Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2008, 19:31   #2
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Gwiazdy uśmiechały się do obserwującego je Toreadora. Istne skry na niebie mrugające do tych, którzy umieli zrozumieć ich lśniący kod. Edward należał do tych, którzy wyobrażali sobie, że owe tajemnicze latarnie udzieliły mu cząstki swej tajemnicy. Od czasów pradawnych Hellenów i astrologów rzymskich ludzie wiedzieli, że owe migotliwe punkciki, to tak naprawdę istoty, zwierzęta, rośliny, które jakimś sposobem dostały się na niebieski firmament.

Wprawdzie ci mniej uczeni, zowiący się astrologami, mówili niekiedy jakieś brednie, że to po prostu zwykłe świecące bryłki układające się w rozmaite kształty. Zaborsky jednak nie wierzył im. Wystarczyło wszak spojrzeć na niebo, żeby przekonać się jaką bzdurę wygadywali owi niby znawcy. Przecież on też teraz stał wpatrzony w niebo i wyraźnie widział Pegaza, chełpliwą Kasjopeę i nieszczęsną Andromedę. Skrzydlaty koń galopował niosąc na sobie Perseusza, a piękna Andromeda ze smutnym, pełnym fatalizmu wdziękiem przyjmowała swój los. Wielki bohater jednak wybawił dziewczynę uwalniając ją od potwora. Wedle Edwarda i latający rumak i obydwoje młodych słusznie zostało przeniesionych na to wysokie miejsce, gdzie będą przypominać ludziom o swojej pięknej historii. Ale dlaczego Kasjopea? Czym ta pyszna istota sobie na to zasłużyła, by zostać uwiecznioną tam na górze nieopodal samych gwiazd?

Stał i obserwował nie przejmując się jakimiś szeptami z boku.



Patrzył oraz podziwiał piękno młodej, przywiązanej do skały dziewczyny tak idealnie rysujące się w jego umyśle. Smutek bijący z idealnych kształtów ciała, z błyszczących źrenic, słodycz koralowych ust, które wydawały się nie mniej smakowite niż płynące w ludzkich żyłach strugi purpury. Regularna twarz, brwi, nos, piękne, gęste włosy układające się w skomplikowany wzór ... nagle uświadomił sobie, że obraz kobiety nie był już wizerunkiem greckiej Andromedy, ale niezauważalnie przekształcił się w ... tajemniczą brankę pana zamku. Tak, jak wcześniej rysy greckiej księżniczki, teraz postać Jany górowała nad przykrytą całunem nocy ziemią. Podobnie, jak Andromeda, była piękna, smutna, splątana kajdanami, lecz w przeciwieństwie do baśniowej dziewczyny budziła w nim zgoła nie tylko estetyczne skojarzenia.

Próbował się wgłębić w tą, nadzwyczaj niezwyczajną myśl, ... ale nie zdążył. Znów jakieś słowa! Brutalne, głośne, nadzwyczaj wkurzające. Czego ten człowiek mu przeszkadza?

- Pan prosi – docierało do niego przez mgłę .
- A niechże sobie prosi – nie wiedział, czy te słowa wypowiedział w rzeczywistości, czy owym odrętwieniu wywołanym zachwytem nad urodą nocnego słowackiego nieba.
- Pan prosi – powtórzone słowa z jednostajną, obojętną tonacją, za to ton głośniejszą niż poprzednio ostatecznie wyrwały Edwarda z estetycznej nirwany.
- Co mówiłeś dobry człowieku? – Mimo iż drażnił go sposób wypowiedzi powstrzymał gniew.
- Pan prosi – znowu dobitne, krótkie, szorstkie, jakby rzucone od totalnego niechcenia.
- Kogo? – Pytanie padło równie zimna i równie niemiła, jak wezwanie.
- Kogo? – Zaskoczenie przebiło się nieco przez maskę obojętnej niechęci.
- Kogo pan prosi? – Edward wyjaśnił tak, jak się wyjaśnia osobie głupiej lub dziecku.
- Pan ...
- Jaki pan? – Przerwał mu Toreador podrażnionym trochę głosem, którego się słuchało i któremu się nie odmawiało odpowiedzi.
- Pan ... wojewoda – wydukał niepewnie zaskoczony sługa – prosi ciebie ... ciebie ... książę.
- Powiedz swojemu panu, że dziękuję i że zaraz przyjdę na jego uprzejme zaproszenie.

Służący chyba przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią zanim oddalił się. Możliwe, ze ponury, jak noc gradowa właściciel tych ziem kazał mu mieć Edwarda cały czas na oku. Ale Toreador nie lubił takiej bliskości. Jeżeli poddany wypełniał wolę swego pana, Zaborsky i tak usiłował uzyskać minimum swobody.
- Przynajmniej tyle – uśmiechnął się do siebie ironicznie. Był tu gościem, księciem miasta, ale tak naprawdę więźniem, trochę tylko lepiej traktowanym niż ci, którzy przebywali w lochach wojewody Petera. Włodarz zamku więził go i, choć Toreador zapewne byłby się w stanie wyrwać, to wątpił, by mógł daleko uciec. Na ziemi Strachowa przebiegłego i złowrogiego Petera słuchało wszystko. Edward należał do klanu Toreadorów lub, jak niekiedy zwali ich inni członkowie rodziny, Rzemieślników. Dobra nazwa dla osób kochających piękno oraz pracę przy nim. Jednak wojewoda wywodził się z innej gałęzi dzieci pierwszego praojca. Strach, niepewność, okrucieństwo, zło oraz wypaczanie rzeczywistości towarzyszyły mu i jego bliskim. Obrzydliwe zestawienia dla Edwarda.

Edward szedł korytarzami zamku wzdłuż ciemnych, kamiennych ścian od czasu do czasu oświetlonych pochodniami.



- Jana! Czy ona także została zaproszona? – Zastanawiał się półgłosem pytając samego siebie. Widział ją w gwiazdach, gdy zamieniły się na chwilę miejscami z Andromedą. Była piękna i nieosiągalna, tu była równie piękna i, mimo wszystko, bardziej dostępna niż ta wysoko ponad zamkiem wśród chmur. Przynajmniej taką żywił Edward nadzieję.
 
Kelly jest offline