Tit.
Tit.
Tit. ~~Tu wieża kontrolna Międzynarodowego Lotniska Los Angeles do niezidentyfikowanego obiektu poruszającego się kursem 6 2 8. Proszę o identyfikację i zmianę kursu na 3 2 8. Jesteś w obszarze zamkniętym dla ruchu lotniczego.~~
Tit.
Tit. ~~Do niezidentyfikowanego obiektu natychmiast zawróć! To ostatnie ostrzeżenie!~~ Łuuuu...! Huuuuuu...! Tu rururu. tu ruru, ru ru. Łuuu....! Huuuuu....!
Niezidentyfikowany obiekt latający, dla kumpli Erni, po raz kolejny zaliczył beczkę ciesząc się z odzyskanej wolności. Wprawdzie odbierał świat w ograniczony przez nosiciela sposób ale po mękach Abyss nawet receptory płaszczaka trzech wymiarów były aż nadto upajające. Był wolny! Ale czegoś w tym wszystkim brakowało. Zatrzymał się z furkotem masywnych skrzydeł dotknięty nagle przez niemal katatoniczny smutek. Nie było Go. Zupełny brak. Ani Wszechobecności. Ani śladu Jego pierzastych. Nawet Michała. - Miiiiiiiichaś! Wróciiiłem! Czeeekam!-
Jednak prócz odbijającego się od ścian szkła i stali echa odpowiedziała mu jedynie cisza. - MICHAAAELU! -
Cisza.
Choć nie całkiem.
Oczekiwanie na konfrontację ciut stygło wraz z dobijającą się do świadomości pamięcią Ernesta. Informacje dość mozolnie przegryzały się przez mieszankę radości z odzyskanej wolności i wyczekiwanie na reakcję Miśka. Jakoś dotychczas nie było czasu na synchronizację z hostem i przyspieszone "przeczesywanie zasobów" doprowadzało tylko do jednego wniosku "Po kielonku?". Widoczna na radarach przerośnięta "awionetka" runęła ku ziemi. Zapewne zamieszanie na lotnisku potrwa jeszcze chwilkę, co niekoniecznie interesowało Erniego. W swych cokolwiek zanieczyszczonych szmatkach stał właśnie przed automatem biletowym przetrząsając kieszenie w poszukiwaniu drobnych. Pierwsza podróż metrem, to będzie coś! - Uuu. Znowu było ostro Erni? -
Barman patrzył na nowo przybyłego z mieszanką niedowierzania i pewnego wypracowanego w czasie ich znajomości podziwu. - Było. Było. Nalej mi to co zwykle Fred. Zaraz wracam. -
Zaszywszy się w łazience zaczął w umywalce podmywać to i owo. Wiele nie osiągnie ale może nie wystraszy Fredowi klientów tak jak ludzi w metrze. Cóż przynajmniej miał wagon dla siebie. Wyszczerzył swoje zdezelowane uzębienie do swego własnego odbicia. Życie jest piękne.
Wróciwszy do sali, podczyszczony, choć przez to mokry, porwał z baru szklaneczkę szkockiej z wodą płacąc wymiętoszonymi jednodolarówkami. -Dzięki Fred. -
Zadekował się w kącie i popijając delurkę sechł z wolna. Życie jest piękne. Zwłaszcza gdy po ciekawym dniu można sobie posiedzieć w odrapanej knajpce z szklaneczką czegoś rozgrzewającego...
Ostatnio edytowane przez carn : 11-09-2008 o 13:06.
Powód: ingerencja MyGie
|