Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2008, 17:35   #4
Idylla
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Te sny mnie wykończą! Najpierw padam od kul w plecy, potem dostaję w klatkę piersiową, znowu w plecy, raz nawet od noża. Tak mi się przynajmniej wydaje. We śnie raczej jest niemożliwe, żeby sprawdzić, przez jaką broń wyzionąłeś ducha. Zwłaszcza w koszmarze, kiedy twoim jedynym celem jest wybudzenie się i przekonanie, że to tylko przypadkowe obrazy, które miałeś okazję oglądać na polu walki. Tak przynajmniej to sobie wyobrażam. Bo przysięgam, widziałem wiele razy jak tak właśnie ginęli Niemcy (muszę się pozbyć tego braku uprzedzeń wobec nich, bo mnie wezmą kiedyś za szpiega, potem tylko krok, a już będę zakopany w jakimś bezimiennym grobie, żeby czasem dzieci nie poznały zbyt wiele prawdy o błędach "tej dobrej strony". Nie cierpię przemocy, a przesłuchania w alianckim wykonaniu nie wiele różniły się od faszystowskich. W jaki sposób by nie barwili prawdy i nie zasłaniali się wyższymi celami, ja dobrze wiem, jak jest i tego się trzymam). A jeżeli to jest jakaś rychła przepowiednia mojej śmierci? A jak mnie zabiją na tej głupiej misji? Po co komu drugi front? Po co w ogóle wojna? No dobrze, czas na poranną toaletę. Nie wiele zostało czasu na przygotowanie się, więc trzeba się ruszać, potem wstąpię do baru. Na pewno podadzą coś obrzydliwego, jak zawsze. Jak ja czasami tęsknię za domowymi obiadami. Może nie były to wykwintne dania, ale zawsze było coś smacznego, co nie drażniło podniebienia samym swoim wyglądem. Precz złe obrazy mojego dzisiejszego śniadania. Wiem doskonale, że nie będzie to gorsze od tego co sterowali na tym statku, którym przemycili mnie do zjednoczonych stanów. Ja i mój przeklęty pech! Chętnie bym się go pozbył o obdarował któraś ze stron. Może Rzeszę? Nie warto, oni i tak w końcu popuszczą. Związek Radziecki? Po co oni komu? Więksi manipulatory niż trzech Hitlerów na raz. Brytyjczyków? Im to nawet nie jest pech potrzebny. Bez niego są zdolni przegrać wojnę nie kiwając nawet palcem. O, przepraszam. Tak było jeszcze kilka lat temu. Teraz się wszystko zmieniło. Wiele się zmieniło, tylko nie moja przynależność do armii. Niech to!
Bar?
Ale kiedy ja?
Pewnie znowu się tak zamyśliłem, że zapomniałem gdzie idę. Ale żebym aż tak się zapomniał? Pierwszy raz mi się to zdarza. O, Terry. Pewnie znowu opowie coś ciekawego. Pospieramy się o jakiegoś generała, potem przyzna mi rację (jak zawsze zresztą), a potem... W sumie to nie wiem co potem. Zawsze dochodziłem do tego momentu i nie było żadnego potem. On ciągnął rozmowę, ja się dawałem w nią wciągnąć i tak nam kilkanaście minut mijało. Bar był prawie pusty. Zaspałem? Spóźniłem się? Wylecieli beze mnie... Nadzieja jest taka zgubna. Już po pierwszych słowach Terry'ego przekonałem się, że to nieprawda. Może kiedyś mi szczęście dopisze. Po krótkiej rozmowie z barmanem o tym... Dowsonie. Wbrew temu co powiedziałem, nie tak do końca się paliłem. W każdym razie akcja jest lepsza niż bezczynne czekanie. Wyślą czy nie wyślą? Będę miał proroczy sen, czy przeżyję? Zabiją mnie? Padnę od kuli? Będę do końca życia jeździł na wózku bez nóg? To było okropne. I jak powiedziałem. Nudy są gorsze od strzelania do faszystów.
I co moje piękne, umęczone trudami walki oczy widzą? Przepyszne śniadanko. Nie będę musiał jeść znowu w towarzystwie mioteł i wiader, rondli jeżeli zechcą mnie za towarzysza. Już zabierałem się za jedzenie, kiedy usłyszałem Jerry'ego. Nie, tylko nie on - jęknąłem w duchu, najwyraźniej za cicho, bo nie usłyszał. Niech go!
Podniecony zbliżającą się akcją, trajkotał chyba z dobrą godzinę. Nie patrzyłem na zegarek, więc nie wiem. Ale ze strzelania zawsze byłem dobry, więc pewnie miałem rację. Założę się, że to trwało godzinę. A zresztą, kogo to obchodzi?
No może trochę przesadzam, bo dzisiaj zachowuje się jakoś dziwnie. Za dziwnie. Zwłaszcza, że mówimy o tym samym Jerrym. No i zacząłem się przejmować tym dziwakiem. Dziwniejszym nawet ode mnie. No może tylko bardziej denerwującym. O wiele bardziej denerwującym. Zjadłem i wręcz uciekłem ze stołówki.
Podczas wycieczki do hangaru trafiłem na grupę spadochroniarzy. Ciekawe z której kompanii. Pewnie nie dawno przybyli. Za długo spałem i ominęło mnie najlepsze.
