Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2008, 19:19   #1
Maciekafc
 
Maciekafc's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znany
[storytelling] Operacja Overlord.

5 czerwca 1944 r. Południowa Anglia, niedaleko Portsmouth.

Wiadomości z wczoraj potwierdziły się. Kolejny dzień czekania, nudy i stresów.Powoli wykańczaliście siebie. Pogoda była tak zła, że niestety, przeprawa przed kanał La Manche była niemożliwa. Zgodnie z ustaleniami to dzisiaj miał być ten dzień, dzień początku. Deszcz, silny wiatr, burze. Nawet dla was, spadochroniarzy, nie był to przyjemny dzień na skakanie. I tak mieliście większy komfort od pozostałych żołnierzy, innych jednostek. Dla nich kolejny dzień w porcie musi być wielką męczarnią. Nie to co dla was. Dużo, przestronne hangary, wygodne prycze. Jednak to wy zaczynaliście akcje..

Tego popołudnia nadeszły dobre wiadomości. Jutro ma nastąpić chwilowa poprawa pogody. Co prawda 'Ike' nie wydał oficjalnych rozkazów, czy dyrektyw, ale jak nie tej nocy, to kiedy? Generalnie wszystko było przygotowane, już poprzedniej nocy wysiadaliście z samolotów, bo operacja nie mogła się rozpocząć w taką pogodę.

Michael Evans

Jak zawsze już z samego rana byłeś na nogach. Chodziłeś po płycie lotniska zastanawiając się. Deszcz ci nie przeszkadzał, chciałeś mieć to za sobą. Doskonale wiedziałeś, że głupie myślenie o najbliższych wydarzeniach tylko pogorsza twoją sytuację, "Miękniesz stary", właśnie to usłyszałeś wczoraj od swojego kumpla z kompanii Kevina Cole'a. Nie miałeś nawet sił żartować, gdzie podział się ten dowcipniś Evans? Czas cholernie wolno płynął. Opowieści szeregowych cię nie bawiły, miałeś ich po dziurki w nosie, a dowódcy? Ci wyżsi siedzieli u 'Ike'a', a pozostali czekali na rozkazy. Twoja jednostka miała względny spokój, sam im zaleciłeś by odpoczywali, bo niedługo staną przed 'misją swojego życia'. Niektórzy znając cię, jeszcze z Włoch, nie chcieli uwierzyć w te wyniosłe słowa.

Na śniadanie było to co zwykle. Puszka konserwy, kilka kromek chleba, plasterki sera. Ledwo przechodziło ci to przez gardło. Jeszcze ta atmosfera stołówkowa. Cisza... tylko nieliczne jednostki próbowały coś z tym zrobić, ale po chwili milkli. Jeszcze bardziej przygnębiająco zadziałało to na ciebie. Szybko skończyłeś konsumpcję i wyszedłeś ze stołówki. Idąc mijałeś knajpkę oficerską, zwykły bar.. nawet pospiesznie zrobioną sale kinową. Nie chciałeś nigdzie wstępować, szedłeś dalej, przed siebie.

Thomas Stuart Hughie


Tego poranka pozwolono postać dłużej twojemu przydziałowi. Taki gest przed misją, do końca nie rozumiałeś tego posunięcia ze strony przełożonych, ostatnio modnym powiedzeniem wśród dowództwa stało się 'wstawaj, wyśpisz się po śmierci'. Dziwne, że pozwolono dłużej pospać. Ty akurat spałeś. Nie to co inni, którzy oszukiwali samych siebie. Pobudka nastała o 8:30, po niej od razu śniadanie, wasza tura. Jak zwykle usiadłeś z dala od 'obcych'. Akurat w Twoim pułku było kilku Polaków, Czechów, Francuzów, ale na szczęście też Amerykanie. Niestety, przy stole zobaczyłeś tego gnoja Irwina Gasha. Jajko, dwie spalone grzanki, plasterek sera i zimne kakao. Nigdy nie narzekałeś na wojskową kuchnię, zawsze można jeść mniej i gorzej, bądź w ogóle nie jeść. W czasie śniadania kompania dowiedziała się o wstępnych rozkazach. Zdecydowano dać luz, jednak nici z wyjazdu do miasta.
-Macie do dyspozycji bary i kluby na terenie lotniska, jeszcze mieli wyświetlać jakiś film. - skwitował krótko podoficer za was odpowiedzialny.
- No ładnie.- mruknął Irwin - Nie zabawię się przed śmiercią, jeden jedyny raz kurwa.
Miał trochę racji ten gburowaty Irlandczyk. Nie znosiłeś go. Był dobrym strzelcem, ale za to gównianym człowiekiem.
- Ja już tam chciałbym skopać dupę szwabom.- rzuciłeś krótko po przełknięci pokarmu. Nieliczni zaśmiali się. Nastała cisza. Akurat dzisiejszy posiłek z pewnością smakował wszystkim tak samo. Po śniadaniu wróciłeś do hangaru, usiadłeś na łóżku i myślałeś co z sobą począć. Widziałeś, że dzisiaj będzie ciężko coś zrobić, bo wszyscy jacyś inni niż zwykle. Już śniadanie różniło się od pozostałych, bez żywych dyskusji, sprośnych żartów, salw śmiechu.

