Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2008, 01:04   #1
Nicolas
 
Reputacja: 1 Nicolas nie jest za bardzo znany
[Wampir Maskarada] Szczury w mieście

-Kolejna noc, co nie?
-Taa... I do tego coraz zimniej się robi... Znów sobie dupę odmrożę.

Dwóch mężczyzn siedziało przy śmietniku... Zwykłym, blaszanym kontenerze stojącym na tyłach jakiejś starej kamieniczki. Budyneczek, jak każdy inny, zbudowany jakieś sto lat temu a może nawet i więcej. Cegły, dawniej czerwone, teraz niemal czarne od wszechobecnego kurzu, spalin i brudu... Kamienicy na pewno przydałaby się renowacja... i to spora. Ale któż w tym mieście miałby czas na takie budyneczki? Przecież mieszka tu, patrząc na ilość mieszkań, z sześć rodzin. Skoro nie stać ich było na coś lepszego to znaczy, że raczej ubogich. Więc któż by się tym przejmował. Po prostu kolejna rudera, którą prędzej czy później się wyburzy by zbudować chociażby parking.

A dwóch mężczyzn dalej siedziało skulonych. Starali się choć trochę ogrzać swe ciała. Ubrani w podarte podkoszulki, swetry, kurtki. Co tylko dało się wynaleźć na śmietniku lub dostać od jednej z tych akcji charytatywnych. Rozdawanie żywności, ubrań i leków biednym. Potrzebne takie inicjatywy... Tylko, do cholery, co one mają dać? Utrzymać ten stan bo go w żaden sposób nie polepszą. Nie da im to pracy, nie da możliwości znalezienia własnego domu...

Bezdomni dalej siedzieli. Zawiał wiatr, który sprawił, że było jeszcze zimniej. Z ust dwójki leciała para. Nad ich głowami przeleciał jakiś ptak. Mały ptaszek, który właśnie ufajdał ramię jednego z tych ludzi. Ten, gdy tylko to zauważył, zerwał się na równe nogi i zaczął grozić pięścią w kierunku nieba.

-Ty małe ścierwo! Kurwa jakby nie mógł gdzie indziej!
-Przymknij się... - To był ten drugi, który wciąż siedział. Głos miał trochę wyższy od swego towarzysza. - Ty patrz... - Dłonią wskazał na uliczkę prowadzącą do Alte Gasse.
-O żesz kurwa...

Stał tam samochód. I to nie byle jaki. Czarny jak noc, choć lekko połyskliwy, Maybach 62 S. Przy tylnych drzwiach... dość wysoka kobieta ubrana w strój przypominający garnitur i czapkę. Idealny roboczy kombinezon etatowego kierowcy limuzyny. Właśnie otworzyła drzwi dla pasażera.

-Też bym tak chciał... - Bezdomny z białą plamą na lewym ramieniu wciąż stał wpatrzony w samochód... albo kobietę. Zresztą, co za różnica.
-Proszę sir.

Głos kobiety był melodyjny, delikatny, wprost wspaniały. Zresztą jak cała ona. Jej sylwetka była marzeniem dla większości mężczyzn na tym świecie. Duże, jędrne piersi, płaski brzuch i druga idealna krągłość pośladków. To wszystko w obcisłym uniformie. I jeszcze długie, czarne włosy.
Jednak nie tylko ona przyciągała uwagę. Mężczyzna, który wsiadał do samochodu też był... specyficzny. Dość przystojny czterdziestolatek ubrany w bardzo modny garnitur i szary płaszcz narzucony na wierzch. Krótkie czarne włosy i dokładnie przystrzyżona bródka oraz trzymana w ręku laseczka sprawiały, że widać było, iż mężczyzna jest bogaty. Zresztą jak inaczej było by go stać na taki samochód? I na taką kobietę!


W pół godziny później czarny Maybach właśnie parkował na Klubersstrasse. Zatrzymał się na miejscu zarezerwowanym właśnie dla tej osoby. To było widać. Był już dość późny wieczór. Chmury przesłaniające księżyc i gwiazdy oraz dość silny wiatr powodujący, że było jeszcze zimniej sprawiały, że w okolicy nie było zbyt wielu przechodniów. Jedynie pod tylnym wejściem do wieżowca stało dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. "Idealni ochroniarze jakiegoś cholernie ważnego budynku, już niejednej osoby" taka myśl pojawiała się w głowie, gdy ich widzieli. Brakowało tylko czarnych okularów! Prócz tego głowy ogolone prawie na łyso, dobrze umięśnieni. Jeden średniego wzrostu, drugi wysoki. Jednak nawet ich ciała przeszedł lekki dreszcz... nie tyle przerażenia co bezgranicznego szacunku, gdy mężczyzna z Maybacha przeszedł koło nich i zniknął wewnątrz budynku. Wewnątrz centrali Deutsche Banku.

Po kilku minutach był już na najwyższym piętrze. Drzwi windy rozsunęły się tak, by mógł trafić do dużej sali wypełnionej setką osób. Nie można ich nazwać ludźmi, ale o tym potem. Pomieszczenie było wysokie na około 2,5 metra, oświetlane dużymi, kryształowymi żyrandolami. Podłoga pokryta ciemnozielonymi dywanami, a ściany białe jak śnieg. Wszystkie okna zasłonięte cienką warstwą hartowanej stali. Nie przepuszczała ona niczego, więc wszystko co działo się wewnątrz tego pomieszczenia nie było dostępne dla nikogo z zewnątrz.

