Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2008, 00:58   #6
Nicolas
 
Reputacja: 1 Nicolas nie jest za bardzo znany
Tłum zamarł. Uznać by można, że słowo nie do końca pasuje do owych osób zgromadzonych tej nocy w miejskim Elizjum, ale trzeba przyznać, że idealnie opisywało sytuację. Zarówno Spokrewnieni, jak i Ghule, poczęli obserwować wydarzenia dziejące się przy jednym ze stołów.

-Przecież to tylko krew... Mamy jej tu pod dostatkiem.
-Szeryf coś dziś wkurzona jest...

Takie i podobne ciche szepty mogli usłyszeć w tej chwili co uważniejsi. Co prawda Szeryf Regine Finler znana była ze swego... dość gwałtownego usposobienia to tak wkurzonej dawno jej nie widziano. Możliwe, że nawet nigdy nie było okazji by zobaczyć ją aż tak zdenerwowaną w publicznym miejscu.

W drugim niż kłócący się krańcu sali dwójka dość młodych z wyglądu istot rozmawiała:
-Chodźmy może stąd, Edith? Z tego nie wyniknie nic dobrego.
-Masz rację.- Dziewczyna o długich blond włosach odpowiedziała swemu towarzyszowi i ruszyła wraz z nim w kierunku windy.

Zatrzymała ich jednak postać, która znajdowała się tuż koło nich. Nie, bynajmniej nie zrobiła czegoś by ich zatrzymać. Jednak sama w sobie była wystarczającym powodem by to zrobić. Niska matrona w zielonej sukni. W dłoni o krótkich i grubych paluszkach trzymała kielich wypełniony do połowy vitae. Oj tak vitae. Przy niej nie wypadało użyć innego określenia niż te archaiczne zapożyczone z łaciny słowo. Lingua Latina. Język martwy. A wciąż tak obecny w życiu ludzi na całym świecie. I jak się okazuje tych, którzy już nie są ludźmi również.


Matrona wolnym, dostojnym krokiem ruszyła w kierunku Szeryf i Langhammera. Jej długie, brunatne włosy dostojnie opadały na ramiona. Gdyby nie jej tusza i wzrost na pewno robiłyby duże wrażenie na każdym mężczyźnie. Ale nie w przypadku Dorothey Aller. Ona była niską, pulchną kobietą, która swej pozycji nie zawdzięczała bynajmniej swemu wyglądowi. Co prawda bił od niej prestiż, który nota bene całkowicie się jej należał, ale to wszystko. Nawet srebrna biżuteria i perły na szyi nie poprawiały tego.

Tymczasem Langhammer właśnie starał się uspokoić Regine. Co prawda pierwsza odpowiedź jedynie bardziej wkurwiła Szeryf, tak już późniejszy szept miał większe szanse na powodzenie. Jednak nie dziś. Nawet próba zmiany tematu oraz wyżycia się na ghulach nie podziałała.

-I co z tego, że tu stoisz? Kurwa będziesz mi tu jeszcze pyskować teraz Langhammer? Zaraz dostaniesz w pysk i na tym się skończy...

I w tym momencie urwała bowiem nawinął się kolejny, który najwyraźniej miał ochotę dostać dziś łomot. A przynajmniej tak w myślach określiła to Regine. Świr... Malkavian. Doktor Skagand, który ośmielił się wtrącić. Do tego w jaki sposób! Brawury można mu było pogratulować. Brawury bądź głupoty, ale te dwa określenia często można stosować wymiennie i nie ma sensu dociekać, które by lepiej pasowało do doktora w tej chwili. Ważne jest to, że przerwał Szeryf. Brujah, która już i tak była doprowadzona niemalże do stanu wściekłości.

-No nie, kolejny. A ty czego chcesz doktorku pieprzony?- Niemalże wrzasnęła na Malkaviana.- Wpieprzasz się w coś akurat wtedy, kiedy powinieneś zamknąć ryj i spieprzać jak najdalej stąd! I to jeszcze do tego dziś!

I w tym momencie nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Nagle muzyka lecąca z ukrytych głośników umilkła... i rozległ się kojący dźwięk wiolonczeli. Piękna gra Arashi...


