Śmierć Tanisa była dla mnie przykra, lecz nie za bardzo. W środku bitwy Tanis walczył ze Steelem, pogawędzili, pogawędzili i ktoś go zabił, padł, nie żyje. Mało emocjonalnie opisane, ale i tak było go szkoda. Przywódca drużyny. Nie mam pojęcia czemu go nie lubiano. Ze względu na cały wątek z Lauraną czy dlatego, że był bardziej dobry niż Ludzie czy Elfy? Nie wiem.
Śmierć Sturma była bardziej emocjonująca. Postąpił jak prawdziwy rycerz solamnijski, a nie te wypierdki, które się zwą lordami któregoś z zakonów lub inni pseudorycerze. Przypomnijmy, że Skie posiadał dalej aurę Smoczego Strachu, ale Sturm i tak stanął, by dać Lauranie trochę czasu. Szkoda go jako człowieka i jako jednego z nielicznych prawdziwych rycerzy solamnijskich.
Śmierć Flinta była najgorsza. Stary, zrzędzący Krasnolud z reumatyzmem, ale zabawny, doświadczony. Ogólnie wspaniały Krasnolud i było mi go potwornie żal.
Nie wspomnieliście jednak o jeszcze jednej bardzo ważnej śmierci, a mianowicie Tasslehoffa Burfoota. To również było bardzo dotkliwe, chociaż ledwie zauważalne. Kiedy to się stało? Pod koniec IV Kronik. Tas zostawił swoje sakwy, a to mogło oznaczać tylko to, że wyruszył w największą podróż życia. Było chyba też coś takiego, że Tas spotkał się z Flintem, kiedy Reorx zgasił swoją kuźnię, zaś jedynie stary Flint pozostał, czekając na Tasa. |