Patrick kończył się właśnie golić, w całej tej zasranej sytuacji cieszyło go tylko to, że trafił przynajmniej do hotelu, gdzie mógł jeszcze w normalnych okolicznościach się ogolić i wymyć. Przywilej, który może mu zostać niedługo odebrany na długi okres czasu, wiedział że będzie musiał znowu sobie radzić, goląc się przy odłamkach szkła, lub jeżeli nie będzie miał tyle szczęścia, to w odbiciu kałuży.
"Takie to już życie żołnierza" pomyślał wycierając twarz ręcznikiem i pociągając whiskey ze szklanki. Całe szczęście udało mu się zamówić Jamesona, z doświadczenia wiedział, że nie uda mu się dostać tutaj żadnego porządnego ciemnego piwa, a na inne, nie miał ochoty.
Popatrzył na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnął się: -Przystojny z ciebie sukinsyn Paddy - powiedział zadowolony. Był wysoki i umięśniony, miał krótko obcięte czarne włosy i ciemnoniebieskie oczy. Wyglądał na 30 ... może 30 parę lat. Nosił amerykańską kurtkę wojskową, do której przyszył wszystkie potrzebne mu dystynkcje. Zabrał ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, zamknął pokój na klucz i ruszył do baru.
Tutaj bez słowa zajął jeden z wolnych stołów i zamówił czystą whiskey, delektując się smakiem obserwował jednocześnie zgromadzenie, robił to po części dlatego, że szukał znajomych, a po części dlatego, że nie miał obecnie nic lepszego do roboty. Nie wziął ze sobą zbyt wiele ze swej broni, u paska przewieszony miał duży nóż, a po drugiej stronie w odpowiedniej kaburze, broń, którą nie dało się pomylić z żadną inną - izraelskie UZI. Może było to już zboczenie zawodowe, ale w takich miejscach, bez broni czuł się nagi, kolejna rzecz, która dobitnie świadczyła, że wybrany przez niego zawód, zmienia ludzi.
Pociągnął łyk napoju, wiedział że spotkanie z tym Majorem, nie będzie należało do rutynowych. Nie wiedział co ten kapitan znalazł tak ciekawego w jego papierach, ale wszystkie zabiegi, jakim został poddany, dobitnie świadczyły, że coś się szykuje.
Zebrani przy fortepianie ludzie rozpoczęli nową pieśń, Pat podniósł swoją szklankę i podszedł do nich wznosząc w ich stronę toast -Vive la mort, vive la guerre, vive le sacre mercenaire- jego francuski miał silny akcent, nie starał się jednak nawet go przezwyciężyć, był dumny ze swoich korzeni i nie zamierzał ich ukrywać -Zna ktoś z was "Molly Mallone" albo "Rifles of the IRA"?- lubił te piosenki, nie chciał się skuć przed spotkaniem, ale jednocześnie nie czuł dużej presji, aby na nie się udać, nie wyglądały one jako typowy rozkaz, a gdyby było to pilne, to przysłaliby tu kogoś po niego, mógł się wcześniej choć trochę zabawić.
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |