Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2008, 11:33   #4
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Krzysztof Bursztyński

Wrocław, 8 stycznia, most Grunwaldzki

Wypił więcej niż zamierzał. Cała wypłata za poprzedni koncert spłynęła w kieliszki, a teraz chlupotała mu miło w żołądku i szumiała dziko w głowie. No, może nie nie cała, bo Iza, brunetka o zjawiskowym biuście i najlepsza laska na germanistyce UWr, również wypiła niemało... dzięki czemu wisiała mu teraz pijaniutka na ramieniu, raz po raz niezbornie gmerała upierścienioną rączką w okolicach jego rozporka i dyszącym szeptem obiecywała naprawdę ciekawe rzeczy... Była druga nad ranem, ale Wrocław tętnił dźwiękami piątkowej nocy i nie zamierzał kłaść się spaść. Zresztą, Chris wiedział, że to miasto nigdy nie kładzie się spać.
Czuł się królem tego miasta, ba, nawet świata, po ostatnim udanym koncercie, pochlebnej recenzji w lokalnej prasie, z tą dziewczyną wtuloną w jego bok. Delikatnie, ale zdecydowanie holował Izę w stronę akademika Dwudziestolatka, bo byłoby naprawdę szkoda, gdyby padła i zasnęła, zanim zrobi te wszystkie cuda, których mu tak hojnie naobiecywała. Przechodzili przez most Grunwaldzki. Iza zatrzymała się, poprawiła opadające ramiączko stanika i zadarła głowę. Szczyt mostu ginął w mroku.
- Wiesz - wymamrotała dziewczyna - moi kumple wchodzili na górę, to było niesamowiteeee, byli na sameej gószeeeee – wybełkotała.
Chris spojrzał w górę. Każdego innego dnia spacyfikowałby szybko dziewczynę, zaciągając ją do najbliższego łóżka i pokazując tam ciekawsze tematy do rozważań niż wspinanie się na wysokie, wysokie mosty. Ale dzisiaj... Iza była wyjątkowo piękna, a Chris bardzo pijany.
- Iza, robię to co piątek - oznajmił mężnie. - Zaraz ci przyniosę z góry gwiazdkę z nieba.

Nie bał się. Wtedy naprawdę się nie bał. Wiele razy rozważał potem tę sytuację. Do jakich szaleństw zdolny jest mężczyzna dla pary ładnych cycków? Chris, który przeżył własną śmierć, mógł powiedzieć z całą pewnością - do największych.

Wskoczył na barierkę mostu i zaczął piąć się w górę, coraz wyżej i wyżej. Zawsze się zastanawiał, jakim cudem on, z paraliżującym lękiem wysokości, bez wahania wspiął się na sam szczyt. Ale wszystkie myśli z wspinaczki ginęły w oparach alkoholu. Pamiętał tylko własny ciężki oddech i śmiech zachwyconej Izy dobiegający z dołu.
Stanął na górze i uśmiechnął się jak triumfator wyścigu, jak zwycięski generał. Pomachał do Izy, bijącej mu na dole brawo, popatrzył ponad miastem...

... i zachłysnął się. Wciągnął w płuca nocny wiatr, stanął wyprostowany z rozrzuconymi ramionami i dał się zalać zachwytowi i euforii.

Tysiące dźwięków przeplatało się ze sobą, światła układały się jak w kalejdoskopie. Tu na górze, każde słowo, każdy dźwięk, zlewały się w jedną melodię. Słyszał je wszystkie razem, a jednocześnie każdy z nich z osobna, i to tak wyraźnie, jakby stał obok. Nagle poczuł, że rozumie cały świat, a przynajmniej ten jego mały kawałek nad Odrą i zapragnął irracjonalnie przytulić nocny Wrocław do piersi.

Na dole Odra toczyła leniwe nurty. O Boże, Boże...

Błędem byłoby powiedzieć, że Chris w tym momencie wytrzeźwiał, bo przeczą temu badania krwi, które mu potem wykonano... ale tak właśnie się poczuł.

Na dół było naprawdę daleko. Z lustra wody przyglądał mu się wykrzywiony szyderczo księżyc. Pot zalał Chrisowi oczy. O Boże, Boże...

– AaaaaaAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! RATUNKUUUUUUUUU! – rozdarł się, oplatając rękoma i nogami linę mostu.
– Chriiiiiiiiiisssssss! - Iza piszczała cienko na dole. Chris zamknął oczy. Niech to się skończy, jak najszybciej, proszę. Po jakimś czasie na syrenie zajechała policja, karetka i straż pożarna.
– Jadą jadą chłopcy, chłopcy radarowcy, niebieska czapeczka, przy boku pałeczka – próbował podśpiewywać sobie dla odwagi, ale tylko szczękał zębami. Coś do niego mówili przez megafon, ale nagle przestało go to interesować. Czuł dojmujący ból w klatce piersiowej, jakby jakiś mały ptaszek zalągł mu się pod żebrami i drążył, drążył zakrzywionym dziobkiem, tłukł skrzydłami. Przy samym filarze, gdzie kilka tłustych gołębi gruchając obserwowało Chrisa czerwonymi paciorkowatymi oczkami, dostrzegł jakiś ruch. Ptaki zerwały się do lotu, a Ona odsłoniła twarz, skrytą do tej pory za białymi piórami. Szamocący się pod żebrami Chrisa ptak znieruchomiał, rozpościerając okrwawione skrzydła.
Rysy miała delikatne i słodkie, a w jej oczach zobaczył całe współczucie świata. Anielica. A jednak nie wytrzeźwiałem...
– Kim...
– Gołębicą.
– Nauczysz mnie latać? – zapytał, nagle rozbawiony.
- O mój piękny, mój słodki, mój kochany - odparła Gołębica śpiewnie, jej melodycyjny głos poruszał w Chrisie jakieś ukryte struny, o których do tej pory nie miał pojęcia. – Nauczę, ale najpierw... – w jej głosie dźwięczał smutek i współczucie.
– Najpierw nauczymy cię upadać – powiedział ktoś za plecami anielicy. Z łopotem skrzydeł wystrzeliła z cienia przy filarze. Czarnopióra, czarnooka, straszna.

Szczupłymi dłońmi pchnęła jego piersi. Chris zamachał rozpaczliwie rękoma i jak kamień runął w dół.
Mówią, że człowiek spadający z dużej wysokości widzi przed oczyma całe życie. Chris nie zobaczył nawet fragmentu. To bzdury. Kiedy spadasz, nie nie widzisz. A każda twoja komórka jest wrzaskiem protestu.

Chris krzyczał. A obok niego w stronę oleistej tafli Odry z szelestem skrzydeł sunęła Czarnopióra. I też wrzeszczała, tyle że dla zgrywu.

Uderzył w wodę jak kamień i jeszcze zanim zdążył poczuć ulgę, że przeżył upadek, zaczął się topić. Powietrze uciekało z płuc. Ostatnim wysiłkiem słabnącego ciała wybił się na powierzchnię i stracił przytomność.

Wrocław, szpital kolejowy, ul. Hallera, tuż przed świtem.

Pik, pik, pikało jakieś urządzenie, podłączone do Chrisa. Leżał w szpitalnym łóżku, okablowany jak komputer szalonego informatyka, pod plamą na suficie w kształcie Wysp Brytyjskich. Łeb mu pękał, a w ustach czuł dojmującą suchość. Co ja za paskudztwo piłem?
Ach taak, wodę z Odry,
wspomnienia ostatnich wydarzeń zwaliły mu się biedną, skacowaną głowę.
– No nie da się ukryć, że jesteśmy w dupie – usłyszał za sobą wesoły głos. Oszalałem. Czarnopióra siedziała po turecku w powietrzu, jakieś dwa metry nad ziemią. Otuliła swoją nagość skrzydłami.
– Nie ma cię tam, jesteś wytworem mojej wyobraźni – zażył ją z mańki Chris.
– Masz rację, ale tylko częściowo.
– Mogłaś mnie zabić, durna cipo!
– Kto, ja? Wytwór twojej wyobraźni? – parsknęła krótkim śmieszkiem. – Sam skoczyłeś, bohaterze. To było świetne.
– Tylko to, co martwe, nie umiera – szepnęła śpiewnie Gołębica, usiadła przy łóżku i pogładziła go miękko po twarzy. A niech mnie przymkną, byle razem z nią.
Ciszę rozdarł przeraźliwy pisk, wwiercający się w uszy, sprawiający ból.
– Wyłącz to – jęknął do Czarnopiórej.
– To nie ja, naprawdę... To ty. Teraz więcej słyszysz. Szykuj się. Nadciąga kawaleria.
Ściana pękła, chociaż nie, to nie ściana... to powietrze przed nią rozdarło się z trzaskiem. Przez rozdarcie, psykając i uciszając się nawzajem, wpadła grupka ludzi. Na czele postępował dostojny pięćdziesięciolatek w eleganckim jasnym płaszczu i jedwabnym szaliku, tulący do boku pudło na saksofon. Obok niego w wydekoltowanej, falbaniastej sukni stała najprawdziwsza tancerka flamenco, Murzyn z dredami do pasa i okolczykowany metal, który zarzucił skórzany płaszcz na piżamę w kotki. Metal trzymał na ramieniu jakieś bezwładne ciało.
Krzysztof wytrzeszczył oczy. Otworzył usta i już miał zacząć wołać pomocy, kiedy tancerka flamenco, gestem, który tysiąc okrętów wyprawiłby w morze, ściągnęła z szyi saksofonisty jedwabny szalik i wepchnęła go Chrisowi w usta. Chris został zwleczony z łóżka, odłączony od maszynerii i rozebrany do naga. W szpitalne ciuchy został wbity nieprzytomny z przepicia nieszczęśnik, którego przytachał metal. A potem Chris, zakneblowany i zawinięty w płaszcz, został podniesiony i poniesiony w stronę rozdarcia.

Potem dowiedział się, jakiego miał farta. We Wrocławiu trwał właśnie Brave Festival, i do miasta zjechali Kultyści Ekstazy z całego świata. Dlatego ten z saksofonem, Kamil, jego przyszły mentor, dał radę zorganizować akcję ratunkową w niecałe dwie godziny. Nawet dokumentację medyczną wykradli.

