Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2008, 16:15   #1
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
[Autorska]Ale to już gdzieś straszyło...

(Przepraszam, że trochę chamsko ograniczyłem na początku wasze postacie, ale takie rozwiązanie wydawało się najbardziej przyjazne. Więcej do czegoś takiego nie dojdzie.)

To była sielankowa scena, jak w każdej typowej amerykańskiej rodzinie. Mężczyzna siedział na kanapie czytając gazetę, gdy dzieci bawiły się niewinnie u jego stóp. Ośmioletni chłopczyk i czteroletnia dziewczynka - zdawali się być w całości pochłonięci przez zabawę. Ale to nie były zwykłe dzieci. One były rudzielcami, podobnie jak ojciec. Wbrew pozorom nie będzie to miało żadnego wpływu na dalszą historię. Ojciec wczytywał się w sportowe doniesienia, gdy telewizor niespodziewanie się włączył. Początkowo był to tylko zaśnieżony obraz. Dzieci wbiły wzrok w odbiornik, a mężczyzna powoli odłożył gazetę na bok. Po chwili w ekranie pojawił się zarys czyjejś twarzy, w końcu ukazał się mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Wygląd postaci mroził oglądających - twarz ze spiczastą brodą, długie, falujące i szare włosy, zmarszczki na czole oraz te niepokojące blade oczy bez wyrazu.
- Witaj Edmund - rzekł głosem dobywającym się jakby zza pleców. - Długo... bardzo długo się nie widzieliśmy.
Dziewczynka wstała i pociągnęła osłupiałego ojca za nogawkę;
- Tatusiu, kto to?
Edmund wstał i przegonił dzieci do pokoju, po czym wrócił przed telewizor i szepnął;
- Wróciłeś... jak?! Przecież cię zabiłem!
Okropna twarz zaśmiała się.
- Już zabitego nie da się zabić ponownie - odrzekł zimno. - Pamiętasz moją przepowiednię?
- Tą o księdzu, popie i rabinie...?
- Nie, idioto! - krzyknął starzec. - Mówiłem wielokrotnie, że to był żart... chodzi o tą... prawdziwą przepowiednię.
Edmund otworzył szeroko oczy.
- Nie! Nie moje dzieci! One są niewinne... - zaczął szarpać za telewizor. - Weź mnie!
Mężczyzna pokiwał głową z dezaprobatą, po czym uśmiechnął się wskazując rząd spiczastych zębów.
- One należą już do Zakonu - szepnął. - Wprawdzie to rudzielce, ale przynajmniej nie Azjaci.
W tym momencie tapeta na ścianach rozdarła się i zza niej wyszło kilka oślizgłych, szarych humanoidów. Wyglądali jak parodia człowieka - posiadali jedynie zarysy części ciała człowieka, a przy tym poruszali się kiwając na boki. Z kuchni dobiegł pisk dzieci i mężczyzna odskoczył od telewizora. Pobiegł natychmiast do swoich latorośli, lecz jedyne co zobaczył, to monstra wynoszące wierzgające dzieci z powrotem do ścian, gdzie znikały. Potem coś ostrego wbiło się w serce mężczyzny, który osunął się powoli na podłogę przy akompaniamencie demonicznego śmiechu twarzy z telewizora. Skonał w kałuży krwi.

***


Brastferry to małe miasteczko założone w połowie XIX wieku, które przez lata utrzymywało się z pozyskiwania drewna. Z czasem priorytet drewna w gospodarce zaczął spadać, dlatego miasto powoli podupadało. W końcu mało kto tutaj pozostał. Wspaniałe miejsce jako kryjówka, jako miejsce do wypoczynku na łonie natury, jako skarbnica chowająca mroczne tajemnice...
Do miasta dostać się jest trudno. Prowadzi tam kilka dróg, lecz mało kto wie jak nimi dojechać. Najprościej jest przejść przez las, choć to ścieżka dość odpychająca, szczególnie o poranku, w czasie mgieł. Wówczas zdaje się, że drzewa ożywają a pomiędzy nimi czai się groźba. W pobliżu na wzgórzu znajduje się piękny, choć stary, dwór. Emanuje z niego majestat, lecz ludzie nigdy się do niego nie zbliżają nawet w razie potrzeby. Nie wiadomo co powoduje u nich takie zachowanie.

