Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2008, 20:12   #1
MigdaelETher
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Nabór dodatkowy do Warsztatów - Mag Wstąpienie

Witam wszystkich!

Zapraszam do wzięcia udziału w warsztatach, mających na celu przybliżenie systemu WoD Mag Wstąpienie. Chętnych proszę o zapoznanie się z tym co dotychczas udało nam się stworzyć :

sesja

Założenia systemu i przystępnie wytłumaczone zasady dla początkujących znajdują się w

komentarzach

Poszukuję jednego warsztatowicza/warsztatowiczki.

Teraz co do wymagań:

- Najlepiej byłoby, żeby przejął już istniejąca postać młodego Niebieskiego Chórzysty Juliana Hoffmana. Ponieważ jest to dopiero początek, na razie została stworzona dopiero historia postaci obejmująca jej przebudzenie. Więc gracz mógłby bez skrępowania w nią ingerować.Nie jest to jednak wymóg konieczny do udziału w warsztatach. Jeśli zgłosi się, dobrze piszący i dobrze rokujący gracz możemy stworzyć dla niego nowa postać.

- Mile widziana ( wiele by mi nam to ułatwiło ) , ale niekonieczna jest znajomość Świata Mroku.

- Jedyne czego tak naprawdę wymagam to umiejętności przelewania swoich myśli w posty oraz znajomość gry typu storyteling.



Dla zainteresowanych historia Juliana:

Cytat:
Mały chłopiec biegł wąską uliczką w kierunku dużego, zadbanego budynku. Biegnąc, co jakiś czas zerkał na swoją zranioną dłoń a po jego twarzy spływało kilka łez.
Słońce właśnie zachodziło kiedy blond włosy chłopiec zbliżał się do drzwi kamienicy. Kontem oka zauważył słońce, zadziwiony obrócił głowę w jego stronę.
Piękne czerwono-złote promienie pokrywały zarówno niebo jak i budynki.
Wszystko wydawało mu się takie piękne kiedy patrzył jak słońce powoli ukrywa się za wysokimi drzewami i budynkami, tworząc idealną harmonię między niebem a ziemią.
Po wszystkim chłopiec otworzył drzwi i szybko wbiegł po starych schodach na drugie piętro.
Zapukał do dużych, ciemnobrązowych, drewnianych drzwi z małą tabliczką "EINHORN".
Drzwi się otworzyły a oczom chłopca ukazała się piękna młoda brunetka. Kucnęła i wzięła chłopca na ręce, po czym przytuliła go mocno do piersi.
-Tyle razy Ci mówiłam, żebyś przychodził wcześniej. Martwiliśmy się o Ciebie..- w uszach chłopca zabrzmiał łagodny, ciepły głos kobiety gdy go tuliła.
Brunetka spojrzała na twarz chłopca a jej oczom ukazały się wąskie ślady po łzach.
-Och Juluś, co się stało? - spytała swoim pięknym głosem, który chłopiec tak uwielbiał gdy zorientowała się, że musiał przed chwilą płakać.
Dziecko zapomniało kompletnie o swojej ranie gdy wpatrywało się w zachodzące słońce. Teraz gdy mama mu przypomniała, ręka znowu zaczęła go piec a z oczu poleciały łzy.
-Nić..- pociągnął nosem i potarł oko małą dłonią -upadłem jak biegłem do domu..
Przytulił się do piersi mamy i kolejny raz pociągnął nosem. Te ciepło, które od niej biło, chłopiec tak ją kochał..
Monika, bo tak miała na imię młoda brunetka ucałowała dziecko i postawiła na podłodze.
-Chodź, nie płacz, wszystko będzie dobrze - uśmiechnęła się do chłopca, który od razu się rozchmurzył -zajmiemy się Twoją rączką.
Dziecko poszło za mamą do łazienki, gdzie kobieta delikatnie przemyła małą rankę na dłoni dziecka i przykleiła mu plasterek.
-No i już, widzisz? - uśmiechnęła się i poklepała delikatnie dziecko po głowie, które już w ogóle nie myślało o zadrapanej rączce. W myślach nadal widziało piękne słońce, które po woli znikało za budynkami miasta."Czy mamusia jest piękniejsza czy zachodzące słońce?" pomyślał chłopczyk. Od tamtego czasu Julian oglądał zachody słońca z mamą.

