–Vardaanca! Chodź tu chłopcze. – Vardaanca wstał z krzesła, mrucząc pod nosem przekleństwa. Pracował nad nowym programem, po jego zrobieniu miał dostać podwyżkę.
– Już idę dziadku. – wspiął się po krętych schodach na strych. Gdy wszedł staruszek uśmiechnął się.
– Vardaanca daj rękę. – Chłopak zdziwiony prośbą, poruszył się dopiero po chwili. Podszedł do dziadka i wyciągnął ku niemu dłoń. Starzec z zadziwiająca szybkością nakreślił coś na niej. Błysnęło na biało. Chłopak poczuł się lżejszy. Poszedł, a raczej popłynął w prawo i spojrzał na miejsce gdzie był przed chwilą.
– O KUR… – Po lewej stało jego ciało. Popatrzył w dół, zobaczył tylko błękitną, rozmazaną, bezkształtną poświatę.
– Jak się czujesz chłopcze? – Dziadek nie poruszył ustami, choć cały czas się uśmiechał.
– Dobrze… Chyba. – Vardaanca podpłynął do siebie i dotknął ciała. Błysk. Znów był sobą. Odetchnął.
– Co to było do cholery. – Patrzył się na swojego dziadka.
– Oddzieliłeś duszę od ciała chłopcze, to duże osiągnięcie. Na początku. – Chłopak zdziwił się, starzec nie otwierał ust gdy mówił.
– Że co?
– Telepatia, rozmawiamy telepatycznie.
– Ale jak?
– Choć to ci pokażę, chłopcze. – Mówiąc to dziadek Vardaanca wstał z fotela i machnął ręką. Powstał tam świetlisty, biały okrąg. Dziadek wskoczył do niego, Chłopak zrobił to samo.
__________________ Skoro jest dobrze, to później musi być źle. A jak jest wspaniale, to będą wieszać.
(Z dzieła Sarturusa z Szopinberga „O rozkoszy bycia obywatelem Imperium”)
Ostatnio edytowane przez Seorse : 09-08-2008 o 09:29.
|