***

11 maja 2006 r.

Michał Stoczyński
- Proszę pana, to tutaj - czyjaś ręka potrząsnęła tobą wyrywając ze snu.
Obudziłeś się znów w rzeczywistym świecie. Znajdowałeś się w samochodzie, a obok, za kierownicą, siedział młody chłopak. Deszcz dudnił o karoserię i rozmywał widok przez przednią szybę. Dopiero po chwili dotarło do ciebie, dlaczego tu jesteś. Kwestia tajemniczej historii tutejszego miasteczka. Wreszcie jakieś oderwanie od szarej, polskiej rzeczywistości. Redakcja wysłała cię tu, gdyż zamierzali napisać o czymś, co ludzie z łatwością kupią - historia szkockiego miasta Brastferry położonego na skraju ponurego lasu musi się sprzedać. A kto zna języki, kto ma tendencję do mieszania się w tajemnicze zdarzenia? Ufundowali bilet lotniczy i transport do celu. Najgorsze, że namiary jakie otrzymałeś prowadziły w sam głąb tego lasu, a kierowca nie zamierzał chyba pomagać. Wyglądał raczej jak ktoś, kto musi natychmiast wynieść się z tego miejsca.
- Zrobimy postój, może pan się przewietrzyć - rzekł szybko.
Bez jakiejkolwiek zgody odjechał pospiesznie chwilę po tym jak wysiadłeś. Chyba nawet drzwi do samochodu zostały otwarte.
Według mapy wioska znajdowała się w dole doliny. Wystarczyło tylko przejść jakąś leśną ścieżką. No właśnie, którą? Las otaczający drogę od obu stron wyglądał na zbity i dziewiczy. W pobliżu, po prawej stronie znajdowały się trzy ścieżki, zupełnie do siebie podobne. Gdzie prowadziła jedna - nie trudno było nie zauważyć. Znad drzew wystawała część starego budynku, wyglądającego na zbudowany z kamienia. Kto chciał mieszkać na takim pustkowiu. Dom znajdował się na wzgórzu i wyglądał na opuszczony choć zadbany.
Dwie pozostałe ścieżki prowadziły dość stromo w dół i nie dało się powiedzieć co znajduje się dalej. Potem prowadziły w przeciwległe kierunki. Otoczone przez krzaki wyglądały na niezbyt gościnne.
Stałeś... mokłeś...
Tuż obok samochód przejechał z dużą prędkością. Po chwili rozległ się pisk opon i głuche uderzenie. Zwiastun, że ów samochód prawdopodobnie dalej nie pojedzie.

