Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2008, 22:00   #7
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
17 września 2007 roku

Była noc, na tyle późna że niedługo byłoby można nazwać ją wczesnym dniem. I była parszywa, naprawdę cholernie parszywa. Lało nieustannie od dwóch godzin, widoczność na drodze była marna, powierzchnia śliska a sierżant Willson oddał by wszystko za porządną kawę. Na to jednak nie miał co liczyć, przynajmniej dopóki nie sprawdzi zgłoszenia z 57 Anzavista Avenue. Patrzył więc przez boczną szybę radiowozu na mijane budynki i cieszył się z tego, że kierowaniem musiał się zajmować posterunkowy Johnson. Przynajmniej ten paskudny obowiązek nie przypadł jemu.
Samo zgłoszenie było typowe. Jakiejś rodziny od dłuższego czasu nie było w domu, sąsiadów zaalarmował hałas- zadzwonili na policję. Podręcznikowy przykład włamania. W tą pogodę nie mieli szans dotrzeć na miejsce szybciej niż w pół godziny. Włamywaczy na pewno nie dorwą, za to przemokną do suchej nitki rozciągając taśmę przed chatą. A niech to szlag.

Na miejscu byli jakieś 25 minut po zgłoszeniu. Dalej lało, zaś jednorodzinny domek był ciemny jak kawa o której marzył Willson.
-Słuchaj Johnson- warknął sierżant, sam dziwiąc się temu, że nie potrafił ukryć swego podłego nastroju. -Ja pójdę na tyły posesji, ty sprawdź front. Uważaj jak łazisz, szukaj śladów.
Policjanci wysiedli z wozu i przystąpili do rutynowych działań. Posterunkowy z wyjętym pistoletem ruszył przez podjazd do drzwi, Willson zaś wzdłuż garażu do kuchennego wejścia. Na mokrym trawniku nie było widać żadnych śladów. Wszystko wskazywało na to, że włamywacze weszli frontem. O ile w ogóle byli tutaj jacyś włamywacze. Dom pozostawał cichy...
Sierżant szybko jednak powrócił do wersji włamania rabunkowego- tylne drzwi były uchylone. Policjant wszedł ostrożnie do środka, wyjmując z kabury rewolwer. Przytomnie zdjął buty by nie wnieść błota i nie zatrzeć żadnych śladów. Kuchnia zatopiona była w kompletnym mroku, Willson wyszukał włącznik światła i pstryknął. Żarówka oświetliła najzwyklejsze w świecie pomieszczenie- czyste, uporządkowane, z grubymi zasłonami na oknach. Nic nie wyglądało na ruszane, w związku z czym sierżant wyszedł do przedpokoju i na schody. Na półpiętrze zatrzymał go jednak krzyk.
-Chryste panie!-To był Johnson, jego przerażony głos.-Panie sierżancie, powinien pan to zobaczyć.- Każde kolejne słowo wypowiadane było ciszej, z coraz większym trudem.
Willson wiedział, że cokolwiek miał zobaczyć, sprawi że kawa nie będzie mu już potrzebna. Kiedy tylko wszedł do salonu wiedział już, że zrezygnuje też ze śniadania i obiadu.


2 lipca 1985

Francis Willson pochylił się w przód na swoim fotelu wysłuchując uważnie twojej odpowiedzi. Położył łokcie na biurku i złączył koniuszki palców. Spoglądał na ciebie znad swoich dłoni. Nie mogłeś odczytać wyrazu jego twarzy, ale czułeś, że coś jednak jest nie tak.


-Szczerze mówiąc, nie jestem w obecnej chwili zainteresowany panem Deenem. Choć faktycznie, wezwałem szanownego pana właśnie z jego powodu. Jak się domyślam, szanowny pan uciszył jego kontrkandydata za pomocą Dominacji?
-Uważam tę dyscyplinę za bardzo przydatną w polityce - odpowiedział trochę nie wprost młody wampir.
-I z pewnością, jest szanowny pan zadowolony z rozgłosu, jaki zapewnił swemu kandydatowi? Oraz niesławy pana Novotnego?- Podjął baron suchym głosem.
-Owszem, obecny układ sił politycznych w mieście jest dla mnie jak najbardziej korzystny.

