Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2008, 16:19   #29
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
ujrzą

# Yseult Stein
- Czasami sądzę, że zimna suka z ciebie, Ys. - Jeremiah Bark westchnął. Pozwalał sobie na takie poufałości mimo tego, że na zewnątrz bunkra szalała wojna. Głupi wtręt, ponieważ dalsza część jego wypowiedzi nie miała nic z tym wspólnego.
W pewnym sensie Bark był dewiantem, a Ty znałaś jego seksualne perwersje. Siedziałaś z nim w gabinecie, ponieważ wezwał Cię na oficjalną konsultację, jednak wiedziałaś, że ostatecznie była to gówno prawda. Widziałaś jego wzrok, który głównie spoczywał na Twoim torsie i nogach. Seksualne perwersje, przyszła myśl. Rzuciły Ci się w oczy jego krótkie spodenki, które zazwyczaj wkładał, gdy pracował w swoim prywatnym gabinecie, wiedząc, że nikt nie będzie mu przeszkadzać. Tłumaczył to, jak słyszałaś, tym, że w jego gabinecie było gorąco. Było co prawda tutaj nieco cieplej od pozostałej reszty cel, jednak znałaś prawdziwy powód tego zabiegu: Luźne spodenki dawały mu zwyczajną możliwość masturbowania się w każdej chwili bez zbytniego martwienia się o to, że ktoś go odkryje.
- Był Schwarzmann. Mówił, że ta trójka od bloku D powinna tutaj przyjść w każdej chwili. Ciekawe, bastard prosił mnie o protekcję. Posłałem go na wywiad do ha-hausu, ale wyraźnie nie chciał być dłużej w bunkrze. Ciekawe, dlaczego? Hmm...
Jakkolwiek, słyszałem, że dwoje z nich ma OHU. To dobrze, bo przydają się do badań. Chyba jednak Schwarz odwalił swoją robotę... Kurczę, dobry jest. W każdym razie, chciałem ci coś powiedzieć. Znasz mnie. Miej oko na tą Tanję Hahn. Pojedziecie później tam, gdzie mówiła Kant... Chodzi mi o to, że ta cała Hahn jest siostrzyczką Hahna. Nie dało się z niego wyciągnąć żadnych informacji. Na przesłuchaniu będzie Kant, nie wiem, co ona robi, ale hmm... Skoro będziesz wysłana razem z nią, to bądź tak łaskawa uważać na nią. Wygląda na to, że jest całkiem nieźle wkręcona w tego swojego braciszka, więc Hahn nie będzie mógł przeoczyć okazji, żeby ją jakoś użyć. To rozkaz, naturalnie. Doceniamy twoje zdolności jako mikrobiologa, jednak moim zdaniem pracowałaś dla Korporacji dość długo, żeby zacząć podejrzewać parę rzeczy. W tym i Hahna. On był w portalu i chłopczyka nam pojebało... A szkoda. Mógłby nam powiedzieć sporo rzeczy. Znaczy, powiedział nam i oczywiście powiemy im to, bo co mielibyśmy zrobić. Ale mógłby powiedzieć nam o wiele więcej, o wiele... A nie możemy go wziąć w obroty, bo kompletnie przestanie gadać. Sukinsyn.
Możesz iść, Ys. Na razie tyle. Jeszcze pogadasz sobie z tymi nowymi.


* * *

# Tanja Hahn – Frank Malak
Hannemann chyba zrozumiał, że poszedł krok za daleko: Czerwony ze złości na twarzy, podał jednak swój pas, a zmuszony, również inne swoje ubrania. Połączyliście ubrania w jeden sznur – tak improwizując, wydobyliście Schlaufena z dziury.
- Uwaga! - zawołał Hans. - Odkręciłem wszystkie zawory, zaraz pier...
Usłyszeliście coraz głośniejszy syk rur ciśnieniowych. Po chwili dźwiek rozwalanego żelaza doszedł do waszych uszu, a z otworu, w którym już nikogo nie było, buchnął kłąb pary. Przez dłuższą chwilę parował, jednak okazało się, że da się przejść, co zrobiliście, zostawiając Tollego i partyzanta w środku. Weszliście do kanałów Mauer.
Szliście dłuższy okres czasu i nie napotkaliście nikogo, poza okazjonalnym napotykaniem zwłok, czarnych, rozsypujących się i zmumifikowanych. Idąc ciągle głównym korytarzem mieliście nadzieję dotrzeć do silosu – szczególnie zaś Tanja, która chciała spotkać swojego brata. Mieliście dziwne wrażenie, przechodząc przez kolejne rury, odnogi i korytarze.
Po dłuższej przechadzce po tych opuszczonych miejscach stwierdziliście, że znaleźliście się w odnodze, w której dominują czerwone napisy zrobione sprayem.
I wtedy spotkaliście Axela.

* * *

# Axel Heintz
- Hmm... Tak właściwie jak przypominam sobie tego typa, to jedyne, co mi przychodzi do głowy, to tylko to, że wyglądał jak... Emm... Oszołom? Ktoś, kto kompletnie nie pasuje do sytuacji, która właśnie się zdarzyła?
Nie zrozumcie mnie źle. Byłem wtedy w silosie pod komorą testową i naprawdę nie wiedziałem o piekle, które rozpętało się tam na górze. Znaczy, oczywiście, ktoś otworzył portal i wyszły z niego te rzeczy, jednak naprawdę nie wiedziałem, że Kombinat najechał miasto. Zabarykadowałem się wtedy pod komorą i olałem resztę. Żarcie znalazłem w magazynach i mogłem sobie spokojnie przepędzić w tej kupie złomu okrągły rok. Pierdoliłem resztę. Miałem zresztą dość miejsca dla psa, żeby czasem go wyprowadzać na spacer po magazynie.
No, ale wtedy zjechał on. Miał na sobie taki dziwny kombinezon, jak on...? O, właśnie, OHU. Overall für Hochbedrohliche Umgebung, czy jakoś tak. Przyjechał, wziął ode mnie strzelbę i wlazł do kanału wentylacyjnego, trochę wcześniej pokręcił coś przy stacji komputerowej. W ogóle bardzo przypominał mi... Hmm... Jakiegoś gościa z gry komputerowej sprzed dwustu lat.
Gdy tylko wybiegł na rampę, uruchomiłem most. Zrobił to całkiem nieźle, mam na myśli – namajstrował w tym moście tak, że gdy pociągnąłem za wajchę, uruchomił się. Uciekał przed tymi... E? Zombie, tak to się nazywało? W każdym razie przebiegł przez most, a ja ściągnąłem go z powrotem tak, że nic nie mogło wyjść. A potem poleciał do magazynu, gdy tylko promieniowanie opadło i wyjechał windą ze sprzętem spawalniczym do góry. Coś chyba mówił, że wychodzi z silosu i że idzie do kanałów, bo musi wydostać się stąd.
Tak. Właśnie coś takiego mówił.
Później zresztą usłyszałem, że złączył się z kimś w tych kanałach i poszli do bunkra... A w każdym razie – niewiele mnie to już obchodziło, bo zostałem sam pod komorą. Sam z psem, oczywiście, he, he...


