Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2008, 16:43   #1
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Koniunkcja zdarzeń

Marek Różogórski

Warszawa, przełom czerwca i lipca.

Wakacje zapowiadały się nudno. Pogoda nie sprzyjała wypadom za miasto. Rodzice byli tak pochłonięci życiem zawodowym, że nie było co liczyć na wyjazd na Majorkę. A wakacje u dziadków mogły być atrakcyjne, ale jakieś 10 lat temu. Cóż, na pewno jacyś znajomi też zostaną w mieście... Może urządzimy jakieś... Telefon wyrwał Marka z rozmyślań. Profesor Zacharska swoim zwyczajem przedstawiła się i nie czekając na odpowiedź, zaczęła wyrzucać z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.
– Marku. Mam nadzieję, że nie masz specjalnych planów na wakacje. A jeśli masz, to rozważ ich zmianę, bo mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – Marek jak zwykle zaczął się zastanawiać, kiedy jego mentorka zrobi przerwę na oddech. – To istotne dla ciebie. Dla twojego rozwoju. Chcę, to znaczy chcemy, żebyś pojechał do Wrocławia – użycie liczby mnogiej oznaczało, że decyzję tę podjęło liczniejsze grono. Prof. Zacharska dalej nie wzięła oddechu. Oby się tylko nie udusiła, pomyślał z troską. – Nasi bracia z Dolnego Śląska zaprosili nas do udziału w pewnym projekcie. Szczegóły poznasz na miejscu. Myślę, ze twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko. Zresztą, porozmawiam z nimi – ton jej głosu wskazywał, iż nie przyjmuje odmowy. Wzięła wreszcie oddech. – Za kilka dni spotkam się z twoimi rodzicami, żeby omówić szczegóły. Muszę kończyć. Do zobaczenia. Odpoczywaj, póki możesz.

Kilka dni później Małgorzata Zacharska, odziana w koszmarnie drogi, elegancki paryski kostiumik w kolorze burgunda, spuentowany dyskretną biżuterią z perłami, pojawiła się u państwa Różogórskich. Gestykulując przesadnie, zagadała ich bez pudła. Roztoczyła przed nimi wizję interesujących, dla znawców oczywiście, wykładów i warsztatów wakacyjnych na Wydziale Mechanicznym Politechniki Wrocławskiej.
– To dla Marka szansa, która może się już nie powtórzyć. Jest młody, ale pokładam w nim wielkie nadzieje. Powinien już myśleć o swojej przyszłości...
Marek siedział półdupkiem na skórzanej kanapie i milczał, bo i nie było nic do powiedzenia. Profesor Zacharska właśnie z właściwym sobie taktem zaplanowała mu wakacje.
Oczywiście wyjazd byłby darmowy, gdyż znalazł się sponsor. Państwo Różogórscy zgodzili się entuzjastycznie. Trudno powiedzieć, czy przekonały ich słowa kobiety, czy też magini użyła swych mocy. Faktem jest, że wyrazili zgodę na wyjazd syna.

Paweł Rodecki

Wrocław, 15 lipca.

Paweł Rodecki właśnie poczuł niemożliwą do zignorowania potrzebę kolacji. Odkleił się od stołu montażowego i przeczłapał do kuchni. Otworzył lodówkę, i oczom jego ukazała się wystawa pt. „Światło i lód“. Na jednej z półek stał słoik wysoce podejrzanego majonezu i zeschnięta cebulka. Paweł podrapał się po burczącym brzuchu. Gotów był przysiąc, że wczoraj zrobił zakupy! A może to było w zeszłym tygodniu, hmmm... Z niewesołych rozmyślań o tym, że trzeba by podjąć wyprawę do sklepu, a potem przytachać jakieś towary jadalne, wyrwał go dzwonek do drzwi. Rodecki z lekką opieszałością poszedł sprawdzić, kto domaga się widzenia z nim. Za drzwiami stał szczupły mężczyzna po czterdziestce, o wysokim czole znamionującym inteligencję, odziany dość elegancko jak na zwykłego akwizytora, a i jego twarz zdawała się Pawłowi znajoma, to chyba ktoś z fundacji...
– Zygmunt Berner – przybyły skrócił zmagania Pawła z niesforną pamięcią. Paweł przypomniał sobie, że mag zostawił mu kilka wiadomości z prośbą o spotkanie.
– Góra nie chciała przyjść do Mahometa, to Mahomet musiał się do góry pofatygować – uśmiechnął się Berner, stając w progu. Rodecki podrapał się po głowie i niechętnie usunął, by gość mógł wejść do środka. Poprowadził do kuchni. Zaproponował coś do picia. Zygmunt poprosił o herbatę, upił kilka łyków i przeszedł do rzeczy.
– Paweł, fundacja ma dla ciebie zadanie – brzmiało to raczej groźnie. – Na początku sierpnia do Wrocławia ma przyjechać jeden z naszych braci z Warszawy. Godny uwagi młody człowiek, niezwykle żądny wiedzy. Chcemy, żebyś go odebrał z dworca i zajął się nim trochę. Mam nadzieję, że możemy na ciebie liczyć – nawet nie czekał na odpowiedź Rodeckiego. Poklepał go tylko po ramieniu. Dopił herbatę. Położył przed Pawłem kartkę papieru. – Tu masz datę, godzinę przyjazdu pociągu, imię i nazwisko i numer telefonu. Tylko nie zapomnij. Liczymy na ciebie.
Paweł zapisał sobie wszystkie dane w komórce, ustawił przypomnienie, a kartkę przypiął do tablicy w centralnym miejscu. Po chwili zastanowienia pociągnął ją jeszcze odblaskowym markerem i zasiadł do pracy.

