Wszedłszy do domu, Freddie od razu zwrócił uwagę na krucyfiks. Zawsze zastanawiało go, czemu tyle ludzi myśli, że Jezus był mesjaszem... nieważne. Ważniejsze było to, że ktoś zaczął walić do drzwi. Czy ludzie nie mogą po prostu wejść do środka? Przecież i tak nikogo tu nie ma.
Pewność Freddiego została zakłócona nagłym pojawieniem się lokaja. "O BOŻE! ON JEST BLADY!" Służący coś do niego powiedział, Freddie nie zwrócił na to uwagi, wciąż spoglądał na bladą twarz mężczyzny. Po pewnym czasie wyjął papierosa i wsadził go sobie pomiędzy wargi dla dodania otuchy. Przybrał bardzo groźną (najgroźniejszą, na jaką było go stać) i wyrzucił z siebie:
- Zamknij bladą mordę, krewetko! Otwórz lepiej drzwi i wyczyść mi buty! - wykrzyknął lekko zadowolony z tego, że udało mu się zabrzmieć tak groźnie.
Gdy drzwi się uchyliły Freddie zobaczył dwóch, już na szczęście nie bladych, ludzi. Jeden z nich wyciągnął pistolet, zapewne też nie lubił bladych. Uśmiechnąwszy się w duchu Freddie zapalił papierosa i wydmuchnął chmurę dymu wprost na kamerdynera. |