Najwyższa adwokat zaczął stukać o siebie opuszkami palców. -Ale nie przyszło już panu do głowy, że poplecznicy Maximiliana Novotnego na pewno zmusili go po tym do udania się do psychoanalityka. Novotny to doświadczony polityk, nie zapomina języka w gębie. Panuje nad swoim stresem. Jak szanowny pan myśli, czy psychoanalityk stwierdził u niego nagłe załamanie nerwowe?- Francis nie dał ci czasu na odpowiedź.-Tak, stwierdził, bo osobiście o to zadbałem!-Podniesiony ton głosu barona jasna dał ci do zrozumienia, że wcale nie zostałeś tutaj wezwany, aby cię pochwalono.
-Po pierwsze postanowił pan osobiście i bezpośrednio wmieszać się w śmiertelną politykę. Po drugie nie przeprowadził pan konsultacji ze swymi zwierzchnikami w przymierzu w tej kwestii- dwa razy pod rząd Szacowny Mówca pominął człon "szanowny". I to bynajmniej nie przez nieuwagę. Podniósł się z fotela, teraz całą swą posturą i masą górował nad tobą. Chyba dla uspokojenia zaczął chodzić w tę i z powrotem przy biurku.

-Po trzecie pozwolił pan, aby efekty pańskiej Dyscypliny zostały pokazane przez publiczną telewizję! Czy panu sie wydaje, że ta sytuacja nie wzbudzi podejrzeń Łowców, albo Magów? Czy panu wydaje się, że my w tym mieście jesteśmy sami?!
- Miałem nadzieję, że świeże kasety i zdjęcia puszczalskiej żony będą wystarczającą podstawą do snucia podejrzeń o załamanie nerwowe, więc szczerze wątpię w zainteresowanie ze strony łowców, niezależnie od opinii łatwo przekupnych, śmiertelnych psychoanalityków. - mówił Paul spokojnym tonem - Z resztą, zapewne znaleźliby sposób, aby wytłumaczyć to wydarzenie. Chyba jaśnie pan, szacowny mówca nie sądzi, że uznaliby zaniemówienie polityka, któremu pali się grunt pod nogami, za objaw sił nieczystych? Czasy, gdy wszystko tak tłumaczono minęły dawno temu. - zrobił krótką przerwę po czym nawiązał do mieszania się w politykę. Postanowił zagrać ostro, jednak zgodnie z obyczajami. Czyli tak, jak lubił najbardziej.

- Twoje zabiegi były całkowicie zbyteczne. Swoją drogą, ja niestety nie dostrzegłem potencjału Novotnego, o którym jaśnie pan, szacowny mówca był łaskaw wspomnieć. Ktoś musiał się bardzo postarać, aby zapewnić takiemu – zawiesił na chwilę głos, szukając właściwego słowa - ...prostakowi wysokie notowania. Jeśli był on pupilkiem jaśnie pana, szacownego mówcy, to bardzo ubolewam nad konfliktem naszych interesów i jednocześnie skłonny jestem wyświadczyć jakąś przysługę w ramach zadośćuczynienia.

Francis Willson zmrużył wrogo oczy, ale był za stary i zbyt doświadczony by dać się sprowokować. -Gdybym ja chciał, żeby Novotny został prezydentem, nie miałby pan nic do gadania.- Cóż, w takiej sytuacji nie mógł powiedzieć niczego innego. -Gdyby znał pan wyniki analizy psychoanalityka, nie byłby pan tak pewny siebie. A o tym, czy pański wybryk był zagrożeniem dla Maskarady, czy nie, zadecydują Starsi. Może pan odejść. Lucinda zaprowadzi pana do wyjścia.

