Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2008, 18:05   #1
wojto16
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Dar czy Przekleństwo

[MEDIA]http://www.polhotels.com/warsz/Sheraton/functionRoom.jpg[/MEDIA]

Kolejne zebranie właśnie dobiegło końca. Wszyscy akcjonariusze rozeszli się do domów. Sammel nie miał ochoty jeszcze wracać. Siedział przy długim stole, na którym były rozmieszczone starannie uporządkowane dokumenty. W sali konferencyjnej ogólnie panował porządek, który wydawał mu się wręcz nienaturalny. Za oknem panował już mrok rozjaśniany od czasu do czasu światłami samochodów. Siedząc samotnie w nocy popijając whisky czuł się znacznie lepiej niż w najbardziej doborowym towarzystwie. Zapalona lampka rzucała niewiele światła. Wystarczająco żeby nikt nie mógł powiedzieć, że siedzi sam po ciemku. Znieruchomiał słysząc kroki w korytarzu. Nagle lampka zaczęła migać aż wreszcie zgasła całkowicie pozostawiając go w całkowitych ciemnościach. Drzwi otworzyły się wpuszczając do środka chłodny wiatr, co było dziwne w porze lata. To nie był naturalny chłód.
- Wiedziałem, że prędzej czy później się zjawisz. Zaproponowałbym ci drinka, ale zapewne i tak odmówisz.
Osoba stojąca w cieniu spoglądała na niego zimnym wzrokiem niepozostawiającym żadnych złudzeń, co do jej celu. Jeśli ktoś miał by jeszcze jakiekolwiek wątpliwości pistolet trzymany przez nią w ręku i wycelowany prosto w Sammela natychmiast by je rozwiał. Sammelowi wystarczył tylko wzrok dla zrozumienia powagi sytuacji.
- Nie męczy cię już zabijanie bez wyraźnego celu? Sądząc po twojej minie raczej nie. Nim naciśniesz spust kończąc tym samym moją tragikomiczną egzystencję zrób mi małą przysługę i zaspokój moją ciekawość.
Osoba z bronią przyglądała mu się przez chwilę aż wreszcie przemówiła:
- Z tego, co mi wiadomo jesteś świetnym biznesmenem. Wyspecjalizowanym w sprzedawaniu. W tym momencie stajesz się kupcem, który próbuje kupić ode mnie trochę więcej czasu.
Sammel dopił whisky ze szklanki, wstał z krzesła i odstawił ją na pobliską szafkę nie spuszczając wzroku ze swojego nieproszonego gościa.
- Rozgryzłeś mnie. Wprawdzie tylko w niewielkim stopniu, ale zawsze. Kupuje się za pieniądze, których mam pod dostatkiem. W tym przypadku nawet przekazanie całej mojej fortuny nie będzie wystarczającą ceną za ten czas. Budynek jest pusty, był tylko jeden strażnik. Zwróć uwagę, że powiedziałem „był”.
- Był i jest – odpowiedział niewzruszony zabójca – W przeciwieństwie do twojej organizacji ja unikam niepotrzebnych ofiar koncentrując się tylko na jednym celu. W tym przypadku na tobie.
- Cóż mogę powiedzieć. Cieszę się, że nie zabiłeś starego Jeffa. Jeśli chodzi o przypadkowe ofiary nie twierdzę, że moja organizacja nie popełniała żadnych błędów i wszystkie nasze osądy były właściwe. Wracając do spraw kupna to taka moja umiarkowana prośba. Nim zginę chcę wiedzieć, co i jak.
Zabójca celował dalej długo rozmyślając nad prośbą Sammela. Wreszcie przemówił ponownie:
- Masz rację! Nikt nie będzie nam przeszkadzał. Mamy czas na spełnienie twej prośby. Historia twojego upadku zaczęła się w momencie zbrodni dokonanej na terenie posiadłości profesora Charlesa Wilsona gdzie owy profesor został wedle policji zamordowany wraz z kilkoma przestępcami. Po jakimś czasie śledztwo utknęło w martwym punkcie. Policja nie miała ani żadnego dowodu, ani podejrzanego. Był to bodaj 10 lipca tego roku. Dzień pojawienia się kilku magów, którym dane było zmienić świat.


