irytować.
Przejrzeli oświetlony teraz już tunel na północy. Podnośniki drzwi okazały się bezużyteczne – strzępy metalu leżały tu i ówdzie i nie nadawały się do niczego więcej, może za wyjątkiem złomu. W tym samym tunelu był składzik z narzędziami – ciasny, klaustrofobiczny, a to z powodu wielkości człowieka rury. Rura ta prawdopodobnie łączyła się z kanałami Neoberlina. Wyglądała na mocną, lecz tu i ówdzie nadgryzła ją rdza. Poza tym nie było tutaj wiele, chyba jedyne, co pozostało, to skrzynia z narzędziami. Schlaufen spróbował ruszyć zawór przy rurze, w który można byłoby się zmieścić – nie ruszył. Zajrzeli też niedaleko stacji komputerowej – okazało się, że oprócz podstawowych pierwiastków chemicznych, w zlewkach znajdowały się kwasy azotowy i(o wiele więcej) solnego.
Wkrótce też odkryto, że pod zwłokami Tanji(kolejnej) był otwór. Ponownie, Schlaufen zaofiarował się wejść w ciemnicę. Okazało się, że jest to komora.
- Jest tu pełno rur i zaworów... - Schlaufen jęknął. - Kurwa, ależ tu śmierdzi. Można by chyba zrobić przeciążenie, ale potrzebowałbym jakiegoś klucza, nie wiem... Co to za napisy, cholera? Jakieś liczby...
- No dobra – rzekł Tolle. - A teraz go wyciągnij, Hann.
- Nie.
- Nie?
- Nie mamy liny –
wzruszył ramionami partyzant. - Po co się tam pchał? A, co do was... - tu zwrócił się szczególniej do Malaka – przestańcie się rozglądać tutaj... Wkurwia mnie to. Mówiłem, że zapieczętowałem wszystkie wyjścia i tak będzie, dopóki to wszystko się nie skończy.
- Ale...
Tolle urwał. Kolba karabinu wylądowała na jego głowie. Upadł na ziemię, bez słowa.
- Widzę, że się nie rozumiemy... -
wyglądało na to, że partyzant nabrał pewności siebie. - Nie radzę wam wychodzić na zewnątrz. Jeżeli byście wiedzieli wszystko, to wątpię, czy naprawdę chcielibyście stąd wychodzić. Ci, których szukacie, pewnie już nie żyją. Tym bardziej twój brat – tu zwrócił się do Tanji. - Radzę wam tu zostać dla waszego własnego dobra.
Twarz Hannemanna zmieniła się. Od zgryźliwego, złośliwego wyrazu przeszła do niecierpliwej złości. Tolle jęknął. Tamten kopnął go. Zastękał.
- Nie wychodzicie stąd, rozumiecie?
- Co się tam dzieje, do cholery?
- ryknął Schlaufen z dziury.
Hannemann powstał. Nie celował do nikogo z karabinu, choć jasne było, że tylko parę sekund dzieli go od zarepetowania broni i odbezpieczenia jej. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad sytuacją, którą wywołał.

* **

# Axel Heintz
Winda zjeżdżała ze stałą prędkością coraz bardziej w dół i w dół. Można było się spodziewać, że ta część silosu testowego będzie najbardziej uszkodzona, jednak nie – ściany szybu windy nie nosiły nawet śladów pęknięć.
Rozświetlały się po kolei lampy, gdy zjeżdżałeś na dół – pstryk, pstryk, pstryk – zapalały się po 4 naraz, przejeżdżając kolejne segmenty. Dźwięk dźwigu przetaczał się w szybie.
Usłyszałeś z daleka parę dźwięków wystrzałów. Bez wątpienia była to strzelba.
Winda dojechała na koniec szybu, a Ty zobaczyłeś strażnika, jednego z rdzennej ochrony, który celował do Ciebie – notabene – ze standardowej strzelby ochrony. Shotgun.
- O, cholera... - zachrypiał, jednak po chwili zmitygował się. - Bartłomieju, zostaw! Noga!
Przywołał do siebie psa, wielkiego, czarnego dobermana. Mimo to pies jeszcze przez parę chwil obwąchiwał Cię nieufnie. Przy nodze swojego właściciela patrzył bacznie.
