Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2008, 07:40   #5
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Johann wyciągnął telefon, a właściwie cudo japońskiej techniki i technologii; NEC-T89e wyposażony w kamerę internetową, aparat 5,1 MPx, dyktafon, GPS, odtwarzacz MP3, MP4 i co tam jeszcze… w tytanowej obudowie z wyświetlaczem pokrytym szkłem kwarcowym… Gadget był tylko z nazwy telefonem. Obrócił go kilkakrotnie w zdrętwiałych palcach i wbił 911… Zanim odpowiedział „TAK” na pytanie aparatu zastanowił się… Co właściwie ma powiedzieć? Że miał wypadek i pomimo śmiertelnego upadku żyje i ma się nieźle? W najlepszym wypadku uznają go za niezrównoważonego psychicznie… Palce przebiegły po klawiaturze i wyświetlacz ożył nowymi napisami. Zbliżył telefon do ucha i powiedział, gdy po drugiej stronie zakończono recytację formułki powitalnej: „Tu Johann. Będę dziś później. Paul, proszę przekaż Teresie, żeby nie czekała z kolacją. Jeżeli chciałbyś gdzieś wyjść wieczorem…” – zawiesił głos na chwilę – „Mam klucze do domu. Do zobaczenia.” – dodał bez wielkiego związku i rozłączył się. Paul był kamerdynerem z krwi i kości, jedyną osobą, która mieszkała na stałe w domu. Reszta służby dochodziła; jeżeli nawet Paul nie wyjdzie z rezydencji, to nie pokaże się w holu. W sumie o to chodziło Johannowi, nie chciał nikogo spotkać zanim nie doprowadzi się do porządku… Dopiero teraz do jego zmysłów dotarł zapach krwi. Spojrzał na siebie; poszarpany kevlar, zakrwawiona koszulka – jakby wypluł, co najmniej litr, własnej krwi. Świetnie… Rozwalony kask rzucił daleko w jakieś krzaki, przełożył dokumenty i portfel do kieszeni spodni i ściągnął kurtkę i koszulkę. Przez chwilę zastanawiał się jak dotrze do domu. Skarpa była zbyt wysoka i stroma, aby się po niej wspinać , zresztą jego ciało było dziwnie drętwe. Postanowił, więc iść na południe gdzie droga znacznie opadała i przechodziła w nadbrzeżny bulwar. Przeszedł kilkanaście metrów mając wrażenie, że ciało w ogóle nie odpowiada na jego rozkazy. Zrzucił to na kark wypadku i uparcie szedł. Po chwili wywrócił się i ten upadek trochę go oprzytomnił. Zawarł PAKT. Obaj go zawarli. To nie mogło tak być. „We dwójkę nie możemy władać tym ciałem”; „Myślę, że masz rację”; „To który?”; „Ty, ja nawet nie wiem jak wykorzystać tą ograniczoną formę…”; „Ograniczoną?!? Jestem całkiem wysportowany. Co by było gdybyś wylądował w ciele 160 kilowego wieloryba?”; „Punkt dla ciebie… Ciało jest Twoje, ja spróbuję jakieś sensowny użytek zrobić z umysłu. Możesz mieć dziwne wizje – staram się zmieścić moje wspomnienia, moje życie w pokładach Twojej podświadomości…”; „Czy to schizofrenia?”; „Nie wiem co to jest…” Dopiero teraz Johann uzmysłowił sobie, że zupełnie bez sensu niesie cały czas poszarpaną kurtkę i koszulkę. Przewinął kurtkę tak, aby odblaskowe elementy znalazły się wewnątrz, po czym wepchnął ją pod jakieś skarłowaciałe drzewo, których dziesiątki porastały ten obszar.