* * *

#Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz

- Uprasza się – zaczął głos Arnolda Giegera – aby cały personel die Mauer razem z ekipą badawczą nad badaniami teleportacji czasoprzestrzennej i korpuskularnej, przeszedł do sektorów naziemnych, to jest A i B. Katastrofa, która wydarzyła się w bloku D wymaga natychmiastowej interwencji zespołu naprawczego. Pozostawanie w bloku D grozi długim wystawieniem na promieniowanie pola Thamma, a także...
Arnold Gieger. Nikt nigdy go nie widział na oczy, za to znali go wszyscy. Był jednym z nielicznych nazwanych członków Korporationsleitung; jego głos nie wróżył w istocie niczego dobrego, bowiem odzywał się zazwyczaj wtedy, by poinformować o stratach w SD lub o nowych napływach ludzi do ha-hausu. Gdyby omeny jeszcze istniały, byłby on bez wątpienia uznany za zły.
- ...prosimy się zatem udać do specjalnie wyznaczonych sektorów bloków A i B, gdzie już oczekuje pomoc medyczna i niezbędna ochrona. Liczne jednostki GSA zgodziły się odłączyć od głównego korpusu opanowywującego zamieszki w centrum Neoberlina i ataku na Mur. Powtarzam, jednostki GSA są gotowe służyć każdemu potrzebującemu...
Dziwny był to głos. Nikt, kto go usłyszał, nie mógł powiedzieć, że jest miły dla ucha, jednak w pewien sposób hipnotyzował słuchacza tak, że nie mógł oderwać się od niego. Nieco zachrypły i szorstki, wskazywał na człowieka zbliżającego się do pięćdziesiątki. Irytował cokolwiek, narzucając się w swoim tonie.
- ...personel badawczy, który będzie się notorycznie wzbraniał przed dołączeniem do reszty swoich kolegów umieszczonych już w sektorach A i B, zostanie zmuszony do tego. Nie możemy sobie pozwolić na pobłażanie rebeliantom w jakiejkolwiek materii, a porażka w tym względzie nie jest opcją.
Głos perorował z dalekich głośników na górze, jednak – mimo wszystko – było go słychać aż tutaj, w kanałach, przez które szliście.
Chciałbym Ci opowiedzieć o kanałach pod die Mauer, człowieku. Posłuchaj dobrze.
Idąc przez kolejne korytarze – w takim miejscu, jak to, w takiej sytuacji, jak ta – myślisz, że cisza, która aż dudni w uszach, jest wszechobecna. Chlupanie Twoich butów jest dla Twoich uszu tak nienaturalne, jak tylko można sobie wyobrazić. I oto myślisz, że tak naprawdę to Ty jesteś agresorem, który rani ciszę. Rani ciszę. Spójrz na jeden z korytarzy.
Jest oświetlany brudną, zakratowaną lampą, wokół której wiszą pajęczyny. Pajęczyna czasem rusza się, gdy jakiś niespokojny wiatr, może zabłąkany prąd z wentylacji wionie między kraty – wtedy lampa rzuca niespokojne cienie na ścianę. Ściana, ściana. Widzisz zacieki na niej? Czasami było tak, że gdy pękały rury ciśnieniowe, to istniały także wypadki uszkodzenia rur odprowadzających wodę. Wtedy zalewało cały poziom. To dlatego czujesz tu tak subtelny zapach pleśni. Jednak nie przeocz rudawego koloru rdzy arterii rur, które pełzną w tym labiryncie niczym węże. Węże, węże, węże. Wężowate pęknięcia znaczą mozaikę ścian, odbarwionych i szarych, a odłażąca farba wygląda niczym brzydkie wrzody. Spójrz teraz na ścianę; tym razem to nie zagadka, obiecuję.
Różnobarwne kolory, kwaskowate wzorce, które powstały na ścianach, dają wrażenie jakiegoś pokręconego pisma, które mogło tu zostać wyryte. W istocie, to wszystko układa się w perfekcyjnie wyżłobioną kartę z Koranu. Sądzisz, że o czymś opowiada? Nie mylisz się.
Ta ściana opowiada o mechanicznym bogu, który pewnego dnia zstąpił z niebios. Czarny olej maszyny był jego krwią. Serce i nerki były motorami, motorami. Pamiętam skrzydła tego nowego Allaha – były niczym wielkie, tętniące guzy przeszywające różowe niebiosa. Nigdy nie zapomniałem, co tak naprawdę kryje się w tym znaku. Pokręcone skrzydła i pokręcone pióra smakujące szkliwem. Słyszałem go: Brzmi jak tąpnięcie metalu, gdy Twoja głowa jest zanużona w mulistej wodzie.
On przyjdzie jeszcze, na innej ścianie i na innej rdzy. Pamiętaj o tym.