Dar czy Przekleństwo

Rozdział I
Dar


Nowy Jork, 10.07.12 r.


Cmentarz (godz. 0:30)

[MEDIA]http://ewropa.blox.pl/resource/cmentarz.jpg[/MEDIA]

Gęsta mgła unosiła się nad ziemią przysłaniając bujną, wilgotną od rosy trawę porastającą teren cmentarza. Jedynymi obiektami wznoszącymi się powyżej mgły były suche i cienkie drzewa, które sprawiały wrażenie obumarłych od dłuższego czasu. We mgle majaczyły kształty kamiennych nagrobków nadgryzionych zębem czasu. Była to już stara część cmentarza gdzie niewielu miało odwagę się zapuszczać. Szczególnie w nocy. Jak zwykle musiały się trafić wyjątki od reguły. Grupa owych wyjątków tej nocy zgromadziła się w kolejnym miejscu ledwie widocznego w gęstej mgle. Tym miejscem była stara krypta zapomniana zarówno przez ludzi jak i historię. Nie wiadomo, dla kogo była wybudowana ani kto w niej spoczywał. Ktokolwiek to był teraz musiał być bardzo, niezadowolony.
Surowy kamień, z którego krypta została wzniesiona nie dopuszczał ani odrobiny ciepła pozostawiając w jej wnętrzu jedynie chłód zmuszający zęby do szczękania i policzki do zmiany koloru. Takoż właśnie chłód ten oddziaływał na Christinę Kuro i Aleksandra Malkina, dwójkę nekromantów, którzy jeszcze się nie znali, ale mieli zostać połączeni przez los. On niski, chudy z krótkimi, czarnymi włosami i kozią bródką. Ona szczupła, z wyglądu delikatna i piękna japonka. Jedynym, co ich łączyło była przynależność do jednej grupy i profesja. Dzieliła właściwie cała reszta.
Gdy tylko nóż zanurzył się w ciele odurzonej przez narkotyki dziewczynie rytuał został zakończony. Ulatująca z jej ciała energia życiowa trafiała do każdej osoby stojącej w pomieszczeniu rozświetlanym jedynie przez zapalone pochodnie. Każdy obecny poczuł uderzenie powietrza do nosa i ust, tak gwałtowne, że zmuszało go do cofnięcia się o krok. Nagle wszelkie uczucia typu głód bądź zmęczenie zanikały, a na ich miejsce pojawiały się nowe siły. Ten rytuał od niepamiętnych czasów wykonywany był w grupach. Dawno temu wykonała go jedynie trójka potężnych nekromantów. Skończyło się to dla nich poważnymi krwotokami wewnętrznymi i atakami serca. To była jednak epoka prób i błędów w przypadku magii.
Dwójka zakapturzonych kultystów podniosła nieruchome i lekkie ciało dziewczyny, która jeszcze wczoraj była dziewicą. Wedle poglądów głównego kapłana bogowie śmierci nie przyjmują „czystych” ofiar. Członkowie sekty poczęli się rozchodzić. Chłód nikomu już nie przeszkadzał. Po rytuale Christina wyszła na spotkanie głównemu kapłanowi, który stał pod ścianą przyglądając się czynności wynoszenia zwłok. Zaraz po niej podszedł Aleksandr Malkin.
- Christina Kuro. Jak miło, że pani odpowiedziała na moje wezwanie – rzekł kapłan. Ubrany był w długą, czerwoną szatę ocierającą się minimalnie o podłogę i spiczasty kaptur zasłaniający całą głowę z wyciętymi dziurami na oczy. Jego strój przypominał szaty noszone przez członków KKK, ale nikt nie ośmielił zapytać się o związek. Jedynie po głosie kapłana dało się rozpoznać, że już dawno przestał być młodzieniaszkiem.
- Pan Aleksandr też wizytą nie pogardził – ciągnął dalej przemowę – Zapewne interesuje was, po co zostaliście ściągnięci na ten skromny rytuał. Oczywiście pomijając nasz główny cel oczyszczania duszy i ciała. Zostaliście wybrani do pewnej bardzo ważnej misji. Jej celem jest odnalezienie Johna Wilsona przebywającego według naszych informacji w „Akademii im. Św. Jana Chrzciciela w Nowym Jorku”. Ta akademia powstała w 2011 roku i ogólnie wiemy o niej niewiele. Cała sprawę trzeba załatwić subtelnie i po cichu. John Wilson jest w posiadaniu cennych informacji, które muszą nam być dostarczone wraz z jego osobą.
Zbliżył się do niego młody mężczyzna z brązowymi włosami.
- A oto Tom, który doprowadzi was do Akademii. Wyjaśni wam po drodze wszelkie wątpliwości. Ja muszę udać się teraz spa… Znaczy się na medytację.
Gdy odszedł Tom z uśmiechem podał dłoń dwójce wybranych.
- Cześć! Mamy ruszać już teraz. Dostałem coś specjalnie dla was – tutaj wręczył im dwa flakoniki pełne białego proszku – To haszysz, jeśli jeszcze nie poznaliście. Narkotyk został przez nas zmodyfikowany. Zabija ból i zwiększa siły, ale większa dawka może być śmiertelna. Niewielka dawka narkotyku musi być wciągnięta nosem. Czas, po jakim zaczyna działać to jakieś 60 sekund. Liczcie się z tym, że gdy jego działanie się skończy ogarną was niezwykle silne bóle fizyczne, dlatego zażywajcie tylko w ostateczności. Przy okazji możecie się przedstawić, bo nie zapamiętałem waszych nazwisk. Czy macie jakieś pytania w związku z tą sprawą?