Cóż, spotkanie na pewno nie było miłe. Zdecydowanie nie potoczyło się po twojej myśli, ale pewnie mogło być gorzej. Opuściłeś gabinet barona i faktycznie czekała na ciebie na korytarzu Lucinda. Odprowadziła cię w ciszy przed posiadłość Francisa, gdzie jednak nie czekał ghul-szofer. Świetnie, teraz w dodatku musisz wrócić do schronienia na własną rękę.

2 lutego 2001

Zamknąłeś drzwi, zostawiając na klamce małą część swojej krwi. Gdy odwracałeś się do salonu usłyszałeś, jak twój "gość" odbezpiecza pistolet.


-Pierwsza sztuczka. Głupio z twojej strony Żółtku.- Zauważył? Ale jak? Poza tym śmie obrażać cię w twoim schronieniu. Wściekłość w tobie narastała, Bestia wciąż namawiała cię, byś go zabił. Nie poddałeś się jednak jej podszeptom.
Wprowadziłeś intruza do wnętrza, choć ten zachowywał bezpieczny dystans. Potwornie irytujący barbarzyńca.

-Nie mam czasu na gierki Toshiro. Ilu śmiertelnych zaraziłeś w tym mieście i czym?- Nie spodziewałeś się subtelności po tutejszych wampirach, ale bezpośredniość tego ocierała się o głupotę.

-Nikogo nie, jak wy to nazywacie, Przeistoczyłem.
-Nie o to pytam Nosicielu, nie rób ze mnie idioty.

-Nazywasz mnie "nosiscielem". Mógłbym określić cię takim samym mianem... Ja jednak uważam że stan w jaki wprowadziło mnie to co wy nazywacie Przeistoczeniem jest czymś więcej niż tylko zarażeniem wstydliwą chorobą jaką jest tak zwany wampiryzm w waszym, zachodnim wykonaniu...

-Z waszym kitajskim wampiryzmem jest dokładnie tak samo, nie zgrywaj idioty albo rozegramy to nie po miłemu. Ilu i czym zaraziłeś?- Palec delikatnie drgał mu na spuście pistoletu. Jeśli w ogóle można powiedzieć, że ten wampir miał cierpliwość, to zaczynała mu się ona kończyć.

-Niczym nie zaraziłem nikogo. Byłem chory przed Przeistoczeniem i teraz znajduje źródło energii życiowej u tych którzy podobnie jak płacą swoim zdrowiem za błędy. Wiem, że tutaj zapewniacie ostateczną śmierć wampirom których siła życiowa jest splugawiona jakąś chorobą, jednak wynika to z faktu że ludzie zachodu posiadają za mało samodyscypliny by nie stanowić z tego powodu zagrożenia. Na szczęście Książę tej Domeny z racji swojego pochodzenia posiada lepszy wgląd w ta sytuację i dzięki temu znajduję się tu za jego wiedzą i przyzwoleniem.

Twój "gość" zmrużył oczy. Czekałeś tylko aż zacznie warczeć, Gangrel bez dwóch zdań. -Kurwa, ty nie kłamiesz.- Wypluł te słowa jak najgorsze przekleństwo. Cóż, "kurwa" to jest przekleństwo.
-Jeśli kiedykolwiek dowiem się, że zacząłeś roznosić choroby, a ja się dowiem, to po tobie.
-Może wtedy ja dowiedziałbym się kogo tej nocy przyszło mi gościć w moim skromnym schronieniu. Najwyraźniej jednak nie będzie mi to dane. Czy chcesz jeszcze czegoś, nieznajomy?-Toshiro przemieścił się spokojnie w kierunku wyjścia z mieszkania, zakładając że mężczyzna nie ma już więcej nic do powiedzenia.
-O, znowu zapomniałem o kulturze? Wiecznie mi to wypominają.- W to krótkie zdanie mężczyźnie udało sie wpleść dość jadu, by zabić byka.-Ogar, Tom Prescott.
A jednak dane ci było poznać jego nazwisko. Kiedy jednak otworzyłeś drzwi, aby wypuścić jednego tutejszego wampira, za progiem zobaczyłeś kolejnego. Od razu zrobiłeś trzy kroki w tył, alarmując tym samym Prescotta. Twoja Bestia rwała się do ucieczki, naprawdę ledwo się powstrzymywałeś. I nie dałeś rady ukryć swego szoku.