* * *

Do ciemnego pomieszczenie weszła kilka lat starsza ale nadal młoda brunetka. Siadła na łóżku przy śpiącym już chłopcu.
-Julianie -nachyliła się nad głową dziecka i szeptała mu do ucha aby go obudzić. -Julianie obudź się. -powiedziała swym pięknym głosem a chłopiec powoli otwierał swoje brązowe oczy, patrząc zaspany na mamę.
-Musisz wstać.. jedziemy do babci, szybciutko.
Julian niechętnie wyszedł z łóżka i zaczął się ubierać. W kącie pokoju zauważył spakowaną torbę.
-Na długo jedziemy? -spytał zaskoczony tym widokiem.
-Tak, trochę tam zostaniemy a teraz ubierz się szybko, ja zrobię małe śniadanie, dobrze? -powiedziała Monika wychodząc z pokoju.
-Dobrze mamo, zaraz przyjdę do kuchni.
Chłopiec ubrał się szybko i poszedł do kuchni. Jego tata, ciemno włosy mężczyzna w średnim wieku jadł właśnie przygotowane przez żonę śniadanie.
Ojciec chłopca był żydem a jego matka katoliczką, podjęli oni decyzję, że dziecko odziedziczy religię mamy dla własnego dobra. David, tata Juliana wiedział, że wyznawcy jego religii są coraz częściej prześladowani, dlatego nie nadał dziecku swojego nazwiska tylko nazwisko panieńskie matki, "Hoffman".
-Usiądź zaraz Ci nałożę, zjemy i pojedziemy do babci. -kobieta szybko nalała Julianowi i sobie zupy po czy siadła do stołu. -Smacznego -powiedziała i sama zabrała się do jedzenia.
-Dlaczego jedziemy do babci? Coś się stało? -spytał chłopiec połykając kolejną łyżkę zupy, jego mama świetnie gotowała.
-Babcia jest mocno chora, musimy przy niej być i pomagać jej w domu. - odpowiedź ojca zmartwiła chłopca, bardzo lubił babcie i nie chciał, żeby chorowała.
Po szybkim śniadaniu wszyscy się ubrali i wyszli przed kamienice do samochodu.
Na dworze było ciemno i panowała burza, deszcz padał tak mocno, że Julian zmókł w kilka sekund.
Włożyli wszystkie torby do bagażnika, wsiedli do samochodu a ojciec odpalił silnik. Jednak chora babcia nie była jedynym powodem nagłego wyjazdu. Chodziły pogłoski o tym, że Niemcy mają wkroczyć do Austrii a ojciec Juliana bał się o rodzinę, był przecież żydem.
W trakcie jazdy zaspane oczy Juliana powoli się zamykały, aż chłopiec zasną na tylnym siedzeniu samochodu.
Monika wychyliła się z fotela w jego stronę, zdjęła ze swojej szyi srebrny łańcuszek i włożyła go do kieszeni Juliana, po czym przykryła dziecko dokładnie kocem.
Deszcz siekał po szybach samochodu a widoczność byłą bardzo niska.
Nagle samochód rodziny uderzył w jakąś gałąź leżącą na jezdni, której nie było widać przez tą straszną pogodę.
Droga była śliska i David nie mógł zapanować nad pojazdem, który po chwili uderzył w drzewo.

Julian otworzył oczy, leżał na zewnątrz samochodu na swoim starym kocu. Podszedł do niego starszy mężczyzna.
-Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony.
Julian kiwnął głową chociaż wszystko mocno go bolało. Patrzył na samochód, cały przód był zgnieciony przy drzewie. Myśl, że jego rodzice siedzieli na przednich fotelach.. to było straszne. Zrozumiał, że nie mieli szans przeżyć.
Po jego policzku spłynęła łza, potem kolejna i kolejna, teraz już nikt nie powie mu "Już wszystko będzie dobrze".
-Oh.. tak mi przykro drogie dziecko.. - powiedział obcy mężczyzna kładąc mu rękę na ramieniu.
Julian nie zwrócił na niego uwagi, nie zwracał uwagi na nic. Myślał tylko o swoich rodzicach a szczególnie o mamie, o jej cudownym głosie, którego już nigdy nie usłyszy, a który tak kochał. W tym momencie na jego twarzy pojawiły się czerwono-złote promienie. To słońce, właśnie wschodziło kiedy Julian ocierał z twarzy łzy. Zdawał sobie sprawę co się stało ale gdy patrzył na wschodzące słońce poczuł niezwykle kojące ciepło na swoich policzkach. Przypomniał sobie wtedy jak ucałowała go mama i otarła mu łzy, wiedział, że teraz jest przy nim. Smutek go opuścił, coś namówiło go aby sięgnął ręką do kieszeni swoich spodni. Wyciągnął srebrny łańcuszek z krzyżykiem. Jego mama zawsze go nosiła, nie wiedział jakim cudem znalazł się w jego kieszeni. Założył go a uśmech znów pojawił się na jego twarzy.
-Teraz zawsze będziemy razem.. - powiedział szeptem w stronę słońca mrużąc duże brązowe oczy.