Mieszkanie Orrina Evansa (godz. 0:25)

[MEDIA]http://www.muratordom.pl/zdjecia/obrazki/mieszkanie_staronowe_1.jpg[/MEDIA]

Tego dnia Orrin Evans miał sen. Oczywiście nie byłoby to nic wartego wzmianki gdyby był to zwykły sen. Siedział na kanapie patrząc na drugiego siebie siedzącego przy stole naprzeciwko. Ten drugi odwrócił się w jego kierunku z pogardliwym uśmiechem. Wówczas przyszło mu do głowy, że tym kimś musiał być Oberon. Oberon wstał z krzesła i chwiejnym krokiem zbliżył się do telewizora. Na ekranie telewizora widać było sporą grupkę mężczyzn bijących kogoś metalowymi pałkami. Przed nimi stała niewzruszona prezenterka chłodno komentująca to, co się dzieje na ekranie. Do uszu Orrina nie dochodziło żadne jej słowo. Oberon przysiadł się do niego zajadając coś, co przypominało kanapkę. Nagle obok prezenterki pojawił się azjata w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych. Prezenterka wyraźnie o coś go pytała. Napisy przelatujące w dolnej części ekranu na czerwonym pasku głosiły: „znajdź mnie. Akademia im. św. Jana Chrzciciela”.
Usłyszał westchnięcie Oberona siedzącego obok:
- Jak trzeba to trzeba. Coś mi się widzi Orri, że to poważna sprawa. Myślę, że warto się pofatygować.
Drzwi wyleciały z futryn niczym w tandetnym filmie akcji i roztrzaskały się o przeciwległą ścianę. Orrin ujrzał kilku uzbrojonych komandosów, którzy wbiegają do jego mieszkania. Stanęli w jednym szeregu celując prosto w niego. Orrin błyskawicznie zerwał się z kanapy i nagle upadł na kolana czując na plecach niewidzialny ciężar. Ledwie dźwignął się z podłogi i poczuł jak strach dodaje mu sił. Rozpędził się i wyskoczył przez okno lądując prosto w ciemnym zaułku. Nad sobą widział znajomego azjatę celującego z pistoletu prosto w jego twarz. Wtedy usłyszał dzwoniący telefon.