* * *

# Frank Malak – Tanja Hahn – Axel Heintz – Yseult Stein
Wyszliście z kanałów i znaleźliście się na starym i opuszczonym dworcu. Zmierzch zapadał powoli nad Neoberlinem; słyszeliście w oddali terkot broni. Znaleźliście partyzanta, który poprowadził was uliczkami tak, że znowu zeszliście do podziemia. Były tu kręte korytarze bunkrów, jednak po chwili ujrzeliście jasno oświetlony właz. Czy mam wspominać o tym, że w niego weszliście?
Szliście przez jakiś czas korytarzem, minęliście parę włazów. Wkrótce też przeszliście ostatnie przejście; przeprowadzono was przez magazyn, w którym gros ludzi porządkował broń, naprawiał samochody czy też zwyczajnie pakował żywność. Weszliście znowu w korytarz – doprowadzono was do małej celi, w której siedział uśmiechnięty jegomość, zaś koło niego stała kobieta o czarnych włosach.
- Witam, witam – zagadnął przyjaźnie człowiek. - Nazywam się Jeremiah Bark i mam przyjemność powitać was w naszym bunkrze. Jestem tutaj jednym z dowódców, poza Ericą Kant i Klausem Biedermeierem. Przedstaw się ładnie, Yseult.
Poczekawszy, aż Yseult Stein wypowie ostatnie słowa, Jeremiah Bark kontynuował:
- Pani Tanja Hahn, jak mam rozumieć? Proszę wejść w te drzwi – pani brat już czeka na panią.
Wskazał Tanji drzwi, w które ona weszła.
- Kawy? Herbaty, panowie? Co prawda wiem, że jesteście zmęczeni i wygłodzeni, jednak muszę jeszcze zabrać wam parę chwil. Bunkier, w którym obecnie się znajdujecie, jest niedaleko centrum Neoberlina. Macie, muszę przyznać, pierdolone szczęście, że wyszliście cało z kompleksu Mauer. No, ale cóż, to omówimy na oficjalnym spotkaniu, które nastąpi za sześć godzin. Do tego czasu – tu spojrzał na zegarek – pewnie dacie radę, co? Pewnie, że dacie. Wierzę w was – i obdarzył Franka i Axela promiennym uśmiechem. - Po spotkaniu nastąpi rytualna libacja, jako że przynieśliście nam aż dwa kombinezony OHU. Naturalnie – tu jego uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny – nie musicie zostawać w tym bunkrze i jeśli sobie życzycie, nasz pracownik chętnie was stąd wyprowadzi na zewnątrz, gdzie umrzecie o smrodzie i głodzie. No, ale Freiwill muß sein, nieprawdaż? Nie przeczę, oczekuję oficjalnego spotkania tak jak wy, jednak naprawdę, nie chcę się powtarzać i wszyściusieńko omówimy już naprawdę. Zgoda? To teraz poczekajmy na panią Hahn. Pójdziesz potem z nami, Yseult.

* * *

# Tanja Hahn
Pokój, do którego weszłaś, był obskurny, bo był w nim zaledwie stół i trzy krzesła. Jedno było puste, na drugim siedziała Erica Kant. Na trzecim zaś...
- Tanja – głos Konrada był cichy i jakby odległy. - Wreszcie, wreszcie.
Erica Kant wskazała Ci krzesło, byś usiadła. Rzekła:
- Był w chwilę później po tym, jak wyszedł z Tollem. Tolle odszedł, jednak Konrad wrócił zaraz po katastrofie. On jest, Tanja...
- Jest dobrze, kobieto –
w głosie Hahna zabrzmiała pogarda. - Mam dość siły, żeby opowiedzieć jej to, co się ze mną stało. Milcz, bo wysłałaś swoich żołdaków, żeby mnie zabrali jak wieprza.
Głos Hahna przeszedł w ostatniej sekundzie wypowiedzi w syk.
- Nie... Tanja, nie dotykaj mnie. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie dotykał. Usiądź i posłuchaj.
Odchrząknął.
- Nazywam się Konrad Hahn i rzeczywiście byłem wtedy z Tollem przy katastrofie – jego oczy zwężyły się, gdy Kant wyciągnęła notatnik i poczęła zapisywać jego wypowiedź. Pomimo tego kontynuował. - Musisz się tego dowiedzieć, Tanja. To ma kontakt z projektem Triarii, który... Który ma wykreować człowieka doskonałego dla Korporacji. Nic poza tym nie wiem o tym projekcie, ale ty masz się dowiedzieć. Oni... - spojrzał na Kant. - Oni szukają tego samego, więc mogą być przydatnym narzędziem. Jesteś tu tylko dlatego, bo ja tak chciałem. Posłuchaj mnie dobrze, Tanja. Nie mogę powiedzieć w obecności tej suki, co tak naprawdę zdarzyło się w silosie. Ale znajdziesz to w Świebodzinie, tam, gdzie poszła ta... Jak jej? Connor. Sara Connor. Oni nie słyszą niczego zza drzwi, ale ta suka chciała tu być, żeby wyniuchać tyle, ile się da. Co za pierdolona dziwka... Tanja, idź do Świebodzina i znajdź... - przysunął się i szepnął Ci do ucha – Znajdź topazy, Tanja. One wskażą ci drogę. Nie słuchaj, do cholery! - ryknął w stronę Kant. - Prze... Przepraszam Tanja. Ja byłem w portalu i jestem trochę inny. Niż byłem. Do. Tej. Pory. Znajdź to sama, Tanja. Musisz to zrobić. Od tego zależy życie ludzi... Ludzi... Ludzi... A teraz idźcie już. Nie męczcie mnie.
Westchnął.
- Tanja – szepnęła do Twojego ucha Erica Kant, gdy wychodziliście. - Uważaj. Twój brat naprawdę był w portalu i jest szalony. Nie wiem, co ci powiedział, ale uważaj, moje dziecko.
Zostawiliście Hahna siedzącego przy ścianie; objął nogi i wpatrywał się tępo w przestrzeń.