- Ile bym dał, żeby zobaczyć ich miny, kiedy dowiedzieli się, że akcję odwołano. Zawsze jestem niedoinformowany. Pewnie dlatego co noc mi się śnią koszmaru. Co za... A ty tu czego? - zawróciłem się do żołnierza stojącego przede mną. Dowson we własnej osobie. Co go sprowadza w moje skromne progi?
Rozejrzałem się na wszelki wypadek. Nie, to nie ja jestem nie na swoim terenie, więc pytanie jest jak najbardziej na miejscu.
- Mogę wiedzieć czemu stoisz mi na drodze? - zapytałem uprzejmie, mając płonną nadzieję, że tak po prostu sobie uciekanie.
- Spacerowałem sobie i postanowiłem, że ciekawie by było na ciebie wpaść. Matoł! - skwitował. Nim zdążyłem się odezwać, już mnie minął i tyle go wiedziałem. Plecy się nie liczą. To że jest większy ode mnie też. I że wszczynanie bójki teraz nie jest zbyt dobrym pomysłem. Tak, nie zbyt dobrym. Ale jak tego nie zrobię, to sobie pomyśli, że jestem słabeusz (bo jestem. Zawsze obrywam. Od wszystkich niepijanych kumpli. Co za świat). I wcale nie wyolbrzymiam sprawy. Akcja w barze Terry'ego to wypadek podczas jednego z gorszych dni...
Pospaceruję jeszcze, póki dzień młody. Gdzie by tu zawitać...?
Chłopaki nie są chyba w nastroju do jakiś dyskusji, w którego mógłbym ich wciągnąć. Wszyscy jacyś tacy ponurzy są i zamyśleni. Przejmują się akcją. Nie oni jedni, mi też zaczyna coś się niemrawo robić. I to raczej nie jest niestrawność. Pospaceruję trochę samotnie. Nie będę się naprzykrzał. Może mnie nikt nie zauważy, kogo towarzystwo nie jest mi mile widziane. Byle tylko nie spotkać po drodze jakiegoś awanturnika, który tylko czeka, żeby go sprowokować. Wszyscy są bojowo nastawni, więc co im szkodzi zaczepić Francuza. Naród tych, którzy oddali własny kraj. W ogóle po ja tutaj jestem? Kilka razy mnie o to pytali. I szczerze, mnie to też zastanawiało, ale nijak nie znałem odpowiedzi. A opowiedzieć im o moim cudownym pojawieniu się w niewłaściwej ciężarówce, będzie chyba przegięciem.
Usłyszałem śmiech. Chłopaki siedzieli w kącie w hangarze i żartowali. To chyba wyjątki. Przecież wszyscy tutaj się zamartwiali, czekali na nieuniknione, podniecali się ideą zaistnienia jaklo bohaterowie, wyobrażeniami śmierci. Wielu z nich już dawno pożałowało, że zdecydowało się uczestniczyć w wojnie. Niby wiedzieli, że nie mieli wyboru, ale chyba nawet dla nich było jasne, że jeszcze 1940 - 1941 aż palili się do walki. Chcieli skopać tyłki faszystom i nic nie mogło ich powstrzymać. Mnie się to niestety nie tyczyło, a wylądowałem w jednej kompanii z nimi.
Nie przysłuchiwałem się dłużej. Nie poprawiały mi humoru i śmiechy i przechwałki. Martwiłem się o własny tyłek i póki co to było dla mnie najważniejsze, a nie ilość zabitych na koncie.
Nim się obejrzałem był już wieczór. Ostatecznie podjęto decyzję o przeprowadzeniu akcji. Porucznik Richard Winters (nasz dowódca) zapoznał nasz ze szczegółami misji. Mówił oszczędnie i z rezerwą.
- Jutro czeka nas akcja. Wylądujemy na plaży Utah. Naszym zadaniem będzie unieszkodliwienie baterii wrogiej armii. Wylądujemy tam jako pierwsi, więc na nas skupi się atak nieprzyjaciela. Musimy go przełamać i wykonać misję. Powinniśmy się nimi zając do południa, zważając na przewidywany termin, w jaki ma odbywać się cała operacja. Wyruszamy skoro świt. Rozejść się i wyspać. Jutro musicie być w pełni sił.
Świeże powietrze za mnie dobrze działało. Nawet jeżeli w pobliżu pojawił się swąd palonych papierosów. Co z tego, że jestem palaczem? Przecież może mi się ten zapach nie podobać. Na niebie widziałem słabo świecące gwiazdy. Albo to przez pogodę je słabo widać, albo ja straciłem poczucie czasu i myślę, że jest noc. Zegar w barze się pewnie ze mną nie zgodzi. Zgadza się ze mną tylko wtedy, kiedy przychodzi do odmierzania czasu, kiedy w grę wchodzi kolejna misja. To będzie trudna noc i wszyscy dobrze o tym wiemy. Może uda mi się zmrużyć oczy, choć na chwilę, a jeżeli nie to przynajmniej nie będę musiał prowadzić rozmów z Jerrym, który zbliża się tutaj niebezpiecznie szybko.
- Hej! Też jesteś...
Już mnie nie było. Nie interesowały mnie jego wrzaski i zdezorientowana mina. Byle najdalej od tego gościa.
 

Ostatnio edytowane przez Idylla : 01-09-2008 o 11:59. Powód: Błędy
Idylla jest offline