Mariusz w niemałej był rozterce, z jednej zaś strony do rozpowiadania historyji go nie ciągnęło, z drugiej karczma i wygody zdawały się być lepszym miejscem niż zimna ziemia przy zameczku. Obawiał się jednak czy aby szlachta pilnująca zamku właściwie zadanie swe wykona, bo przecież misja ta delikatna była – nie każdego można było pojmać – bo któż wieści o powozie do zameczku zaniesie? Z drugiej zaś trza było pilnować by kolejni maruderzy na zamek się nie zjeżdżali.
W końcu jednak wygoda szlachecka zwyciężyła nad obowiązkami, kompanii dobrej też mu żal opuszczać było przeto przyłączył się do chóralnego wyboru przedmówców. Pogładził wąsa, łyknął gąsiorka po czym rzekł: - I na moją w tym rolę liczyć Panowie Bracia możecie. Twarz ma nieznana w tych stronach, a język nie mniej wyćwiczony co szabla przy boku. Razem - tu spojrzał na Pana Mateusza i Jaksę - największych niedowiarków przekonamy.
Uśmiechnął się jeszcze na myśl o wypoczynku i biesiadzie w karczmie, którą niechybnie szybko sobie urządzi z kamratami. |