* * *

Po wypadku trafił do babci, która rok później odeszła.Jego babcia była bardzo religijną osobą, podobnie jak jego mama. Nauczyła go wiele o kościele i tłumaczyła mu wiele spraw.
Kolejny cios jakim była śmierć jego babci bardzo go zabolał, kościół stał się mu najbliższy, było to miejsce, w którym czuł te ciepło, które zawsze dawała mu obecność mamy. Po śmierci babci miał trafić do sierocińca w Salzburgu.



Juliana jak każdego ranka obudził donośny głos siostry Bernadety. Przetarł zaspane oczy, za oknem było jeszcze szaro. Pozostali chłopcy powoli gramolili się ze swoich łóżek, ktoś ziewnął przeciągle . Pomimo tego, że gdzieś tam niedaleko szalała okrutna, krwiożercza bestia zwana wojną, życie w sierocińcu toczyło się swym jednostajnym, niezmiennym torem. Pobudka o świcie, toaleta w zimnej wodzie aby zahartować ciało a potem poranna kontemplacja aby zahartować ducha. Następnie skromne śniadanie w refektarzu, najczęściej składające się z miski owsianki. Po porannym posiłku dzieci udawały się na lekcje prowadzone przez zakonników. Niemiecki, arytmetyka, przyroda, dziewczynki dodatkowo uczyły się szyć i gotować. Dzięki temu starsze z nich mogły pomagać siostrom w kuchni oraz przy opiece nad młodszymi dziećmi i w prowadzeniu sierocińca. Chłopcy zaś razem z bratem Oktawiuszem w każdy wtorek i czwartek odwiedzali parafian. W wielu domach, kiedy mężczyzn w sile wieku wysłano na front, pozostały samotne kobiety z dziećmi lub starzy zniedołężniali rodzice. Pomoc młodzieńców była w takich sytuacjach nieoceniona. To trzeba było nanosić węgla starszej pani Wogel, to znów pomóc naprawić przeciekający dach pani Möller, wdowie po kapralu Möllerze, która została sama z piątką dzieci. W pozostałe dni tygodnia chłopcy pracowali w ogródku warzywnym, który musiał ich wyżywić oraz zajmowali się oporządzeniem inwentarza. W szopie na podwórku mieszkały dwie dość leciwe krowy oraz kilka kur. Wielu młodym pensjonariuszom, prowadzonego przez braci i siostry zakonne domu dla sierot nie odpowiadał ten monotonny i rygorystyczny plan dnia. Julian jednak odnajdywał w wykonywaniu codziennych posług i modlitwie spokój, ten sam spokój ducha, który dawał mu czuły dotyk matki. Zwłaszcza niesienie pomocy potrzebującym dostarczało mu wiele radości i satysfakcji. Uśmiech na pooranej zmarszczkami twarzy starej pani Wogel albo radosne buzie małych Möllerów i serdeczny uścisk ich matki to było to co nadawało sens jego egzystencji.

Ten dzień rozpoczną się zwyczajnie, jak każdy poprzedni. Jednak gdzieś w głębi Julian odczuwał dziwny niepokój. Ledwie tknął owsiankę, zmusił się do zjedzenia kilku łyżek. Miał wrażenie, że w jego przełyku utkwił rozgrzany kamień.

Kiedy wychodzili z refektarza rozległo się wściekłe wycie syren…

Wszyscy ruszyli biegiem w stronę zejścia do kaplicy Grobu Pańskiego, która zajmowała podziemia kościoła. W koło było słychać płacz maluchów, Julian zachwiał się potrącony przez pulchną siostrę Anastazję, która biegła co sił w nogach, tuląc w ramionach przerażonego berbecia.

Spadła pierwsza bomba…

Potężny huk zagłuszył słabe głosiki dzieci. Ziemia zatrzęsła się pod ich stopami a kilkoro malców straciło równowagę i upadło. Julian chwycił na ręce małą Miraiam, która niechybnie zostałaby stratowana przez starszych i większych kolegów. Dziewczynka złapała się go kurczowo. Kiedy biegł, jej mysie warkoczyki łaskotały go w policzek.

Spadła druga bomba…

Już zdecydowanie bliżej. Na pewno trafiła w jakiś budynek w mieście. Julian z przerażeniem myślał o tych, którzy właśnie stracili dach nad głową a może i życie lub bliskich. Kaplica przywitała ich przyjemnym chłodem. Od gotyckiego, żebrowego sklepienia echem odbijał się płacz i zawodzenie dzieci. Jeśli wszedłby tu teraz ktoś z zewnątrz, odniósłby wrażenie, że w kaplicy płacze nie dziesięcioro ale co najmniej stu malców. Ojciec Oktawiusz ukląkł przy grobie pańskim i zaintonował modlitwę.