W pomieszczeniu natomiast, pod jedną ze ścian, stało kilka stołów, a na nich misy wypełnione czerwonym płynem oraz mnóstwo kielichów. Najprawdopodobniej tyle ich było, że każdy ze zgromadzonych dałby radę napić się tego napoju. W tle leciała cicha muzyka, spokojna melodia grana na kilku instrumentach. Jednak w sali nie było widać muzyków, więc pewnie dobiegała z głośników. Jak określić jej rodzaj? Nastrojowa, wpadająca w ucho... jednak bynajmniej nie na tyle by się zajmować wyłącznie słuchaniem jej. Była idealnym podkładem do wszelkiego rodzaju rozmów toczących się na sali.

Tymczasem mężczyzna z Maybacha szedł... nie, on kroczył przez salę. Tworzyła się przed nim wolna przestrzeń, którą mógł spokojnie kroczyć w kierunku drzwi na przeciwległym krańcu sali. A wokół niego znajdowali się jego teoretyczni poddani. Jego i Rady Primogenów. Co prawda w ¾ sala wypełniona była ghulami, jednak nie zmieniało to faktu, że każdy rozpoznawał Księcia i ustępował mu drogi.

W tej chwili Książę właśnie minął bardzo wysokiego trzydziestolatka. Ubrany tym razem w swój sportowy kombinezon przyglądał się Księciu. To właśnie on był jego najczęstszym zleceniodawcą. Wysoki kainita parę minut temu otrzymał zapłatę za ostatnie zadanie. Plik gotówki potrzebnej na zaspokojenie doczesnych potrzeb, takich jak chociażby benzyna, znajdował się spokojnie w kieszeni mężczyzny. Jego długie, czarne włosy opadały swobodnie na plecy, a drobny zarost oraz czarne brwi i rzęsy sprawiały, że ghula, który właśnie na niego zerknął, przeszedł dreszcz i szybko odsunął się jak najdalej.

Ghul, nota bene jeden z tych stworzonych przez starszych miasta, podszedł w okolice stołu. Miał przynieść kielich pełen krwi dla swego pana. A tam spotkał kolejnego Spokrewnionego. Tym razem kobietę. Kobietę z twarzą zasłoniętą przez ceramiczną maskę. Odziana w czarną suknię właśnie popijała czerwonawy płyn z kielicha. Zauważyła idącego Księcia. Zresztą trudno było go nie zauważyć. Przecież zawsze robił wszystko tak, by każdy wiedział o jego obecności.

Tymczasem na drugim końcu sali widać było kolejną specyficzną postać. Mężczyzna, który z jednej strony nie wyróżniał się niczym szczególnym: przeciętny wzrost, kiepsko dopasowany garnitur, rozczochrane włosy, jednak z drugiej strony coś w nim było takiego, że przyciągało wzrok. Jakaś głębia w jego zachowaniu, ba! w całej jego postaci. Tylko cóż on tu robił? Zapewne musiał się pojawić wśród innych Spokrewnionych. Czasami przecież trzeba to zrobić. W tej chwili natomiast zaczął iść w kierunku stołów...

W tym samym momencie drzwi windy otwarły się raz jeszcze. Tym razem ukazała się w nich kobieta. Elegancko ubrana, w butach na wysokim obcasie i z dość intensywnym makijażem, kainitka minęła drzwi windy by znaleźć się w miejskim elizjum. Jej subtelne ruchy sprawiały, że przyciągnęła spojrzenia paru ghuli. Szła dość wolnym krokiem w kierunku środka sali. Trzeba było czasem porozmawiać z innymi Spokrewnionymi. A gdzie indziej niż tu najlepiej ich szukać?


Istnieje wiele teorii na temat tego co rządzi ludzkim życiem. Zresztą nieludzkim również. Przecież to tak naprawdę tylko drobne różnice określają czy kogoś uznać człowiekiem czy wampirem. Prawie to samo... Ale przecież nie to jest tematem. Wracając do owych teorii to niektórzy sądzą, że to przypadek. Inni nazwą to losem, fortuną, bogiem takim, czy innym, a jeszcze inni powiedzą, że to jeszcze inna siła wyższa. Jednakże, jakby tego nie określić, coś pokierowało te cztery osoby w to samo miejsce, tej samej nocy. Byli w elizjum. A w tej chwili wszyscy znaleźli się nieopodal stołu z misą. Ta konkretna wypełniona byłą krwią psychicznie chorych, przysmak frankfurckiej szeryf. Regine, z klanu Brujah. Coś również sprawiło, że właśnie w tej felernej chwili szeryf musiała trzymać w dłoni pełny kielich. Do tego była zdenerwowana. Nikt nie wiedział dokładnie czemu, ale przecież to nie jest akurat teraz najważniejsze. Najważniejszym jest to, że szła niezbyt uważnie i wpadła na owego wysokiego mężczyznę w motocyklowym kombinezonie. Krew wylała się na biały podkoszulek opinający ciało szeryf. Ona sama była dość wysoka z krótkimi czarnymi włosami i mnóstwem kolczyków w lewym uchu... oraz nosie... i z tego co wie większość osób w tym mieście to jeszcze obu sutkach. O więcej już nikt nie chciał wiedzieć.

-Jak chodzisz do jasnej cholery!

Szeryf wydarła się na mężczyznę, którego kombinezon również trochę ucierpiał z powodu wylanej krwi. W tym samym czasie ten przyciągający uwagę kainita, tak ten taki „przeciętny” w garniturze jakby po kimś innym, właśnie stał i przyglądał się szeryf... A może jej kielichowi?

Natomiast szeryf była wyraźnie zdenerwowana. Jeśli można tak łagodnie określić uczucia jakie nią targały. W okolicy znajdowały się jeszcze dwie kobiety. Ta w ceramicznej masce oraz nowo przybyła. Reszta zgromadzonym zdecydowała się odsunąć. To było bezpieczniejsze...
 
Nicolas jest offline