Grainne Livingstone


Szosa. Pusta szosa. Jedynie pracujący silnik, wycieraczki i deszcz bębniący o szybę dają poczucie, że czas nie stanął w miejscu. Życie wędrowca-samotnika jest cudowne w takiej chwili. Lecz w głębi duszy czułaś niepokój. Coś jest nie tak, coś kieruje się w nie tą stronę jak powinno. Samochód przyspiesza, choć nie przypominasz sobie, abyś mocniej dociskała pedał gazu. Minęłaś jakiś dwór w oddali i samotnego człowieka na ulicy. Serce dudni jak oszalałe...
Schodzisz do swojej piwnicy. Znasz to miejsce bardzo dobrze, więc zwykle nie boisz się. Tym razem czujesz na swoich plecach czyjąś obecność. Z każdym schodkiem to wrażenie się potęguje. W końcu słyszysz równy, głęboki oddech i pospiesznie wypowiadane słowa. Piwnica. Widzisz na środku dużą miednicę w której leżą fragmenty ludzkiego ciała. Wszystko zachlapane jest krwią, choć zawsze starałaś się zachować czystość. Ktoś inny musiał to uczynić i ten ktoś stał właśnie pod ścianą odwrócony do ciebie tyłem. Była to postać naga, zgarbiona ze skórą pokrytą liszajami. Odwróciła się i uległaś wrażeniu, że to paskudne odbicie Britney Spears, choć gwiazda muzyki pop nie ma tak krwiożerczego spojrzenia. Monstrum trzymało w łapach głowę jakiegoś nieszczęśnika i powoli zlizywało ściekającą krew. Potem ugryzło czaszkę, a wraz z głośnym chrupnięciem obudziłaś się w aucie.
Przed maskę wyskakuje jeleń. Natychmiastowy hamulec, choć i tak bez sensu. Samochód uderza w zwierze z ogromną siłą, a rogacz przelatuje przez maskę, po czym wpada na przednią szybę. Szczęśliwie, ta mimo pogruchotania, zapobiega wpadnięciu jelenia do auta. Potem znów coś potrąciłaś i teraz ofiara została przez samochód dosłownie przejechana. To kolejny jeleń.. Zaraz... jeleń? To brzmi najbardziej racjonalnie, ale przecież zwierzęta nie noszą habitów. Czyli był to ksiądz? Szalony fan "furry"?
Pojazd jedzie dalej slalomem, aż wpada na pobocze prosto w drzewa. Budzisz się po chwili w siedzeniu. Głowa boli, a obrazy zamazują się. Z nosa czujesz cieknącą krew, a wargi są prawdopodobnie rozbite, lecz ogólnie nie odczuwasz żadnych poważniejszych ran. Ktoś chyba przyszedł zobaczyć wypadek. Nie potrafisz powiedzieć, czy to realna osoba, czy przewidzenie. Gorzej z identyfikacją tego, w co właśnie wjechałaś po raz drugi. Jeleń czy człowiek?

Billy Andrew Pritcher
Szkocja przywitała cię zimnym powietrzem i burzą. To nie miejsce dla takich twardzieli jak ty. W Ameryce przyzwyczaiłeś się do ogromnych połaci lasu oraz pustkowi, lecz zawsze było coś do roboty. Tutaj panowała taka anemiczna atmosfera. Sytuacja zmieniła się, gdy zatrzymałeś się w przydrożnym barze. Niby miejsce jak co dzień, lecz ludzie wyglądali wyjątkowo podejrzanie. Kelner oprócz obiadu przyniósł wiadomość zaadresowaną do ciebie. Nie było mowy o pomyłce - "Szeryf Billy Andrew Pritcher". Dodatkowo na kopercie widniał adres baru i dokładny termin dostarczenia co do minuty. W środku, na skrawku pożółkłego papieru z kilkoma wyraźnymi plamami krwi, ktoś napisał lakoniczną wiadomość piękną, starą kaligrafią;

Mój stary przyjacielu. Mam nadzieję, że nie dziwisz się czemu pisze. Wszystko idzie zgodnie z planem. Historia zatacza koło. Odwiedź naszego mentora. Pytaj o Brastferry. Jego siedziba to ostatni dom po lewej. Wszyscy będą wiedzieć. Grudzień 1942 r.

No właśnie... co z tą datą? Jaki przyjaciel mógł wówczas o nim wiedzieć. To musi być cholerny żart. Ktoś się bawi twoim kosztem. To nieprawdopodobne.
Tak się złożyło, że przejeżdżałeś drogą prowadzącą niedaleko Brastferry, choć zdałeś sobie z tego sprawę dopiero po chwili. Ulica otoczona przez las była pusta. Na lekkim zakręcie zauważyłeś samochód, który z dużą siłą musiał uderzyć w drzewa. Obok leżał potrącony ksiądz, choć nie nosił żadnych drastycznych śladów po wypadku. Oprócz tego, że był martwy. Zatrzymasz się, czy jedziesz dalej?