Vater unser der Du bist im Himmel
Geheiligt werde Dein Name
Dein Reich komme
Dein Wille geschehe
Wie im Himmel als auch auf Erden
Unser täglich Brot gib uns heute
Und vergib uns unsre Schuld
Wir auch wir vergeben unsern Schuldigern
Und führe uns nicht in Versuchung
Sondern erlöse uns von dem Übel
Denn Dein ist das Reich und die Kraft und die Herrlichkeit in Ewigkeit…


Spadła trzecia bomba…

Cały budynek zatrząsł się w posadach. Na głowy modlących się posypał się tynk i kilka większych odłamków z sufitu. Wokół wybuchła panika. Jednak do Juliana nie docierały już odgłosy świata zewnętrznego. Jego drobne dłonie zaciśnięte były na srebrnym krzyżyku, który odziedziczył po matce. Jego umysł, serce i dusze wypełniała żarliwa modlitwa. Powietrze wokół niego zadrgało i wypełnił je zapach różanych pąków. Chłopak otworzył oczy patrzył wprost w jasność. Otaczała go różowo-purpurowa poświata, przywodząca na myśl promienie zachodzącego słońca. Ze wszystkich stron dobiegała łagodna muzyka i śpiew… Julian nigdy w życiu nie słyszał czegoś takiego. Mimo, ze nie rozumiał słów, czuł w każdej strofie wszechobecna miłość, dobroć i obecność Jedynego. Czyjaś dłoń spoczęła na jego policzku, tuż przed nim, wśród zapachu róż i dźwięków niesamowitej pieśni, unosiła się świetlista, uskrzydlona postać.


***


- Księże Biskupie, jest nam niezwykle miło gościć Księdza w naszych skromnych progach – ojciec Oktawiusz nisko skłonił głowę –Z pewnością chce jego świątobliwość zobaczyć na co przeznaczyliśmy ofiarowaną nam dotacje.

- Nie wątpię drogi Oktawiuszu, że dobrze spożytkowaliście pieniądze, wojna się skończyła a my musimy zająć się teraz jej ofiarami… tymi najmniejszymi ofiarami… Biedne dzieci – z całej sylwetki biskupa Edmunda Kochera zdawała się promieniować dobroć i troska, zwłaszcza o dobro najmłodszych owieczek pańskich.

Ten niemłody już, szpakowaty blondyn poświęcił większość swego życia na pomaganie bliźnim.

- Tędy Ojcze Biskupie – duchowni ruszyli wzdłuż budynku, korpulentny Oktawiusz gestykulował żywo, prezentując poczynione naprawy.

- Głupia wariatka!!! Głupia wariatka!!!- nagle do ich uszu dobiegło nawoływanie dzieci.

Na dziedzińcu przed sierocińcem dwóch piegowatych wyrostków szarpało małą dziewczynkę za warkoczyki.

- I co? Zawołasz teraz tego twojego chłopca od aniołów? Pomodli się i cała skrzydlata armia przyjdzie ci z pomocą? – kpił większy z łobuzów.

- Nawet potężny Lucyfer zląkł się skrzydlatych zastępów, a ty chłopcze się ich nie boisz? – łagodny głos biskupa Kochera spadł na chuliganów niczym smagnięcie bicza.

Rudzielcy szybko wybąkali zdawkowe przeprosiny i uciekli. Duchowny pogłaskał małą po głowie.

- Już dobrze, Miraiam, te łobuzy nie będą Ci więcej dokuczać a teraz opowiedz mi o twoim przyjacielu od aniołów? – Kocher uśmiechał się gładząc dziewczynkę po rumianym policzku.

- O Julianie. To on widzi anioły. To one uratowały nas w trakcie bombardowania! Ale zaraz skąd ksiądz zna moje imię…? – mała przerwała zdziwiona.

- Twój anioł stróż mi powiedział. Twierdzi też, że jesteś bardzo grzeczna, a dla takich grzecznych dziewczynek siostra Bernadeta upiekła w kuchni ciasteczka. No, biegnij do niej, a ty drogi ojcze Oktawiuszu zaprowadź mnie do tego Juliana. Bardzo chętnie go poznam. Takie delikatne, natchnione dusze należy otaczać specjalną opieką, inaczej pójdą na zmarnowanie w tym strasznym, okrutnym świecie.
Rekrutację przewiduję do przyszłej niedzieli czyli 13 lipca.

Pozdrawiam Migdał
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(
MigdaelETher jest offline