Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2008, 16:49   #1
PonuryByk
 
PonuryByk's Avatar
 
Reputacja: 1 PonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodniePonuryByk jest jak niezastąpione światło przewodnie
Koszmar [storytelling]

Miałem sen, koszmar, czy może była to wizja. Na jej podstawie chcę przeprowadzić krótką, ale bardzo treściwą sesję storytellingu. Szukam kilka chętnych osób do pokierowania postaciami, z mojego snu. Można się wcielić w kogokolwiek spośród zwykłych ludzi. Podkreślam, że nie wiedzieć czemu w moim śnie wszyscy w koło mnie mówili czystą polszczyzną i prawdopodobnie byli Polakami. Oto opis historii:

San Francisco dziś wczesnym letnim słonecznym wieczorem.

Pojawiłem się tu nie wiadomo jak. Pamiętam dokładnie, że dziś koło południa zdrzemnąłem się w salonie w moim domu na kanapie. Było przyjemnie zimno w ten upalny letni dzień, a teraz jest mi tak strasznie gorąco. Stoję na środku ulicy na wzgórzu, z którego rozciąga się rozległy widok na San Francisco. Tam daleko w dole ulicy widać wielki sławny most. Za nim sterczą wieżowce centrum miasta. A tu po mojej lewej i prawej stronie szeregi dwu i trzy piętrowych domków jednorodzinnych.

Nie jestem tu sam. Jest wiele osób. Wszyscy idą powoli ulicą. Wydaje mi się, że znam co niektórych, to moja bliższa lub dalsza rodzina. Innych nie znam nawet z widzenia. Oni też nie wiedzą skąd się tutaj wzięli. Starzy, młodzi i dzieci, kobiety i mężczyźni, nie stanowi to żadnej różnicy. Ważne jest tylko to, ze każdy z nas panicznie szuka jakiejś odpowiedzi, ale odpowiedzi nie ma.

To musi być sen, bo przecież takie rzeczy nie zdarzają się, no chyba że w filmach. Jeszcze bardziej utwierdziłem się w tym przekonaniu, gdy usłyszałem potężny huk i po drugiej stronie mostu zobaczyłem dwóch olbrzymów. Nie zauważyłem skąd się wzięli. Gdy spojrzałem w tamtą stronę, pierwsze co ujrzałem to dwa wielkie wieżowce, które zostały rozsunięte na boki jak drzwi harmonijkowe. Rozsypały się jak domki z piasku. Wynurzyły się zza nich dwie wielkie postacie. Olbrzymy te miały jakieś 100 metrów wzrostu. Ubrani byli jak grupa rockowa - spodnie "dzwony" z szerokimi nogawkami, rozchełstane koszule, stylowe marynarki bez rękawów. Jeden z nich miał długie czarne włosy zakrywające oczy i kapelusz. Przypominał mi gitarzystę z zespołu Guns'n'roses.

Już wtedy zaczęła się panika. Mimo, że oni - te olbrzymy były daleko w centrum miasta, a my na wzgórzu na jego przedmieściach, ludzie wokół mnie zaczęli uciekać. Towarzyszyły temu krzyki i piski z przerażenia. Ktoś krzyczał, że to sąd ostateczny. Uwierzyłem mu bez trudu. Oddalaliśmy się więc truchtem byle jak najdalej od miasta, co pewien czas zerkając na to, co działo się za nami. Widziałem ten strach w oczach ludzi, po których nigdy nie spodziewałbym się, że są w ogóle zdolni się bać. Ktoś łokciem zbił szybę w pierwszym lepszym zaparkowanym samochodzie, by nie uciekać na piechotę. To na pewno nie był jego samochód, ale rozumiałem jego zachowanie.

Biegnąc odwróciłem się znów za siebie. Widziałem jak jeden z olbrzymów ze stoickim spokojem skosił ręką kilkanaście budynków dookoła siebie, jakby były zrobione z papieru. I chwilę później panika dookoła mnie wzmogła się jeszcze bardziej, bo dwa olbrzymy zaczęły biec w naszą stronę. Jednym krokiem przekroczyły rzekę, chyba nawet nie mocząc przy tym wielkich nogawek u spodni. Kilkanaście kroków, które wywołały trzęsienie ziemi, połamały asfalt na ulicy i olbrzymy już były obok nas.

Dopiero teraz przyjrzałem się ich wielkim mordom. To były ludzkie twarze wyglądające tak, jakby przez ostatnie 50 lat bez przerwy mieszali heroinę z alkoholem i kubańskimi cygarami. I ten stoicki spokój na ich twarzach, jakby w swoim życiu widzieli już wszystko i nic więcej nie potrzebowali już widzieć. Nie doznawali żadnych emocji, gdy rozdeptali kogoś przypadkiem. Ale zachowywali się teraz nieco odmiennie niż wcześniej. Podchodzili do każdego z osobna, kucali i wskazując olbrzymim palcem pytali się o imię i nazwisko. Ktoś niedaleko mnie biały ze strachu miał przez krótki czas przyjemność odpowiedzieć olbrzymowi, że nazywa się Aleksander Toczek. To były jego ostatnie słowa. Wielka stopa w rockowych kozakach z obcasem zrównała go z asfaltem ochlapując nas wszystkich krwią.

Do kiedy rekrutacja? Czas nieokreślony, im szybciej zbiorę kilka osób, tym lepiej.

Ile postów? Najlepiej codziennie po kilka, ale zobaczymy.

Serdecznie zapraszam.
 
PonuryByk jest offline