Wrocław, 31 lipca, 16.40

Chris obudził się rano po koncercie swojego mentora Kamila, na kanapie w salonie w jego mieszkaniu, wyrwany ze snu przez swoje normalne objawy kaca: posmak kocich szczyn w ustach, piekielny ból głowy i głosy kłócących się anielic. Znaczyło to, że będzie jeszcze gorzej, bo skoro je widział, to był jeszcze pijany. Na trzeźwo widywał je raczej wyjątkowo. Siedziały na oknie i obydwie były chyba obrażone.
– O co chodzi? – jęknął zgnębiony.
– Chcemy do Portugalii – zażądała Czarnopióra.
– Podobają nam się pieśni fado – uzupełniła Gołębica.
Chris otworzył usta i na powrót je zamknął.
– Kupię wam płytę – zaproponował desperacko.
– To nie to samo, i dobrze o tym wiesz.
Chris jęknął. Dlaczego właśnie jemu na awatara trafiły się te dwie piekielne dziewczyny? Za co? Jedna namawiająca do zachowania rozsądku, druga do największych szaleństw, zdarzało się, że wykłócały się nad jego głową jak przekupki o kawał mięsa. Ale najbardziej przerażało go, kiedy były zgodne. Bo to oznaczało, że nie ma szans. Skąd ja wezmę pieniądze na podróż do cholernej Portugalii?

Poranek toczył się swoim zwyczajnym biegiem, tzn. Chris wziął prysznic i zjadł śniadanie, oglądając Teleexpress. Zerknął do swojego mentora, ale Kamil spał z saksofonem w objęciach. Zatyrkał telefon.
– Nie odbieraj. Żaden przyjaciel nie zadzwoniłby do Kamila po koncercie o takiej porze – ostrzegła Czarnopióra i uśmiechnęła się złośliwie. Chris podniósł słuchawkę.
– Haloo, tu Stefan, Kamil, jesteś trzeźwy, możesz gadać?
– A nie mówiłam?
Chris poinformował uprzejmie, że Kamil jest obecny, ale prawdopodobnie tylko ciałem, i choć z pewnością ma wiele rzeczy do powiedzenia, to z odbiorem tego, co mówią inni, może być cienko. I po tej ilości opium, ten stan utrzyma się jeszcze jakiś czas.
– Cholera, Chris, mam prośbę. Zrobił nam się tu mały burdel. Z Warszawy przyjechał nieletni Syn Eteru, Rodecki miał go odebrać, ale nawalił, nie odbiera telefonów. – Chris kojarzył Rodeckiego z kilku spotkań. Zrobił na nim wrażenie kogoś, kto żyje w stanie permanentnego haju, choć nic nie bierze. – Po dzieciaka wysłałem Dagmarę, znasz ją? Nie? Nieważne. Ale martwię się o Rodeckiego, możesz podskoczyć do niego i sprawdzić, co się dzieje? Trudno, żeby to robiła kobieta i chłopak ledwie odrosły od ziemi? No, proszę cię...
– Dobra.
– Wynagrodzę ci to – galopował Stefan.
– Powiedziałem, że dobrze.
Chris przez chwilę zastanawiał się, skąd weźmie samochód. A potem po prostu otworzył drzwi do pokoju gościnnego. Rozczochrany Arlekin chrapał w objęciach lekko rozmazanej Kolombiny. No, tego to jeszcze nie było. Chris usiłował sobie przypomnieć, w którym momencie ta dwójka dołączyła do imprezy, ale dał za wygraną. Pogrzebał w torebce Kolombiny i znalazł kluczyki. Zostawił aktorom kartkę na szafce, ale sądząc z gęstych oparów przetrawionego alkoholu, zdąży wrócić, zanim wstaną.

Krzysztof Bursztyński i Paweł Rodecki

Chris właśnie zatrzymał się przed domem Rodeckiego i już miał wysiadać, kiedy drzwi wejściowe domu odskoczyły, otworzone dziarsko z kopa. Rodecki zatrzasnął drzwi i z włosem rozwianym i obłędem w oczach, w tempie i stylu zaiste olimpijskim, przesadził niską furtkę jednym skokiem i dopadł zaparkowanego pod jarzębiną malucha. Ruszył z kopyta, wyraźnie pomyliła mu się szutrówka z torem wyścigowym, a stary fiacik z bolidem Formuły 1.
– Za nim! – wrzasnęła entuzjastycznie Czarnopióra, podskakując na siedzeniu pasażera.
– Za nim – zgodziła się Gołębica z tyłu. – Zanim zrobi krzywdę sobie albo innym.
Pod dworcem Paweł Rodecki wbił fiacika między drzewo a wrak poloneza i machając nerwowo rękami przebiegł przez ulicę na czerwonym świetle, prawie wpadając pod furgonetkę z napisem „Wrocławski Teatr Pantomimy“, po czym, dysząc ciężko z wysiłku, zniknął w czeluściach dworca.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 28-07-2008 o 23:10.
Asenat jest offline