| Rozdział dwudziesty drugi W którym dzieci spotykają Mał... nooo, Już-Nie-Tak-Małego-Księcia.
Róża odprowadzała wzrokiem dzieci. Grube szkło klosz dziwnie deformowało sylwetki maluchów, czyniąc je na przemian grubymi i chudymi. Róża zafalowała płatkami, co z pewnością w jej przypadku oznaczało niezwykle głębokie westchnienie:
- Książę jest wierny, ale swojej Róży. Ja nią nie jestem niestety. – I zwiesiła kielich tak nisko, że niemal trąciła pręcikami źdźbła trawy. Po płatkach popłynęła zapomniana kropla rosy, zawisła na krawędzi i spadła, wtapiając się w spragnioną wilgoci ziemię.
A dzieciaki, bez większych przygód pomaszerowały wzdłuż traktu. No oczywiście nie licząc drobnych zatargów Kuby z mrówkami i jabłonką czy Jasia z ŻądlOsą. Zmierzch zapadł nad podziw szybko, a zmęczenie wreszcie dało znać o sobie. Cel mieli tuż, tuż. O ile celem było to wielkie, imponujące miasto o strzelistych wieżycach i wysokich murach.
Poradnik nie kłamał, przynajmniej dotychczas. Co najwyżej jasno i wyraźnie stwierdzał: „Kubo, ja tego nie wiem, więc czynisz to na własną odpowiedzialność”. Tym razem jednak jasno stwierdził, że ludzie są mili, ino jakiś problem ich trapi. Jeśli to Gród Kraka z legendy, to Jaś musi mieć rację. Smok. To słowo dzieciom nie kojarzyło się raczej pozytywnie. No tak, smok Tabaluga z durnej bajki animowanej, która w niczym nie przypomina prawdziwych baśni. A w prawdziwych baśniach smoki to raczej dobre nie są. Mało tego, Misia pamiętała, że jest coś takiego jak eposy i mity, i że w mitach takich noooo.... chyba mówią na nie północne, to smoki już w ogóle są bardzo złe, na żartach się nie znają, za to z natury są nienażarte.
Misia poczęstowała Owieczkę otrzymanym od Piotrusia jabłuszkiem. Pluszowe zwierzątko nieufnie poniuchało owoc, a potem zaczęło z apetytem pałaszować, aż kropelki soku tryskały wokół. Spoglądało przy tym wyniośle na Misię i Piotrusia, jakby mówiło: „Owszem, lubię jabłuszka, ale nadal jestem obrażona”. Niewiele było jednak w tym prawdy, skoro jabłuszko w kilka chwil zmieniło się w naprawdę rachityczny ogryzek, a futrzak (a raczej wełniak) wtulił się pod rączkę swojej pani i zasnął snem niewinnej trzody.
***
Mężczyzna, który wydawał się być postarzoną wersją Małego Księcia, jakby ich nie zauważał. Zadarłszy wysoko głowę z utęsknieniem wypatrywał czegoś. Wreszcie Staś nie wytrzymał:
- Dzień dobry! To znaczy, dobry wieczór już teraz... Czy ty jesteś Mał... Jesteś Księciem? Bo widzisz, my nie jesteśmy stąd i chcielibyśmy wrócić do domu...
Mężczyzna nie zareagował, a może nie usłyszał, bo faktycznie Staś z wrodzonej nieśmiałości mówił dość cicho. Chłopiec dodał więc nieco głośniej:
- Ech... Po prostu nie bardzo mamy co z sobą zrobić, jesteśmy zmęczeni i trochę głodni... Może mógłbyś nam jakoś pomóc? Powiedzieć, gdzie możemy dostać coś do zjedzenia, albo przenocować... Albo jak się dostać do Babilonu - bo tam idziemy. Jestem Staś...
Mężczyzna jakby zbudził się z głębokiego snu, obrócił głowę, pochylił się, spojrzał na kajtka i uśmiechnął się delikatnie. Otworzył usta, widać już miał coś rzec, gdy Alcia wyskoczyła, niczym trzecia świnka z domku:
- Dzień... Dobry wiecór! Jestem Ala, mam siedem lat. Cemu jest pan smutny? Skońcyły się panu cukierki?
Książę zszedł niżej, podszedł do dzieci i kucnął, by mieć ich twarze na wysokości swojej. |