Dwayne O'Grady
- Obudź się Dwayne - chrapliwy głos odezwał się w twojej głowie. - Obudź się.
Coś kazało ci wstać z łóżka i ubrać się. Następnie zabrać broń oraz wyjść na zewnątrz. Dopiero pod wpływem rześkiego powietrza zyskałeś zdolność racjonalnego myślenia. Po drugiej stronie ulicy zauważyłeś blisko dwumetrową postać, przebraną za sowę. Kostium był genialnie zrobiony, lecz wyraźnie widać było przerwy między jego częściami.
- Osiemnastego maja świat się skończy - oznajmiła ponuro postać. - Możesz temu zapobiec.
Widząc twoje zaskoczenie dodała;
- Musisz nauczyć się kontrolować... CZAS.
Potem surrealistyczna sowa spojrzała w niebo, a dom, w którym wynająłeś mieszkanie na jakiś czas, za twymi plecami eksplodował rozrzucając kawałki dookoła.
- Jak widzisz, cudem uszedłeś z życiem. Czy teraz wiesz o czym mówię?
Nie powiedziałeś ani słowa, nawet gdy chciałeś je wypowiedzieć. Głos zamarł w gardle. Dom obok eksplodował jeszcze głośniej, niszcząc pojazdy znajdujące się obok.
- A teraz wiesz? - spytała sowa.
Po chwili odetchnęła i dodała swoim niepokojącym głosem;
- IRA przesyła pozdrowienia...



Obudziłeś się w lesie, choć naprawdę nie wiedziałeś co tu robisz. To chyba wciąż była Szkocja, przecież były te mgły... Gdzieś w oddali słychać było samochody i czyjeś głosy. Może to jednak zmysły płatają figle. W pobliżu znajdował się ten dom, czy raczej dwór. Był to raczej jego tył niż front.



Ktoś musiał tutaj mieszkać. Inaczej po co te ławki i zadbany ogród.

Frieddie O'Connell
Twoją obecność na statku zauważono dość szybko. Załoga nie przypominała sobie, abyś należał do ekipy. Na lądzie napotkałeś na serię nieprzyjemności. Brak biletu, dokumentów. Straż celna mówiła coś o więzieniu, groziła sądem. Nie doszło do niczego takiego. Gdy siedziałeś w swojej celi, przyszedł młody policjant. Wziął cię za ramię, rozkuł kajdanki i szepnął do ucha;
- Znikamy stąd, bądź cicho.
Następnie wsadził ciebie i twoje rzeczy do radiowozu policyjnego i odjechaliście spod komisariatu. Podczas godzinnej jazdy policjant się nie odzywał. Dopiero po chwili rzekł;
- Nie powinieneś był wracać. Mogłeś zostać tam gdzie byłeś.
Droga powoli zwężała się, a kierowca zjechał w jakąś mało uczęszczaną ulicę. Prowadziła przez dość ponury las. W tym momencie przed samochód wyskoczył ksiądz. Zdołał krzyknąć i zasłonić twarz rękami. Uderzenie było tak silne, że przeleciał nad samochodem, po czym łupnął na asfalt. Mimo to policjant się nie zatrzymywał. Przyspieszył, po chwili dopiero stanął. Był tam dwór na wzgórzu, do którego prowadziła leśna ścieżka. Wysiadł i to samo kazał zrobić tobie. Maska samochodu oraz zderzak były wgniecione, ale nie przejął się tym zbytnio. Wskazał na budynek i powiedział;
- Musisz tam iść, znajdziesz tam odpowiedź na wszelkie pytania.
Po tych tajemniczych słowach wsiadł ponownie do auta i odjechał.
 
Terrapodian jest offline