Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2008, 12:40   #4
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
2 lipca 1985

Wysłannik barona cierpliwie czekał, starając się jakoś zamaskować zmieszanie. Rozglądanie się po twoim aktualnym schronieniu jakoś mu tego nie ułatwiało. Najprawdopodobniej był ghulem barona, co oznacza, że znany jest mu przepych Invictus. A twoje ciasne mieszkanko jakoś nie za bardzo pasowało do wizji bogatego Spokrewnionego.

W końcu wyszliście. Człowiek szedł dwa kroki przed tobą w zupełnym milczeniu. Kiedy wyszliście na oświetloną latarniami ulicę podprowadził cię do mercedesa.


Otworzył tylne drzwi, najwyraźniej przyzwyczajony do takich działań, po czym sam usiadł przed kierownicą. Wsadził klucz do stacyjki i już po chwili jechaliście pustawymi ulicami San Francisco. A przynajmniej pustawymi w stosunku do godzin dziennych.

Podpytywany o cel tego nagłego "zaproszenia" ghul grzecznie odpowiadał, że baron Willson nie wtajemniczył go w nic, poza tym że ma cię zawieść do schronienia swojego pana. Poza tym facet był naprawdę fatalnym rozmówcą. Mijanie kolejnych przecznic potwornie ci się więc dłużyło.
Wreszcie jednak skręciliście z Geary Boulevard na 5th Avenue. Minęliście skrzyżowania z Anza, Balboa i Cabrillo Street, po czym ghul wjechał na duży, ogrodzony dwumetrowym, kamiennym murem podjazd. Wysiadł z samochodu od razu otwierając ci drzwi.
-Proszę iść do posesji, tam Lucinda zaprowadzi szanownego pana do barona. Ja muszę zamknąć bramę.

Cóż, nie miałeś zamiaru czekać i faktycznie ruszyłeś do domu. A zasadniczo willi, budynek był dwupoziomowy, wybudowany w nowoczesnym, trochę zbyt betonowym stylu. Posesja z tyłu otoczona była małym ogrodem z kilkoma rozłożystymi drzewami. Drzewa zasłaniały też widok na dom zza podjazdu. Na pierwszy rzut oka wiedziałeś, że Francis Williams bardzo dba o maskaradę. Albo po prostu o prywatność.
Nie zdążyłeś nawet zadzwonić do drzwi, gdy otworzyła ci ciemnowłosa kobieta, ubrana w żakiet i suknię do połowy łydki.
-Domyślam się, że szanowny pan Kelsey?-Spytała skłaniając z szacunkiem głowę.-Proszę za mną, baron już czeka.
Wnętrze domu także było wykwintnie urządzone. Na ścianach wisiały obrazy jakichś osób. Rozpoznałeś kilka z nich, portrety przedstawiające niektórych władców habsburskich. Czyżby baron był tak dobrze urodzony?

Twój gospodarz czekał w swoim gabinecie na piętrze. Lucinda otworzyła mahoniowe drzwi, wpuszczając cię do środka. Jaśnie pan baron Francis Willson, najwyższy adwokat, szacowny mówca siedział w skórzanym fotelu za biurkiem i patrzył w twoim kierunku.

Od razu poczułeś strach. Podtatusiały z wyglądu, otyły facet z dwoma podbródkami, ale z miejsca wiedziałeś, że zabiłby cię bez kłopotu. Chciałeś uciekać, ale opanowałeś się. Gdybyś jeszcze żył, pewnie wziąłbyś głęboki oddech na uspokojenie. Na szczęście jesteś martwy.
-Proszę, proszę bliżej szanowny panie Kelsey.- Pulchną dłonią wskazał ci prosty fotel stojący przed jego biurkiem. Kiedy zrobiłeś parę kroków w jego stronę usłyszałeś jak zamykają się za tobą drzwi. Byłeś jak zwierzę w potrzasku i nie miałeś pewności, czy Bestia nie postanowi raz jeszcze spróbować zmusić cię do ucieczki. Miałeś nadzieję, że nie.
Baron bezceremonialnie rzucił na biurko gazetę. Nie musiałeś nawet czytać nagłówku, aby wiedzieć co zobaczysz:
Debata: Robert Deen kontra Maximilian Novotny.
-Czy to pana robota?

2 lutego 2001

Kimkolwiek był ten barbarzyńca dobijający się do twoich drzwi, cierpliwość nie była jego mocną stroną. Kiedy w końcu otworzyłeś i sięgnąłeś po moce swej dyscypliny, nie minęło więcej niż sekunda a nieproszony gość był już w środku. Akceleracja bez dwóch zdań. Od razu wyszarpnął pistolet, choć nie masz pojęcia jaki to w ogóle model.


To był jakiś szczyl, ubrany w czerwoną bluzę z narzuconą na nią ciemną marynarką. Od razu poczułeś jak twoja bestia szarpie się do ataku. Rozerwij tego durnia! Na razie jednak nad sobą panowałeś. Choć byłeś na pewno wściekły.
-Rączki w górę i do salonu Nosicielu.- Warknął, patrząc prosto na ciebie. I to by było na tyle, jeśli idzie o Niewidoczność. Wydawało ci się, że się kontroluje, ale tak oczywista i bezczelna napaść nie może mu ujść na sucho. Kto to jest i co sobie ubzdurał? Cholerni barbarzyńcy.
-No już i bez sztuczek.

Moment, nazwał cię Nosicielem. Sprawa się sypnęła. Ale skąd on to wie? I kim do ciężkiej cholery jest?
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 10-07-2008 o 09:13.
Zapatashura jest offline