Kapitan Katanga przypatrywał się dziewczynie z jawnym współczuciem. Przez chwile coś rozważał.
- Monsieur Le Comte moze jest szybszy sposób by mademoiselle dostala sie szybciej w poblize Stan'ville, ale sam nie wiem...- nieco spłoszonym wzrokiem, dziwnym jak u przemytnika sławnego wzdłuż całej Rzeki spojrzał na hrabiego, ale widząc przyzwalający ruch głową Krasickiego kontynuował.
- Na wojskowym lotnisku stoi samolot z zaopatrzeniem dla załogi SOURCOFu. Miał lecieć dzisiaj, ale nie znalezli jeszcze pilota i nie wiem czy znajdą. Ja odpływam najwcześniej popołudniu jeśli oczywiście ci fakubele (barwne określenie kogoś o urodzie tyłka pawiana, inteligencji rzecznej kłody i syna niezliczonej ilości ojców) zdążą załadować moją "Katangę" zamiast drapać sie po swych czarnych dupskach...oup pardon...No w każdym razie można zajrzeć najpierw na lotnisko. Medemoisielle jeszcze raz przepraszam, Hrabio... Murzyni z zasady sie nie czerwienią, ale jakimś cudem Kapitanowi Katandze, a raczej w tej chwili chyba Simonowi Ketuku sie to udało. Wyglądało to tak pociesznie, że Anna nie mogla stłumić chichotu bezskutecznie starając się zamaskować go nagłym napadem kaszlu. Zresztą i "wuj" też nagle zaczął dziwnie pochrząkiwać, odwrócił wzrok od Katangi i by rozładować sytuację zaczął czegoś pracowicie szukać po kieszeniach.
- Obojętnie co zdecydujesz "córuś" mam tu dla Ciebie mały prezent na drogę, Oby Ci się nie przydał, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże...
Ostatnio edytowane przez Arango : 25-07-2008 o 12:19.
|