* * *

Jeremiah Bark był człowiekiem jowialnym, cokolwiek o nim nie powiedzieć. Gdy przemawiał, gestykulował zamaszyście, co przy jego wzroście robiło tym większe wrażenie. Czasem zahaczył ręką o kratę lampy, wtedy syczał z bólu i sypał przekleństwami. Na ogół nie pasował do tego miejsca – właściwie to bardziej przypominał przewodnika wycieczek, niż naczelnika bunkra.
I opowiadał. Opowiadał nowoprzybyłym, jak u nich to jest. Że każdy zna tutaj swoje miejsce, mimo tego, że właściwie nie ma żadnego formalnego podziału na stopnie. Że bunkier dzieli się na ogół na trzy części: Na kwatery, których jest około pięćset z hakiem, bo poziomów kwater jest pięć. Na to, że z kwater można przejść do magazynów i laboratoriów. Te drugie służą, jak sama nazwa wskazuje, za magazyny, w których jest broń i jedzenie, chociaż jest tam też warsztat samochodowy, strzelnica. Bark wskazywał na to, że personel jest przyjacielski i skory do pomocy, ba, nawet zawiązują buty tym, którym dłoń urwało od granatu. Zresztą, wszyscy poznają cały personel, co do tego nie miał wątpliwości. Co prawda wyraził pewne wątpliwości, czy na pewno Frank Malak, Axel Heintz i Tanja Hahn zechcą współpracować z rebeliantami, jednak ten krótki czas wahania został zażegnany krótkim wykładem o laboratoriach. Że mają cztery poziomy i bada się w nich zdobyczne technologie. Jeremiah Bark wyraził ogromne szczęście z powodu przyniesienia przez Tanję i Axela kombinezonów OHU, bo potrzebowali jakichś lepszych, a nie zjebanych, które zazwyczaj przynosili agenci z Mauer. Poza tym w laboratoriach pracuje się chałupniczo nad portalami i PAKT-ami, a także próbuje się wyprodukować serum przeciwko nekrozie, którą wywołują pluskwy. Co prawda to nic nie szkodzi, zauważył, bo zawsze oprócz serum jest dubeltówka. W ten sposób wziął i poprowadził ich, aby zapoznać z całą resztą personelu, kompletnie nie zważając na to, przez co przeszli i w jakim stanie się znajdują.

* * *

- Nie mogliście trafić lepiej. No, a teraz zapoznam was z ludźmi, którzy pracują w tym bunkrze. Po pierwsze, musicie poznać Kamillę. Kamilla! Cholera, gdzie ona... A!
Kamilla Thompson wydawała się stateczną kobietą z wolna dobiegającą do trzydziestki. Wszedłszy do laboratorium, ujrzeliście, jak siedziała nad mikroskopem, od czasu do czasu zapisując notatki. Sprawiała wrażenie... Nasuwało wam się słowo: Czystej. Bowiem biały kitel naukowca, nienagannie wyprany, kontrastował z wszechobecnym chaosem reszty zespołu badawczego, który najwyraźniej nic nie robił sobie z zasad BHP i spacerował we wszystkim, tylko nie ubraniu roboczym. Jej blond włosy były upięte w ciasny kok. Zielone oczy, wydawało się, zwykły patrzeć zazwyczaj w skupieniu, teraz jednak z dużą dozą zniechęcenia. Jej pociągła twarz i wąskie usta sprawiały wrażenie surowej.
- A, to ty, Bark – jej głos także był zniechęcony, choć ożywiła się nieco, gdy zobaczyła cztery sylwetki, które podążały za Barkiem. - To ci nowi? Cześć, Ys.
- Żywiej, Kamilla! - wykrzyknął Bark. Zamierzył się, by ją klepnąć w plecy, ale...
- Zostaw, zostaw! - podniosła głos. - Już. Co za ekipa, przysięgam... - zwróciła się do Malaka, Hahn i Heintza: - No dobrze, zapewne poznalibyście mnie prędzej czy później, ale ten tu... Ekhm. Jestem Kamilla Thompson i, hm, co prawda jestem z wykształcenia lekarzem, jednak od pewnego czasu zajmuję się tkanką necrosi...
- Necrosi to zombie, he, he...
- Domyśliliby się tego, Bark –
fuknęła. - W każdym razie pracujemy razem z Yseult Stein nad tym naszym projektem. Stein już znacie, jak widzę.
- Idziemy, idziemy – Bark najzupełniej zignorował wzrok Thompson, po czym skierował się do magazynów. Kamilla pomachała do Ys z nieco kwaśnym uśmiechem.
Poprowadził was jakiś czas. Przeszedłszy przez magazyn główny, skierował się wespół z resztą do magazynów zapasowych.
- Popatrzcie. Oto Helga i Selene Stieffenhauer, siostry. Sieroty.
- Dobra, dobra, Bark, umiem mówić.

Siostry Stieffenhauer tworzyły, delikatnie mówiąc, kontrast.
Helga Stieffenhauer miała czarne i proste, ostrzyżone krótko włosy, zaś jej szary wzrok patrzył wyzywająco spod zarzuconej na czoło grzywki. Ironiczny uśmiech cały czas błąkał się na jej ustach. Czarna koszulka na ramiączkach, czarny stanik, a także czarne bojówki tworzyły wrażenie chłopczycy.
- No więc – westchnęła. - Nazywam się Helga Stieffenhauer i jestem głównym mechanikiem w tej pod... Wspaniałej norze. Mimo że na to nie wyglądam, mam zaledwie dwadzieścia lat, chociaż, he, he, mam przeszłość. Szmuglowałam samochody na różne strony Neoberlina i...
- Jak zwykle się przechwala! -
pisnęła Selene.
Selene była kompletnym przeciwieństwem swojej siostry: Tamta jakoby stopiła się z warsztatem, w którym pracowała, Selene zaś... Była inna. Ubrana w białą sukienkę i czerwone lakierki przypominała raczej dziecko wybierające się na pierwszą komunię, niż wychowankę w bunkrze. Helga wyglądała, jakby dopiero co ją spostrzegła.
- Czyś ty oszalała? Ubrudzisz!
- Chciałam się ubrać specjalnie dla...
- ...dobra, dobra, a teraz spadaj, bo usyfisz się. Moja siostra –
Helga wzięła zapalniczkę, papierosa i po chwili zaciągnęła się dymem. Jej siostra uciekła do pokoju obok. - W sumie wychowuję ją, bo urodziła się w dość przejebanych czasach. Ojciec w SD, matka nie żyje. Bywa, nie?
Bark pomilczał trochę, a później zaprowadził was do Josefa Horsta.
- Axel! Kopę lat! - Josef Horst wybuchnął radością.
Józef Horski, bo tak brzmiało jego polskie nazwisko, odziedziczył w istocie wygląd po swoich przodkach z zamierzchłej przeszłości. Jego głowa przypominała grzyb, gdy siwe włosy, zgolone do ciemienia opadały na czaszkę. Wypisz, wymaluj, drugi Pan Zagłoba. Akurat gdy Bark go spotkał, zasłonił prędko kawałem żelaza drewnianą skrzynię.
- Znowu chowasz gandę, Horst? Nie mogę uwierzyć... Szmuglujesz informacjami... I jeszcze...
- Jaka tam ganda, panie Bark –
roześmiał się Horst-Zagłoba. - Zresztą, nawet jeżeli, to co? Marysia Joanna otwiera usta i serca lepiej niż gorzałka, ha, ha!
- Szmugler... -
westchnął Bark. - Poznajcie Josefa Horsta, jednego z...
- ...magnatów podziemia? Mistrza informatora? Co byście beze mnie zrobili, co, Bark?
- Wiem, wiem, Horst... Ja...
- Wiem. Pogadamy o tym później. Wszystko będzie okej.

W tym momencie Jeremiah Bark zdumiał się, skąd Josef Horst odgaduje jego myśli, bo w grubej dłoni Horsta błysnęła flaszka, a Bark, najwidoczniej zaskoczony, wzruszył tylko ramionami i poprowadził trójkę dalej.
Później spotkali Johna Sainta, Fixxxera i Marię Kleiner. Znaleźli ich w głównym magazynie – prowadzili dość ożywioną rozmowę, kompletnie ignorując hałas, który robili pracownicy, przenosząc skrzynie, porządkując towary i temu podobne rzeczy związane z magazynowaniem.
- ...oczywiście całość omówimy na głównym spotkaniu – to mówiła Maria Kleiner. - Ale musisz sprawdzić wszelkie dostępne trasy niestrzeżone przez Kombinat, Fixxxer.
- Dalej nie rozumiem, po co mam sprawdzać – zaoponował haker, znajomy Axela. - Straciliśmy z nimi kontakt, to wiadome. Po burzy portali M-SLATE zaczął blokować wszystkie sygnały, które wchodzą i wychodzą. To rozumiem. Ale po co...
- ...nie zapominaj, że część oddziałów WKP przeszło już przez wyłom w Murze i mogli się z nami skontaktować już wcześniej...
- ...to pieprzenie, Maria –
dołączył się Saint. - Jeżeli mieliśmy jakiegokolwiek sojusznika w tym pokręconym mieście, to chyba tylko Polskę.
- Ludzie, którzy... -
zaczęła z werwą Maria, jednak zmitygowała się, jak tylko zobaczyła zbliżającego się Barka. - O, pan Bark!
- Cześć, Maria. Chciałem ci przedstawić...

Urwał, patrząc, jak Kleiner zerwała się ze swojego stołka i rzuciła się w ramiona Axela.
- Martwiłam się o ciebie, słyszysz!? Najpierw katastrofa w silosie, potem musieliście uciekać z kompleksu. Boże, tak się bałam, tak się bałam...
Axel zauważył, że oczy Marii Kleiner były wilgotne i podkrążone, jakby nie spała od paru dobrych nocy. Pomimo tego, że wszystko – katastrofa w bloku D, inwazja SD i GSA na Neoberlin i najazd Kombinatu na wschodnią część miasta – miało miejsce w zaledwie parę godzin, to jednak wyglądała, jakby cały ten czas martwiła się.
- Chyba nie powinnam... - westchnęła Kleiner i spuściła wzrok. - Wybacz, Axel. Ja...
Umilkła.
- A, to wy się znacie – rzekł Bark.
- Heja, Axel – uśmiechnął się Fixxxer.
- No, no. Rodzinka.
- Daj spokój, Bark. Nie po to spierdalałem przez pół miasta, żeby darować sobie przywitanie z Axem. No, jak tam, chłopie? Myślałem, że nie dasz rady i zostaniesz w tym kompleksie, he, he.

W tym samym czasie John Saint podszedł do Franka Malaka.
- Dobrze, że jesteś – wyrzekł tylko. Nie wyglądał wcale lepiej niż Kleiner. - Teraz nie mamy czasu – wskazał brodą na Barka – ale chyba będziemy pracować razem. Zobaczysz. Wszystko zostanie ci przekazane na tym, jak to... Mission briefingu – na jego ustach pojawił się słaby uśmiech.
Bark odzyskał sporo ze swojego humoru. Hałaśliwego.
- Tak więc wszyscy się znacie. To dobrze! Zapowiada to udaną współpracę i tę, no... Inte... Integrację. Objaśniłem wam, gdzie co i jak, więc nie będziecie mieć problemu ze znalezieniem się. W razie czego – wiecie, dokąd pójść. Bis dann! Do spotkania macie pięć i pół godziny, okąpcie się i ogarnijcie, bo śmierdzicie. Yseult pokaże wam kwatery.
I odszedł swoim skaczącym i sprężystym krokiem; po drodze klepnął jakieś dziewczątko zmierzające do swojej kwatery. Po chwili zniknął za włazem.