- Co za bydlę... - sapnął. - Poza tym, nie reaguje na nic innego, jak na Bartłomiej. Tak się wabi. Mądre, co? - podrapał psa za uchem, który z lubością zmrużył ślepia. - Bestia, hie, hie, co? O, kurwa! Bierz, Bart!
Pies skoczył szybkim susem w stronę pluskwy, która właśnie wyleciała z rozerwanego kanału wentylacyjnego. Zasyczała, jednak tylko przez chwilę. Pokaźne zęby psa rozorały jej górną część. Zajęło to parę chwil.
- Wytresowałem go tak, żeby zabijał te świństwa, gdy tylko je ujrzy. Pluskwy nie potrafią przyssać się do pyska psa, zresztą wydaje mi się, że są odporne na neurotoksynę... W każdym razie żaden doberman nie padł, jak to zeżarł. Miałem dwa.
Widząc Twój pytający wzrok, dodał:
- Jednego zabić musiałem, bo wściekliznę miał. Gdzie teraz szczepionkę na wściekliznę dostaniesz, człowieku!?
Potrząsnął swoimi długimi rękoma. Był szczupły, by nie powiedzieć – chudy, poza tym był bardzo wysoki. Poza strzelbą miał jeszcze w kaburze pistolet dziewięciomilimetrowy. Spojrzał na Twój kombinezon OHU.
- Ty jesteś z zespołu badawczego? Nosisz te tam... Jak się nazywały te kombinezony? E, zapomniałem.
Staliście na rampie, zaś około dwóch metrów pod wami znajdował się basen chłodzący główny reaktor. Przy ścianie znajdowała się stacja komputerowa. Podszedłeś do niej; okazało się, że most nie jest urwany, jak myślałeś za pierwszym razem, jednak zwyczajnie został schowany. Strażnik wyjaśnił Ci, że jest to nic innego, jak kwestia zainfekowanego personelu znajdującego się po drugiej stronie.
Pokazał Ci również swój zaimprowizowany obóz. Było to parę skrzyń z jedzeniem i alkoholem – prawdopodobnie wzięte z jakiegoś magazynu. Był też stół i obite skórą krzesło. Wyglądało na to, że minął dość długi czas, od momentu, gdy rozłożył się tutaj. Na stole znajdował się rewolwer i pudło naboi.
- Te... Pluskwy – mówił – zaraz po katastrofie przedostały się do kanałów wentylacyjnych. Ekipa pod komorą testową to było jakieś... Dwadzieścia, może trzydzieści ludzi. Nikt nie przeżył. Oprócz mnie – dodał wesoło. - Co chcesz zrobić?
Druga rampa była cicha i spokojna, jakby w istocie nie zdarzyło się tam nic złego. Nie widziałeś ani jednego martwego ciała, choć była tam plama czerwonej posoki na betonowej części ciągnęła się i niknęła za rogiem. Mogłeś w każdej chwili uruchomić most, by się tam dostać.
Jedynym znakiem tego miejsca, że reaktor w ogóle się przegrzał, były cztery przekaźniki energii. Nieosłonięte pasy niebieskiej energii podążały zawijasami do rdzeni na suficie, które, poczerniałe i przeciążone, syczały.
- Możemy wyłączyć reaktor tylko w tamtym pokoju – powiedział strażnik.
Nie byłeś pewien, czy była to jedyna prawda. Równie dobrze mogłeś przerwać transmisję energii z reaktora niszcząc przekaźniki, jednak nie byłeś w stanie przewidzieć konsekwencji, co może się stać z uszkodzonym sprzętem. Tym bardziej, że właśnie przeżyłeś burzę portali.
Rozejrzałeś się dokładniej. Tym, co zwróciło Twoją uwagę, było to, że niedaleko stacji komputerowej znajdował się – co niezwykłe dla głównego silosu – otwór wentylacyjny, dość duży, by mógł się w nim zmieścić człowiek. Pomyślałeś przez chwilę, dokąd może prowadzić. I, co może w nim być.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 09-07-2008 o 15:35.
Irrlicht jest offline