Kobieta, a raczej dziewczyna za drzwiami, była niska. Około 1,60 metra, jej włosy były zafarbowane na ognistą czerwień z dwoma białymi pasemkami z przodu. Rysy i cera jasno dawały ci do zrozumienia, że była Japonką. Ubrana w ciepły, zimowy płaszcz sięgający aż do ziemi, w kolorze czarnym. Bez pytania weszła do środka i sięgnęła dłonią do klamki, by zamknąć za sobą drzwi. Nie zdążyłeś zareagować, zajęty walką z własną Bestią.
Ogar jednak zdążył.
-Pani, nie dotykaj klamki!

"Pani" wstrzymała dłoń. Spojrzała na "barbarzyńcę" wyraźnie zdziwiona. Potem przeniosła wzrok na ciebie. I w końcu odezwała się dziewczęcym, miłym głosem.
-Nie mam pojęcia co tutaj robisz Prescott, ale złożysz mi z tego raport. A teraz natychmiast zajmiesz się czymś innym, zrozumiano?
Ogar pochylił głowę i powiedział tylko cicho-zrozumiano- po czym opuścił wreszcie twoje schronienie.

Powoli dochodziłeś do siebie, nowy gość minął cię w przedpokoju kierując swoje kroki do "salonu". Idąc raczyła ci się przedstawić.
-Watashi no namae wa Fugita Rei*.- Po czym dalej kontynuowała w czystym japońskim- nie wiem, czy miałeś okazje mnie widzieć, ale jestem Szeryfem w tym mieście. Jeśli ten cholerny Carthianiec jakoś pana obraził, proszę nie krępować się i mi o tym powiedzieć.

-Nie byłby wstanie, Pani.-Takegawa złożył ręce i ukłonił się.

-Naprawdę, inni twierdzą, że daje radę to zrobić. Ale musi pan wybaczyć, przywykłam do etykiety Invictusa i wybryki tych anarchistów często mnie irytują.- Wyjęła zza poły płaszcza jakąś kopertę i położyła na twoim stoliku.-Raczy pan wybaczyć, że nie mogę dłużej tutaj zostać, a mój pobyt urąga zasadom gościnności, mam jednak dużo pracy. Proszę przeczytać zawartość koperty, gdy będzie pan miał czas. Czy mogę liczyć na odprowadzenie do drzwi?- Z całą pewnością Rei nie wyglądała na Szeryfa. Raczej jak na obiekt sennych marzeń japońskich pedofilii, ale pozory zwykły mylić.
Naturalnie zrobiłeś to, o co prosiła. Po wyjściu pożegnała cię uśmiechem i ruszyła w swoją stronę. Ty zamknąłeś zaś drzwi na wszystkie zamki i zasuwy. Należy ci się przecież trochę spokoju. Szalony wieczór, najpierw ten nieokrzesaniec Prescott, potem sama pani Szeryf San Francisco. Cholera, jeśli ten tępy Ogar zacznie rozpowiadać na lewo i prawo o tym, kim jesteś, będzie źle. Chyba, że Fujita go uciszy.
Ach, rozmyślanie nic nie da. Trzeba zobaczyć treść tego, co znajduje się w pozostawionej dla ciebie kopercie. A koperta była biała, pozbawiona wszelkich napisów, nawet nie ozdobna. Ot, zwykły papier zabrany z poczty. W środku jednak znajdował się krótki liścik zapisany w kanji.


Szanowny panie Takegawa Toshiro. Pragnę zaprosić pana na spotkanie, dnia 6 lutego 2001 roku na 555 California Street o godzinie 23.30.
podpisano Lin Liu Muh, regentka Chinatown


Coraz lepiej. Czego może od ciebie chcieć jedna z regentów?

=============================

*Nazywam się Rei Fujita
 
Zapatashura jest offline