* * *

- Oczywiście nie muszę was wszystkich ze sobą poznawać, dzięki bogom tej ziemi, mamy to za sobą – Bark powiał fantastyką. - Oczywiście wszyscy rozpoznajecie pana Biedermeiera, panią Kant i... Mnie, oczywiście. Przejdźmy zatem do rzeczy. Otwieram spotkanie.
Wszyscy znajdowali się na najniższym poziomie obszarów laboratoryjnych, to jest kilkadziesiąt metrów pod ziemią. Stoły z komputerami, próbkami testowymi, mikroskopami i temu podobnemu naukowej aparaturze zostały usunięte pod ściany. Dwa większe stoły ustawiono na środku; były one dość duże, aby zmieścić wszystkich. I tak: Bark, siedział na jednym krańcu stoła, zaś po jego obu stronach siedzieli Erica Kant(po lewej) i Klaus Biedermeier. Stanowili oni niezaprzeczone dowództwo tego bunkra. Poza tym, byli tutaj i inni, to jest: Maria Kleiner, John Saint i, oczywiście, Axel Heintz, Tanja Hahn, Frank Malak a także Yseult Stein.
- Klaus, możesz?
Klaus Biedermeier był człowiekiem wysokiej postury, był nawet wyższy od Jeremiaha Barka. Pomimo tego był inny – podczas gdy Bark był wielki i energiczny, ten był flegmatyczny i zasuszony. Mówił spokojnie, lecz głośno.
- Dzięki, Bark – odchrząknał. - Zdecydowaliśmy się na to spotkanie z paru powodów. Po pierwsze, wy, to jest pan Heintz, pani Hahn i pan Malak, macie prawo wiedzieć, co tu się właściwie dzieje. Po drugie, chcemy was w naszych szeregach. Nie przewiduję odmowy – tu twarz Biedermeiera skrzywiła się w mimowolnym grymasie złości. - Być może Bark mówił wam, że możecie iść sobie, kiedy chcecie, jednak, proszę, pomyślcie logicznie. Utraciwszy naszą protekcję nie wydostaniecie się z Neoberlina. Miasto podzieliło się na dwie części – na zachodzie jest Korporacja, na wschodzie Kombinat. Gdzieniegdzie rebelianci pozajmowali jednostki i bunkry, takie jak ten, jednak nie łudźcie się, że ktokolwiek wam pomoże. W czasach agentów ludzie są nieufni dla każdego obcego i trzymają się możliwie jak najbliżej.
Tu nabrał tchu i zabębnił palcami po blacie stołu. Zauważyliście, że jego lewa ręka jest mechaniczna.
- Tym bardziej, jeśli jakimś cudem dostalibyście się na peryferie firnamentum, to co poza nim? Dokąd chcielibyście pójść? Jesteśmy chyba jedyną bazą, której Kombinat tak naprawdę ufa. A więc...
- Skontaktowałeś się z nimi, Klaus? -
przerwała mu Kant. - Naprawdę, skontaktowałeś się?
- Zaraz, Erica –
zrobił gest. - W każdym razie – najlepszym wyjściem z tej sytuacji jest dla was przyłączenie się do nas. Inaczej...
- ...spokojnie, Klaus –
z twarzy Barka nie schodził uśmiech, który wyglądał teraz jakoś cynicznie. - Oni chyba wiedzą, co ich czeka. Zanim przejdziemy do tej części z Kombinatem...
- ...wiem, wiem –
odezwała się Kant. - Sytuacja poza bunkrem.
Westchnęła.
- Kombinat wpadł i sforsował wszystkie siły Korporacji we wschodniej części Neoberlina, jednak nie udało im się przedrzeć do centrum. Mają spory atut, bo większość składów broni znajduje się właśnie po ich stronie. Jakkolwiek, jakąś połowę z tego wzięli albo zniszczyli Niemcy, więc nie mają się tak dobrze. Wdzierając się przez Mur, użyli swojej nowej broni biologicznej, to jest zbombardowali tą część Neoberlina rakietami. Bark?
- Tak jest. Te rakiety są mniej więcej wielkości człowieka. Ładują do nie pluskwy. Z tego prostego powodu Kombinat ma spore kłopoty z utrzymaniem się w mieście, ponieważ cały wschód jest teraz zainfekowany. Ile było ludzi we wschodniej części? Parę milionów? No właśnie. Więc wyobraźcie sobie, że te parę milionów ludzi właśnie zamieniło się w zombie. Radzę nie lekceważyć tych pierdolonych kreatur. Ekhm. W każdym razie chciałbym powiedzieć, że Kombinat poniósł już całkiem spore straty z tego powodu.
- Zachód –
tu podjęła ponownie Kant – też jest strefą wojny. Korporacja walczy z bojówkami, które organizują inni rebelianci. I...
- Ta. Ulice są pełne trupów, a co gorsza, były pogłoski, że część pluskiew przedostała się na zachód. Jak wiecie, pluskwy lubią kontrolować trupy.
- Nie możemy temu tak łatwo zapobiec. Rozmnażają się w podziemiach Mauer. Nie mówiąc już o innych... Rzeczach, które wyszły z portalu.
- To prawda –
podjął Klaus Biedermeier. - Raporty naszych żołnierzy dowodzą, że oprócz pluskw coś jeszcze wyszło z portalu. Nie wiadomo, co to naprawdę jest, ale coś zabija ludzi w bloku D, a ostatnio nawet w C.
- Do czasu mają wszyscy zakaz wchodzenia do kompleksu. Nie mamy pieprzonego pojęcia, co tam tak naprawdę jest, a ciężko na obecny czas przeprowadzić jakiekolwiek badania. Nie mamy na to czasu.
- Tak. I tutaj wkraczacie wy. Schwarzmann powiedział nam, że udało wam się wyłączyć reaktor. Mieliśmy nadzieję, że burza portalowa, która się rozpętała, z czasem zniszczy Neoberlin. Stało się jednak coś kompletnie przeciwnego.
- Wygląda na to, że z braku podstawowego źródła energii dochodzi do pewnych fluktuacji rzeczywistości, jednak przewidziana emisja energii pola Thamma nie występuje. Nie ma procesu, który ma zapoczątkować implozję. Portal się zatrzymał i wygląda na stabilny.
- To jeszcze gorsze, niż gdyby wybuchł przed czasem. Nie możemy przewidzieć, jakie skutki może mieć tak długotrwały link z Externusem, nawet jeśli znajduje się za grubą warstwą ołowiu i żelazobetonu. Poza tym, dzieje się coś o wiele gorszego. Portal wydaje się oddziaływać na rzeczywistość dookoła.
- Tak. Wyobraźcie sobie, he, he, że kiedy was nie było, jakieś parę godzin temu spadł pierwszy krwawy deszcz w północnej części Neoberlina. Widziało go mało ludzi. Przedmioty zaczęły latać i zdarzyła się reszta tego pierdolonego voodoo, które wywołują portale. Poza tym, zauważcie, że nie możemy przewidzieć, co jeszcze wylezie z portalu. Portal musi zostać zniszczony. Dla dobra tej, no, ludzkości. Jednak nie możemy włączyć ponownie reaktora. Wygląda na to, że gdy go wylączyłeś, całkiem zdechł. Nie mamy sprzętu ani czasu, żeby go naprawiać.
- Żeby spowodować jakąkolwiek zmianę w portalu – to jest albo go zamknąć, albo spowodować odpowiedni wybuch, musimy spowodować zmiany w polu Thamma po drugiej stronie. Jednak nie myślcie, że zamierzamy was wysłać do Externusa. Pojedziecie do bazy Corregnatus w Gliwicach, aby uwiadomić o tym wszyskim ludzi, którzy się tam znajdują. Oni doniosą wieści do Warszawy.
- Zapewne dziwicie się, skąd BN posiada technologię portali. My też byliśmy zaskoczeni, jednak używają oni rakiet z pluskwami, które pochodzą z Externusa. Na ma innego wytłumaczenia – musieli otworzyć portal. Biedermeier?
- Rzeczywiście skontaktowałem się z BN. Dogadaliśmy się. Ich siły gwarantują nam spokojny przejazd przez linię demarkacyjną. A, i jeszcze jedna sprawa... Może ty, Saint?
- Wokół tego wszystkiego
– odchrząknął policjant – narosła dziwna sprawa niejakiej Sary Connor i jej ojca, starego Connora. Słyszeliśmy o tym, że stary nie żyje, jednak te informacje nie są potwierdzone. Jednakże to, co udało nam się uzyskać z M-SLATE na krótko przed wybuchem w silosie nie pozostawia cienia wątpliwości. Sara Connor jest bezpośrednio powiązana z projektem Triarii, chociaż – ponownie – nie mamy pojęcia, czego właściwie ten projekt dotyczy. Connor uciekła z kompleksu i podejrzewamy parę miejsc. Pierwszym jest ucieczka na północ, to jest tam, gdzie macki Korporacji i Kombinatu nie sięgają. Norwegia to lodowa pustynia teraz, jednak da się tam przeżyć i chyba o to chodzi Sarze. Posłaliśmy już tam agentów. Jednak o wiele bardziej prawdopodobna jest lokacja na wschód od Muru, to jest opuszczona sieć bunkrów w Świebodzinie. Niezależnie od tego, dokąd poszła, po drodze do Corregnatusa będziecie musieli zbadać ten bunkier. Jest po stronie Kombinatu i nikt się nim nie interesuje, z tego, co wiemy. Musicie zebrać jakiekolwiek dane, cokolwiek się tam stało.
- Dzieje się tak dlatego, ponieważ Korporacja posiada swoje przyczółki nie tylko w Neoberlinie. Chcąc zniszczyć UAK, będziemy musieli wywiedzieć się o nich wszystkiego.
- Uff... -
odetchnął Bark. - Jakieś pytania? Nie? To odmaszerować. Najdalej pojutrze wyruszacie.