Leżał z powrotem w łóżku i był w swoim mieszkaniu. Zdał sobie sprawę, że to był tylko sen i rad był z tego faktu. Mieszkanie zostało mu załatwione przez Ryana Palovera. Mieszkał tutaj pod fałszywym nazwiskiem Dan Ketch. Mieszkanie było bardzo schludne i przestronne. W oczy rzucała się bardzo duża ilość roślin. Wraz z mieszkaniem otrzymał wszelkie niezbędne do życia meble i urządzenia takie jak radio, telewizor czy mikrofalówka. Często był wzywany do pomocy przy nagłych przypadkach, więc bywał w nim stosunkowo rzadko. Miało to swoje pozytywne strony jak to, że wciąż pozostawało czyste jak w dnie przeprowadzki.
Spojrzał na właśnie przeczytaną książkę Charlesa Wilsona. Jego wiedza na temat świata magów szczerze go zaskakiwała. W wiadomościach mówiono o tym, że został zamordowany na terenie swojej posiadłości wraz z kilkoma przestępcami. Coś zaczęło mu to pachnieć knowaniami Inkwizycji. Wstał z łóżka i odebrał wreszcie zbawczy telefon.
- Słucham?
- Cześć, Orrin. Tutaj Ryan z tej strony. Dzwonię, aby zawiadomić cię o pewnej delikatnej i niecierpiącej zwłoki sprawie. Udało nam się odnaleźć nowa kryjówkę Sekty. Znajduje się ona na miejskim cmentarzu. Teraz zbieramy ludzi. Dowództwo uznała, że ta organizacja nie racji bytu podobnie jak Inkwizycja. Pośpiesz się nim ominie cię najlepsza akcja. Na razie!

Ryan odłożył słuchawkę.


Bar „Czerwona Latarnia” (godz. 0:30)

[MEDIA]http://www.zielona.cieszyn.pl/zielona/foty/Galeria/nasz%20bar.jpg[/MEDIA]

Przy długiej i szerokie ladzie siedział Enrico Giuliani. Z butelki o brązowawym odcieniu popijał od czasu do czasu piwo wpatrując się jednocześnie w półki udekorowane licznymi i wielokolorowymi drinkami. Głośna muzyka techno przygrywała z szafy grającej krzepiąc jego uszy i szkodząc uszom większości obecnych tu gości. Właśnie kończył pić już piąte piwo tego wieczoru. W barze przebywał jeszcze spory tłum ludzi najróżniejszej pozycji społecznej i etnicznej. Takie miejsce zdawało się być idealne dla takich ludzi jak on. Gdyby jednak się ujawnił byłby znany jako dziwadło. Trudno było jednocześnie stwierdzić, co ludzie by powiedzieli o jego darze.
- Chyba masz już dość – stwierdził Denton Custer – O tak późnej godzinie powinieneś już być w domu.
Denton towarzyszył Enrico żeby pilnować by nie upił się i nie zaczął znowu szaleć. Dopiwszy swoje piwo Enrico wstał i opuścił bar wraz z Dentonem. Ulica była właściwie opustoszała z wyjątkiem kilku osób przemykających w ciemności. Nagle silny, gorący podmuch cisnął Enrico prosto na samochód. Silne zderzenie zakończyło się zaledwie dużym siniakiem, co można było uznać za szczęście. Enrico z pomocą rąk stanął na nogach i spojrzał za siebie. Bar, z którego właśnie wyszedł był cały w ogniu. Huk eksplozji tymczasowo go ogłuszył, więc nie słyszał krzyków ludzi, którzy mieli nieszczęście przeżyć tę eksplozję. Większość ocalałych została albo przygnieciona przez walące się i płonące fundamenty albo zmuszona była szukać własnych kończyn. Ujrzał Dentona, który miał nieco mniej szczęścia i wylądował po drugiej stronie ulicy.
Z wnętrza baru wybiegł mężczyzna pokryty żywym ogniem. Z krzykiem biegł w zachodnim kierunku ulicy, ale nie przebiegł daleko. Seria otrzymana z karabinu maszynowego rzuciła go na ziemię. Nie poruszył się ani nie wydawał z siebie najmniejszego dźwięku. Zaraz pojawili się też ci, którzy uśmiercili płonącego. Było to kilka osób ubranych w stroje komandosów i uzbrojonych w karabiny. Enrico nie mógł stąd słyszeć ich dowódcy, ale złowił ruch jego warg układających się w słowo „zabić”.
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 31-08-2008 o 14:04.
wojto16 jest offline