Marek Różogórski

Warszawa, dworzec Warszawa Wschodnia, 31 lipca, 6 rano

Małgorzata Zacharska odprowadziła Marka na dworzec.
– We Wrocławiu odbierze cię nasz brat, Paweł Rodecki. Mam nadzieję, że spodoba ci się tam. Wrocław to piękne miasto, a nasi bracia mają imponujące plany. Miłego pobytu – wręczyła swojemu podopiecznemu kartkę z numerem telefonu Rodeckiego. – Nie zawiedź mnie, wiesz, że pokładam w tobie wielkie nadzieje.
Prof. Zacharska oprócz cudownej umiejętności mówienia długo bez konieczności zaczerpnięcia oddechu, perfekcyjnie budziła również wyrzuty sumienia. Marek pożegnał się i z pewną ulgą zajął miejsce w przedziale. Pociąg ruszył.

Wrocław, dworzec Wrocław Główny, 6 godzin później



Po prawie 6 godzinach pociąg przyspieszony relacji Olsztyn Główny – Wrocław Główny wjechał terkocząc na dworzec w stolicy Dolnego Śląska. Pasażerowie, w tym Marek wysiedli. Nastąpiło normalne w takich sytuacjach zamieszanie, przekładanie bagaży, bieganie, szukanie przybywających i tych, którzy na nich czekali, całowanie, kwiatów wręczanie... Marek usunął się bliżej zejścia podziemnego, podumał nad płytą, upamiętniającą śmiertelny wypadek, jakiemu uległ skacząc do jadącego pociągu aktor Zbigniew Cybulski. Ludzkie ciało jest takie delikatne. Takie kruche...
Peron się wyludnił, a po Marka nie wyszedł nikt. Podany numer komórki milczał. Chłopak naprawdę był cierpliwy. Czekał prawie godzinę, zanim wyciągnął telefon i zadzwonił do swojej mentorki.

Dagmara O'Sullivan

Wrocław, ul. Sztabowa, Urząd Skarbowy dla dzielnicy Wrocław Krzyki

Dagmara nienawidziła urlopów. Sama nigdy ich nie brała, bo nie miała na nie czasu. Ku jej skrywanej wściekłości, brali je jednak inni. Przez co w ten piekielnie upalny dzień wylegiwali się gdzieś daleko, zamiast być pod ręką, kiedy byli potrzebni.
– Popilnuje mi pan miejsca? Wyszłabym na papierosa – poprosiła mężczyznę za nią. Przedsiębiorca skinął głową zmęczonym gestem, wachlując brodatą twarz plikiem papierów. Dagmara z ulgą opuściła kolejkę i wyszła na dwór. Zaciągnęła się papierosem jak astmatyk inhalatorem. A niech to wszyscy diabli porwą!

Urzędniczka ze skarbówki zadzwoniła o 7.30, irytującym cienkim głosikiem informując, że zeznanie podatkowe Dagmary nie dość, że jest pełne rażących błędów, to jeszcze zostało zrobione na niewłaściwym formularzu, konieczna jest natychmiastowa korekta, bo pani wie, jutro wyjeżdżam do Chorwacji. Dagmara zadzwoniła do swojego biura rachunkowego z zamiarem zrobienia awantury i dowiedziała się, że nie tylko jej księgowa jest na urlopie, ale także szefowa firmy i dwie pozostałe pracownice. Na lodowate pytanie, czy jest tam ktoś, kto wypełni poprawnie PIT, panienka zacukała i odparła, że jest tylko ona, czyli sekretarka, oraz dwie praktykantki. Dagmara trzasnęła słuchawką. Po chwili zadzwoniła do swojej koleżanki Łucji, która obecnie dorabiała jako księgowa, po to tylko, żeby usłyszeć, że dwa dni temu Łucja upchnęła kolanem w cinquocento swoją czteroosobową rodzinę i psa i popruła na Mazury, dlatego...Kazik, odłóż ten nóż kiedy bawisz się z siostrą!... nie może Dagmarze pomóc. Chcąc nie chcąc, Dagmara wypełniła PIT sama, posiłkując się internetem i klnąc, na czym świat stoi, co zajęło jej cztery godziny. A teraz już drugą godzinę tkwiła w kolejce podobnych jej pechowców, czekając na urzędnicze łaskawe posłuchanie.

Jej komórka zaczęła wygrywać radośnie uwerturę z „Wilhelma Tella“.