* * *

Blady neon, od czasu do czasu migotając, oświetlał klitkę Josefa Horsta. Zwisały z niego starepajęczyny, z tych dobrych czasów, gdy w bunkrze gnieździły się jeszcze pająki. Horst, poproszony o to wcześniej, wniósł tu dwie skrzynie piwa i jeszcze jedną z bimbrem domowej roboty. Oczywiście musiał wcześniej sprzątnąć bałagan, który zazwyczaj miał w swoim pokoju. W ten sposób, sprzątając rozsypany tytoń i zwijając skrzętnie liście marihuany, zdołał doprowadzić pomieszczenie do w miarę znośnego wyglądu.
Josef Horst vel Józef Horski – swojego czasu bardzo dobry znajomy Axela – bardzo chętnie wziął się za organizowanie imprezy powitalnej. Bark powiedział: "Do diabła, niech w końcu znają nasz gest! Nie witać bez flaszki w ręku? To chyba ciulem trzeba być!"
Josef zatem miał dobry humor – tak rubaszny, na jaki było go stać. Po drodze klepnął przelotnie Helgę Stieffenhauer. Pomimo tego, że został obsypany niewybrednymi przekleństwami, był całkiem wesół. Axel wrócił. I reszta, ale reszta nieważna, Axel wrócił, żyje, złoty chłopak, niech go no tylko wycałuje. Mordo ty moja, wykrzyknie, kiedy już Axel przyjdzie, bo zaprosił wszystkich. Wszystkich na wódę. A potem... A potem będzie Joanna Marysia.
Złożył mokry pocałunek na puszce po śledziach, w których znajdował się drogocenny susz.

* * *

Do klitki Josefa Humra zebrali się wszyscy, oprócz dowództwa. Wyciągnięto wódkę, piwo i wino, a także solone śledzie. Podczas początkowych rozmów ci, którzy wcześniej byli w kompleksie, wywiedzieli się paru ciekawszych rzeczy.
Po pierwsze, okazało się, że Georg Brukner, dawny przełożony Tanji Hahn, nie żyje. Był on w istocie tylko pionkiem Korporacji; Biedermeier, wtedy jeszcze jego podwładny w bunkrze, odkrył, o co tak naprawdę mu chodzi, przeszukując jego pokój. Gdy pokazał papiery, które tak skrzętnie przechowywał, żołnierze w bunkrze dokonali samosądu. Jak się wkrótce okazało, jego zwłoki nadal wiszą na haku w dawnej rzeźni.
Rzeczą kolejną, którą omówiono, była tajemnicza śmierć Thomasa Connora, ojca Sary Connor; snuto różne koncepcje, które przedstawiały mniej więcej taką samą wartość. Tak naprawdę jego zwłok nigdy nie odnaleziono, a pogłoski o nich pochodziły od niepewnych źródeł. Jako że prędko znudził się ten temat, natychmiast przeszło się do dalszych spraw. I dalszych, dalszych, jeszcze dalszych. Usta mówiły, śmiały się, jak sprawy stawały się coraz bardziej atrakcyjne. Procenty wirowały, marihuana przyćmiła zmysły co niektórych. Horst ssał dym niby mleko matki z piersi, wypuszczał dym, a ten układał się w przedziwne wzory przypominające mężczyzn i kobiety, bulgocząc jak jakieś wilgotne bagno albo garnek pełen ziemniaków. Ktoś poczuł sól, którą nasączona była woda. Sparzyl wargi. W oparach spirytusu i zioła ktoś coś krzyczał, nawoływał, pojękiwał. Kto wie, co tak naprawdę się tam zdarzyło? Wirował dym, dym wirował, a w nim krążyły wizje, oderwane od siebie... Ktoś widział w tych wizjach Horsta, który wziął pas i solidnie wkroił w rzyć jakiemuś chłopaczkowi z magazynu. Płacz chłopca odkształcił się i nagle stał się wielkim i dostojnym ptakiem. Kondorem. Przepływał przez oceany piekielnej siarki, liżąc swoim ognistym językiem żółcień i biel, wzgórki i doliny dziwnego piekła. Nie miałem wątpliwości, że Horst dodał czegoś specjalnego do tej marihuany, wierz mi. At, bajałem...