Zaczynało się ściemniać, słońce pewnie zaszło, albo zachodziło… W kanionie jednak było już praktycznie ciemno. Jakiś obraz budowli z białego kamienia, coś rzymskiego czy greckiego przemknęło przez umysł chłopaka… „Co to było?”; „Fataviich, znaczy dom spotkań…” Johann skoncentrował się na marszu, na pokonywaniu kolejnych metrów… Wizje pojawiały się i znikały, część miała jakiś sens, cześć nie – składały się z urywanych obrazów, walk, mieczy, łąk, półeterycznych istot ze skrzydłami, budowli, twarzy…
Potwornie zmęczony wyszedł na ulicę, praktycznie na samo skrzyżowanie 27 z Westline Boulevard. Przeszedł kilkanaście metrów po asfalcie po raz kolejny dochodząc do wniosku, że buty na ściagacza nie nadają się do spacerów. Zostało mu jeszcze jakieś 8,5 mili do przejścia. Było już ciemno i Johann praktycznie nie obawiał się, że kogoś spotka. Nawet, jeżeli ktoś by przejeżdżał, z pewnością nie zatrzyma się na pustkowi widząc półnagiego, podrapanego i ubranego w skórę gościa… Żadne auto jednak go nie minęło i kilka minut po pierwszej wszedł w dzielnicę Pacific Palisades. Rezydencje otoczone dużymi ogrodami i obsadzone od ulicy wysokimi żywopłotami, bramy z kutego żelaza, elektronika i kamery. Wszystko, aby odciąć się od zgiełku miasta, od ciekawskich reporterów, od świata…
Przebiegł kilkaset metrów licząc na to, że nikt go nie widział, zwłaszcza, kiedy mijał bramę z numerem 347. Kilkaset kilogramów kutego żelaza, z cichym buczeniem siłowników, zamknęło się za nim, gdy tylko czujniki wykryły, że przeszedł… Szybko zniknął w budynku i wbiegł na piętro. W łazience otworzył wodę do wanny i zrzucił buty. Jego wzrok prześlizgnął się po lustrze zajmującym cała przeciwległą ścianę… Dotknął twarzy i delikatnie przesunął palcami w kierunku otwartej rany biegnącej przez prawie całą twarz… „Dlaczego to nie krwawi?” – zapytał siebie, jednocześnie wyczuwając, że pod palcami nie ma niczego… „To nie jest rana, to część mojego odbicia, ale ja nie mam takiej rany… Zresztą czuję, że wiele rzeczy zapomniałem, a może Twój mózg nie ma możliwości przetrzymywania takiej ilości informacji.”; „Może”; „Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć. Potrafię… Potrafimy przybrać coś, co jest zewnętrzną manifestacją mnie…”; „Coś?”; „Nazywa się to Formą Apokaliptyczną…”; „Woda…” – stwierdził znów bez związku z dyskusją, ale faktycznie wanna przebierała… Zupełnie tracił poczucie czasu w rozmowie ze swoim alter ego…
Ciepła woda zawsze miała zbawienny wpływ na jego obolałe mięśnie… Po chwili zauważył, że woda zabarwiła się na lekko różowawy kolor… Kiedy już skóra robiła się pomarszczona od długotrwałego moczenia a mięsnie gruntownie „rozbite” – wyszedł z wanny i owinął się ręcznikiem – znów przez kilkanaście sekund wpatrując się we własne odbicie… „Muszę się do tego przyzwyczaić”; „Lepiej ukryć…”; „Tia… niby czym?”; „Nie wiem, to Twoje ciało, znaczy nasze ciało, ale ty nim rządzisz… Ja nawet nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć jak to wszystko wokół się nazywa…”; „OK. Wracając do tej całej formy… Możesz mi to pokazać?”; „W zasadzie tak… tylko, że w chwili obecnej jestem dość słaby, więc będzie to ta lekka forma…” Johann przewiązał pas i stanął na macie – lustro ze ściany musi wylecieć, wyglądam w nim jak postać z japońskiej kreskówki… Wydawało mu się, że nic się nie zmieniło, nic poza rysami twarzy, które stały się jakby ostrzejsze i… w jakiś sposób przerażające… jednak, kiedy wykonał pierwszą „linijkę” zrozumiał, że ciało pomimo tego, że w pełni nim włada nie należy do niego, był szybszy, zwinniejszy i po chwili dotarło do niego, że słyszy dźwięki dochodzące z ulicy… Zerwał formę i odetchnął…
Wrócił do łazienki i znalazł jakiś worek na śmieci, zapakował do niego spodnie, buty i bieliznę. Wyszedł przed budynek i wrzucił wszystko do kosza. „Jeszcze jedno…”; „No?”; „Jak się nazywamy?”; „Nie rozumiem? Masz jakieś imię i nazwisko…”; „Ty masz jakieś imię. Powinniśmy mieć coś wspólnego”; „Może… Byłoby… Miło”; „Johis.” – padło po chwili zastanowienia. – „Moje ciało i rzeczywistość oraz Twój intelekt”...

Zapadł w sen. Mocny, zasłużony… Obaj go potrzebowali…
 
Aschaar jest offline