YouTube - G. Rossini - William Tell Overture (Finale) - Karajan 1983


Przełożyła papierosa do drugiej ręki.
– Halo? Dagmara O'Sullivan.
– Dzień dobry, Stefan. – wypalił po drugiej stronie na bezdechu Wirtualny Adept. Stefan też nigdy nie jeździł na urlopy, niestety. Och nie, nie, nie. Stefan Oderfeld był jednym z najbardziej wpływowych magów w mieście. To on wyprowadził wrocławskich przebudzonych ze stagnacji po latach komuny. To on starał się zbliżyć magów poszczególnych tradycji. To on w końcu był inicjatorem przeróżnych projektów, podjętych przez jemu podobnych. Czy się to komuś podobało czy nie, był on niekwestionowanym przywódcą społeczności. A niepodobało się wielu, zwłaszcza strasznym, którzy uważali się za bardziej doświadczonych. Młodsi magowie widzieli w nim jednak kogoś więcej niż osobę wydającą tylko polecenia. Zawsze gotowy do pomocy. Służący radą. Ten wysoki, postawny czterdziestolatek miał w sobie to coś - niezwykłą charyzmę.
Stefan zawsze nosił długie włosy. Starannie wypielęgnowane. Spięte w kucyk . Długie, czarne włosy, których wiele kobiet mogło mu pozazdrościć.
Oderfeld pracował w Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego. Dodatkowo prowadził jeszcze prywatną firmę robiącą oprogramowanie. Może dlatego stać go było na garnitury z najwyższej półki. Stefan lubował się w garniturach. Zawsze w nich chodził. Schludny, gładko ogolony. Z pewnością był obiektem westchnień niejednej studentki...
I zawsze dzwonił do Dagmary tylko wtedy, kiedy natychmiast i niezwłocznie potrzebna była jej pomoc, i nikt, absolutnie nikt inny nie mógł wyręczyć Stefana w jakimś przykrym obowiązku.
– Dagmara. Musisz pojechać na dworzec – nadawał Stefan zduszonym szeptem. Miał dziwny pogłos, jakby echo, i słychać było odgłos spuszczanej wody. Pewnie z uczelnianego kibelka dzwoni, w ciężkiej potrzebie. – Czeka tam nieletni Syn Eteru, Marek Różogórski. Miał go odebrać ktoś z jego tradycji, Rodecki jakiś. Ale najwyraźniej nawalił, telefonów nawet nie odbiera. Odbierz chłopaka i zaopiekuj się nim.
– Nie mogę – syknęła. – Skarbówka na mnie wsiadła.
– Dziewczyno, to, co ci zrobi skarbówka, to jest nic w porównaniu z tym, co nam zrobi mentorka gówniarza. Właśnie do mnie dzwoniła. Wiesz, kto to jest profesor Zacharska? Małgorzata Zacharska? Ja wiem, i mówię ci, chrzań urzędasów i dymaj na dworzec po jej pieszczoszka, bo nieszczęście będzie! Ja jestem na radzie wydziału, muszę zaraz wracać. Jak odbierzesz smarka, zawieź go pod ten adres, zapisz sobie – Stefan podał Dagmarze adres Za Wrocławiem. – Tam mieszka ten cały Rodecki, sprawdź przy okazji, czy on jest cały i zdrowy.
– Jak ten mały wygląda?
– Zastanówmy się, jak może wyglądać nastoletni Syn Eteru? – zapytał zjadliwie Stefan i udzielił odpowiedzi.
W rezultacie całej rozmowy Dagmara O'Sullivan wpadła na dworzec o godzinie 16.47, dobre 4 godziny po przyjeździe pociągu z Warszawy. Zziajana, spocona, po zaparkowaniu samochodu w miejscu niedozwolonym, dysponowała tylko nazwiskiem: Marek Różogórski, i opisem, który trudno było uznać za precyzyjny
– Zastanówmy się, jak może wyglądać nastoletni Syn Eteru? Hmmm, pryszcze, pryszcze, pryszcze, kucyk i zapadnięta klatka piersiowa?

Paweł Rodecki

Brak komórki rzucił mu się w oczy już jakoś tak po śniadaniu, ale uznał, że poszuka jej później. Pracował wczoraj do późna, pewnie gdzieś leży przy stole montażowym... Przypomniał sobie o niej po 16.30, kiedy postanowił zadzwonić po pizzę. Przez jakiś kwadrans przerzucał szpargały w poszukiwaniu, zanim poszedł po rozum do głowy, żeby zadzwonić na własną komórkę z telefonu stacjonarnego. Podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer... ale w słuchawce wręcz dźwięczała głucha cisza.
O cholera. Rachunki, pomyślał ze zgrozą i zaczął szukać. Znalazły się przypięte do korkowej tablicy. Niezapłacone, oczywiście, ostateczne wezwanie do zapłaty. Paweł stał przez chwilę, międląc wściekle fakturę w dłoni, a potem jego wzrok padł na tablicę, na to, co odsłoniły pozdzierane papierzyska. Na to coś zaznaczone odblaskowym zielonym markerem

Marek Różogórski, 31 lipca, 12.30, pospieszny warszawa – wrocław. ODEBRAĆ Z DWORCA. TEL...
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 16-11-2008 o 14:14.
Efcia jest offline