* * *

Helga Stieffenhauer czuła, że prawdopodobnie wypiła zbyt dużo tego wieczoru. Alkohol szumiał w jej głowie; kroki stawiała pewnie, jednak świat lekko wirował. Nie narzekała na ten stan. Wręcz przeciwnie, gdy strumień ciepłej wody pod prysznicem spłynął na jej głowę, czuła przyjemne odrętwienie i ciarki przepływające jej po plecach.
Prysznice w bunkrze były – dzięki Bogu, pomyślała Helga – w miarę czyste i, co najważniejsze, wszystkie funkcjonowały.
Zżółkłe kafelki odbijały Stieffenhauer.
Pierwszym, co uważny obserwator mógłby zauważyć, to fakt, że cała jej sylwetka była osobliwie niemiecka, jeśli można w ogóle o czymś takim mówić. Nie zrozum mnie źle, czytelniku. Jej kości policzkowe są dość wysunięte, tworząc dołki; jej nos jest ostro wysunięty do przodu, zaś brwi umieszczone dość wysoko – pomimo tego posiadała dość wysokie czoło, cokolwiek nieco blade. Pod tym czołem znajdowało się dwoje czarnych oczu, zazwyczaj patrzących z lekką ironią, teraz zaś trochę przygaszonych spirytusem i zmęczeniem. Na jej długą szyję spływały proste, czarne jak smoła włosy. To chcę powiedzieć – wyglądała, wedle chyba zresztą swojego wieku, to jest dwudziestu dwóch lat, całkiem dziewczęco. Posiadała barki słusznej formy, podobnie jak ramiona i przedramiona, na których wykwitało parę czarnych włosków. Jej małe, drobne piersi zaledwie wystawały z klatki piersiowej. Sutki pod wpływem zimna najpierw stwardniały, na krótko jednak, polane gorącą wodą. Była szczupła, jej kibić foremna, a brzuch tworzył przyjemną linię z biodrami – jej podbrzusze było pokryte ciemnym meszkiem, przechodząc w obfite, czarne, sztywne owłosienie łonowe. I szczupłe pośladki, i długie nogi. Całość jej figury przypominała te dziewczęta sprzed ponad dwustu lat, na filmach propagandowych Niemiec z lat '39-'45, niosące kosze pełne malin.
Zakręciła kurek, wytarła włosy i resztę ciała, po czym poczesała się i wyszła z łaźni.
Słyszała szum własnej krwi; czy był to ten spirytus horstowej roboty? Czuła przyjemne ciepło pod brzuchem. Wróciła do warsztatu, gdzie miała łoże. Nigdzie nie zauważyła swojej siostry, co zdziwiło ją, jednak uspokoiła się, pomyślawszy o tym, że chyba jest z resztą. Zmęczenie coraz bardziej dawało się jej we znaki. Rozebrała się; jej czarna koszulka drażniła ramiona, jednak nie przeszkadzało to jej, podobnie jak pościel, która gryzła jej uda. Ktoś musiał ją wymienić, gdy jej nie było – czuła przyjemny zapach pranej kołdry, którym zaciągnęła się.
Nagle poczuła dziwną sensację w żołądku; pomyślała, że być może to zdradza ją własne ciało, więc wstała. Nagle zrozumiała. Usiadła znowu, jednak na podnośniku. Jej palce powędrowały w dół; poczuła znajomy, choć rzadki zapach piżma. Na swoich opuszkach palców poczuła wilgoć – jej ręce zaczęły same wędrować, w górę i w dół, w górę i w dół, i jeszcze, i jeszcze, jeszcze... Fala ciepła przypłynęła z dołu do piersi, wypełniając gardło jakimś strachem. Oblizała zęby, nabrała haust powietrza w płuca. Uśmiechnęła się, a w ustach poczuła kwaśny smak, który przypominał jej niedojrzałe jabłko. Moja siostra, pomyślała. Moja siostra tutaj pewnie przyjdzie... Och, jest taka mała, taka mała... Czy ona się dzisiaj myła? Brudas, pewnie będę musiała znowu myć jej małe plecy... Rączki... Brzuch... Nogi... Małe uda... Małą...
Najbardziej przeraziło ją chyba to, że nie dziwi się tym myślom, które właśnie ją opanowały, jednak na to również była obojętna. Chwilowo przestało ją obchodzić wiele rzeczy. Rozejrzała się tęsknie za jakimś długim i w miarę grubym przedmiotem; przyszła jej do głowy myśl, że klucz, którego używała często do odkręcania śrub w podwoziu miał przyjemną, miękką, gumową rączkę. Odrzuciła figi z czarną koronką na łóżko; podeszła do skrzynki z narzędziami; wzięła klucz, obmyła go w wodzie, by był czysty. Po chwili wlepiła oczy w miłą żółcień oczyszczonej rączki. Usiadła na podnośniku – żelazo ziębiło. Rozkraczyła nogi i już, już miało być, jak należy, gdy usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi. Zamarła i otwarła szeroko oczy, widząc, jak mała rączka sięga włącznika światła. Pstryk. Cienki głos zza drzwi, wespół ze światłem jarzeniówki, dobiegł ją:
- Siostrzyczko...?
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 09-07-2008 o 14:36.
Irrlicht jest offline