Powolne pociągnięcie smyczka, pod którego oporem struny drżały niemiłosiernie. Lecz to mogło by dostrzec tylko wprawne oko a tylko zmysły niektórych poczuły by tę falę dźwięku bijącą z instrumentu.
Nie... to jednak nie była już muzyka... to było dopiero preludium. Ta wiolonczela wraz ze swoją panią dopiero się wprawiały. Smakowały raz jeszcze tych uczuć co teraz unosiły się w powietrzu. One też je znały.
I to nawet lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Złość, smutek i chwile pełne nostalgii, zwątpienia. Ale jednak te momenty były szczęśliwe, choć żadna nie chciała się przyznać. Gdzieś pod stertą smutnych myśli przychodziła radość i lekkość. Mała, jasna jaszczurka w tych zwiędłych płatkach róż oraz pożółkłych, liściach. Wiolonczela czuła to bardzo dobrze.
Po kilku dźwiękach... po tych radosnych i pełnych otuchy nutach... przyszło opamiętanie pomieszane z satysfakcją i pewnością siebie.
Muzyka rozbrzmiewała po całym Elizjum tworząc nastrój zamyślenia. Widać było, że niektórzy bliscy są łez. Elizjum było tylko pozornie częścią świata. Teraz owe dźwięki dobywające się z instrumentu tworzyły barierę trwalszą niż niejedna szybka w oknach.
Tony coraz wyższe... co chwila jakaś większa, mniej racjonalna radość. Aż dość szybkie pociągnięci smyczka, w którym to wyrażała się ta jedna szczęśliwa chwila życia wiolonczeli, wiolonczelistki... i każdego kto słuchał tej muzyki.
Jednak... ta chwila nie była do końca tą szczęśliwą. Nostalgia, smutek. A może jednak było coś lepszego?
Nie, nie było. Rozum podpowiedział, że to właśnie zdarzenie było tym momentem najpełniejszego szczęścia. Absolut był już niedaleko... Wielu słuchających widziało przed oczami, które zaszły im czerwoną poświatą, szczęście... może nawet miłość i spełnienie?
Choć może to tylko odczucia jednej z osób na sali obserwujących sytuację? Może sama wiolonczelistka czuła zupełnie coś innego? Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, niech i tak będzie tym razem. Ważne jest to, że muzyka rozbrzmiała w sali, a teraz znów ucichła. I nastała cisza.

-Dziękuję Arashi. Widzę, że ty również masz ochotę dołączyć do tej dwójki.- Brujah była nie do przebłagania. Wszystkim zdawało się, że melodia ją uspokoi tymczasem jedyna zmiana, jaka nastąpiła to to, że Regine mówiła odrobinę spokojniejszym tonem.- Ale nawet dobrze się składa... Cała wasza trójka za mną, ale już bo urządzę wam tu hiszpańską Inkwizycję, jeśli będziecie się stawiać.

Szeryf odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku drzwi. Tych samych, za którymi zniknął Książę. Po drodze lekko skinęła głową w kierunku pani Aller, która odpowiedziała tym samym, choć z pewną dozą niechęci. A ubrana w długą, zieloną suknię kobieta wolnym, spokojnym krokiem dotarła do grupki, w której skryła się Malin Hirsch. Przez ułamek sekundy oceniła jej wygląd... Po raz kolejny zresztą, gdyż zwróciła ona jej uwagę już po wejściu do Elizjum. Zresztą tak, jak za każdym razem, gdy ktoś wyglądał tak oszałamiająco. Gdy wyglądał lepiej niż Primogen klanu Ventrue.

-Frau Hirsch, nieprawdaż?

Tymczasem szeryf właśnie otwierała drzwi. Duże, mahoniowe odrzwia prowadzące na krótki korytarz... A potem do miejsca znanego tylko tym, którzy pracowali dla Rady Primogenów. Regine odwróciła się trzymając drzwi i spojrzała w kierunku trójki, której kazała iść za sobą.
„Wiolonczelistka licząca, że jej zasrana muzyka zadziała na wszystkich, gnojek, który uważa, że ujdzie mu na sucho takie zachowanie wobec mnie i świr... Kurwa po prostu świr, to wszystko tłumaczy. Mają przesrane.”
Szeryf uśmiechnęła się pod nosem po tej myśli. Czyn ten ukazał jej długie kły, a w oczach zatańczyły ogniki. Nie zwiastowały one bynajmniej czegoś dobrego.
 
Nicolas jest offline