Mathieu Boule


Nagle otworzyłeś oczy. "Ufff..żyję." Odetchnąłeś z ulgą. Głupie sny. Dzisiejszy był z serii 'wykonuj wszystko, co rozkaże dowódca'. Skończyło się na dwóch trafieniach w klatkę piersiową. Drwiłeś ze snów, chociaż może w nich jest troszkę prawdziwej wojny, a twoje posunięcia nie będą wiele różniły się od rzeczywistych? Może to przestroga? Szybka poranna toaleta. Zawsze była szybka, warunki były tak skrajne, że ów obowiązek załatwiałeś najszybciej jak się da. Jak co ranek, przed śniadaniem chodziłeś do klubu oficerskiego. Oficerski, tylko z nazwy, bowiem w środku zawsze było więcej szeregowych i podporuczników, niż rzeczywiście oficerów. Tym razem było prawie pusto. Nowość. Nikt nie leży na stole na stosie kart i przewróconą butelką pod krzesłem. Również zapach był inny. Ten sam był tylko barman, z którym się zakolegowałeś. Powitał się machnięciem ręki i uśmiechem.
- Sam byłem zaskoczony tym, co zobaczyłem z samego rana. To co, kolejka na dzień dobry?
Skinąłeś głową.
Terry, tak się nazywał znajomy barman, sięgnął po twój ulubiony trunek i nalewając zaczął gadać, lubił to:
- Dzisiaj pierwszym moim gościem był ten frajer, Dowson. Zakazał sprzedawania alkoholu. Miał informacje z pierwszej ręki, podobno dziś w nocy ruszamy. Masz.
- Nareszcie. Na samą myśl się gotuję. To czekanie jest gorsze od strzelania do faszystów- przechyliłeś kieliszek.
Zakumplowałeś się z Terrym pewnego wieczora. Kiedy jeden z już mocno podpitych żołnierzy chciał dolewki, a Terry odmawiał mu. Zniszczone zostało pół barku, ale dzięki twojej reakcji, tylko pół. Dwa szybkie sierpowe autentycznie wybiły z głowy plany dalszego picia. Akurat ciebie nie dziwiło czemu Terremu powierzono opiekę nad klubem. Sumienny, odważny chłopak ze Stanów, który sam zaciągnął się do armii. Lubiłeś go za otwartość, poczucie humoru i podobne poglądy polityczne. A najlepsze było to, że zawsze był w jednym miejscu, chętny do rozmowy i pomocy.
- Powtórka?- zaśmiał się barman.
- Nie.. chyba czas iść na dejeuner. Kto wie czy nie będzie to moje ostatnie śniadanie w życiu. Dzięki Terry, wpadnę później. Przynieść Ci coś?
- I tak przyjdziesz do mnie jeść.. leć już.
Dobrze jest zacząć dzień od rozmowy z przyjacielem i kolejki whisky. Śniadanie. Ohydne posiłki w tej Anglii serwują. Terry miał rację. Zawsze gdy podawali spalone grzanki, niedogotowane ziemniaki czy zimną jajecznicę chodziłeś jeść na zaplecze klubu. Dzisiaj było lepiej niż zwykle, ostatnie śniadanie to i kucharze się postarali. Szklanka mleka, kilka kromek, i jak zawsze dużo sera białego. Jadłeś go z cukrem. Wtedy jakoś smakował. Posiłki zawsze były wydawane między określonymi godzinami. Teraz byłeś wcześniej niż zawsze. Było trochę pustawo. Przysiadłeś się do Jerrego.
- Kogo to moje oczy widzą? Szczęściarz Mat? Jeszcze żyjesz! Siadaj.
Nigdy nie lubiłeś tego zarozumialca. Jednak był lepszy niż reszta.
- Czołem Jerry. Słyszałeś jakieś rozkazy, co mamy dzisiaj robić? - mówiłeś do niego rozsmarowując ser na kromce razowego chleba. "Zaraz pewnie powie jakąś chałe
- Właśnie nikogo nie spotkałem. Trochę się dziwię, ostatni dzień i taka swawola. Inaczej to sobie wyobrażałem.
- Na pewno?
- Jasne stary, nie napinaj się.
"Kretyn" - pomyślałeś, i ugryzłeś kęs kromki. Następne zjadałeś już w milczeniu. "Jakiś nieswój ten Jerry". Zjadłeś, wstałeś, wyszedłeś. Jerry tylko machnął ci na pożegnanie. Szedłeś na skróty przez pasy startowe, zmierzałeś do klubu, jakoś trzeba było zagospodarować czas. Przed barakami niższych oficerów widziałeś już czekających spadochroniarzy. "Dopiero ranek, a oni już siedzą", parsknąłeś.



Nie wiedziałeś, która to kompania, było ich tutaj bardzo dużo. Jedno z trzech lotnisk na których stacjonowali spadochroniarze. Akurat na tym, byli tylko żołnierze ze sto pierwszej. Pewnie wykonywali rozkazy..
 
Maciekafc jest offline