Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2008, 03:18   #4
Blyth
 
Reputacja: 1 Blyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znanyBlyth nie jest za bardzo znany
spotkanie

- Wizisz Wasze, znowu teh sam błąd! Ułoszenie hciuka odwróć, dyć to lewa ręka! Boh pomiłuj, ne sluha mene wcale!
Bolesne przypomnienie, żem kalectwem przyprawił wojenne wypady, podziałało jak najmocniejszy bodziec. Pół roku ćwiczeń, a ta psia jucha, szarak z Bożej łaski, słomą obwiązany mnie nadal wyrzuty czyni! Fakt, że przez te pół roku rehabilitacyj, męczarni ćwiczeń, codziennego zmagania się z samym sobą, Myhajło Mohylewski stał się mi nie tylko kamratem, drugiem, a bratem prawie. Drwiną, pogardą, czy wystudiowanym gniewem podpalał we mnie dogasający stos namiętnej woli, niezmierzonej żądzy powrotu do normalności. Sam od dziecka leworęczny uczył mnie, powoli przywracał do normalności.
Pierwsze chwile, kiedy u duchaków w małym klasztorku o pół dnia jazdy od Żytomierza ocknąłem się żyw i jako tako pozbieran do kupy, były cięższe niż można sobie wyobrazić. Ociec Walerian, znany medykus, zielarz a dla mnie uznany sadysta, posługując sie po równi Avicenną, jak i Sędziwojem i wiedzą chyba tajemną, składał mię kilka tygodni. Pojony opiałami i gorzałką, fakt że przednią kijowską horyłką, nie miejscowymi siwuchami, nie miałem sił na myślenie. Kiedym pojął, że czarna szabla z rubinem w kuli nie dla mnie już, scapiałem do reszty i nic by ze mnie nie było, aż do chwili, gdy brat Walerian przyprowadził do mnie starszawego kozaka. W oczy rzuciły mi sie od razu rapcie do szabli wiodące, po inszej niz zazwyczaj stronie...a kiedy podał mi lewa dłoń na powitanie, wbiłem się w nią kurczowo, szukając jego wzroku na siłę.
Mały diament, jaki odpiąłem z trzęsienia mego kołpaka, wygodził klasztorowi, a i pozwolił spokojnie powrócić do rodzinnych włości w pół drogi między Haliczem a Lwowem. Dostatnie, spokojne województwo Ruskie , rajem mi sie zdało po pustych i niegościnnych Ukraińskich stepach.
Mój Magister łatwo zaadaptował się do nowego miejsca, otoczony szacunkiem właściwym przyjacielowi dziedzica, ciekawością dotyczacą jego pochodzenia, jak i sympatią jaką budził od pierwszego wejrzenia we wszystkich. Ech... gdybyż tak każdy kozak był taki. Przymykając oczy widziałem Wielką Matkę Rzeczpospolitą, w której wszyscy synowie jednako ją kochając, nie siebie wzajemnie, a Osmana mordują, Moskwę palą, Szweda żelazem na drogę cnoty i Katolickiej Wiary nawracają...
Nagły cios, od którego omal nie zdrętwiały mi palce, machinalnie przyjęty za zastawe i płynnie skontrowany, acz bez wiekszej fantazji kwartą, udowodnił mi, że Myhajło nie skończył jeszcze lekcji. Nigdy nie zmęczony, zawsze wesół, z osełedcem zawinietym fantazyjnie wokół ucha, istna fontanna życia, był dla mnie wzorem. Fakt, że juz po 3 miesiącach umiałem go rozbroic, trzymając szablę w lewej dłoni nic nie zmieniał. Dla mnie zawsze pozostanie Mistrzem, który dał mi coś najważniejszego.
Prawie najważniejszego. Ważne stało się też coś innego. Marianna...
- Wasze nie śpij, bo kak sabaku zarezaty budesz!
Nieprzytomnie zerkając na dotykające szyi ostrze zakrzywionej karabeli jaką z lubością stosował w walce mój instruktor, czując dotyk lewaka pod żebrami,jak przez mgłę rejestrując błyski rubinowego światła w trawie obok, gdzie leżała wybita z dłoni szabla wiedziałem co jest we mnie teraz najsłabsze. Nie prawa ręka, którą juz nawet podpisać się mogę, choć i tak pióro w lewej mi służyło, nie ramię, co przy słocie wymagało kwaterki miodu do wypicia na uśmieżenie bólu, lecz serce bolejące.
Najgorszym ze wszystkiego był fakt, że pan Lech, sąsiad bez mała, a znajomy domu mego i były przyjaciel nieżyjącego stryja, oddał rękę Marianny temu infamisowi Mikołajowi. Bolało i dziwiło. Fakt, że uczynił to w gniewie dodawał sprawie ponurego znaczenia. Sądziłem że biedna moja przyjaciółka przemocą wydana, poniżenia i katusze znosząca w samotności łkając w alkierzu, będzie zdruzgotana i z nadzieją wypatrywac będzie pomocy od łycera na białym rumaku... A miałem ci ja w stajni miłego dla oka cisawego bahmata...
Spotkałem Ją w niedzielę którąś w drodze do kościoła. Ona jechała w stronę przeciwną, zatem widać wzgardziwszy mszą, co mnie dziwowało niewiele, bo zawsze krewka była i nie w Bogu, a rozumie ostoi szukała. Jednakoż kompanija jej wstrząs dla mnie wielki uczyniła. Ośmiu rosłego chłopa, wóz w dwa konie zaprzężon, bandaże na łbie jednego i ręce drugiego draba. Ona zaś jak królowa udzielna na przedzie kolumny, z dumnie uniesiona głową, anielskim obliczem, lecz pełną pychy i pogardy miną, krzywiąca słodkie jagody. Ze szmaragdów jej ócz płynęła hardośc i moc, bezmierna siła i ogromna konsternacja kiedy mnie zoczyła. Wzrok nasz spoczął na sobie przez sekundy zaledwie, dla mnie to było jedno uderzenie serca, bowiem bić ono całkiem zapomniało. Ach, kiedyż bawilismy sie razem, kiedyż to uparłem się, że dla niej niedźwiedzia upoluję, a skończyło się na ubitym jedną strzałą, ale przypadkiem rysiu, kiedy to pierwszy w mym życiu polonez z nią właśnie przyjemność tańczyc miałem, kiedym pewnym był, że po służbie komputowej, po zdobyciu niechybnie buławy pułkownikowskiej, godnym będę kandydatem do jej ręki.
Hańba mi. Wstyd i sromota. Dwa lata wędrówek, orężnych i wojennych przygód, a marzenie moje zagarnął ktoś, komu szacunku nijak przyznać nie mogłem. Drab i obwieś, za gamratkami swawolnik biegający, lecz i szelma w szabli biegły. Wiem, że pola bym mu naonczas nie stanął, choć dziś - wierzę że pokonałbym go w pół pacierza. Dobrze jednak, że mnie nie było kiedy Maryśke dostawał od pana Lecha... Miałbym ci ja miły kurhanik na rodzinnym smętarzu. Kuriozum prawdziwe, że od kiedy ma lewa ręka stała się Manu Armata, jam szermierzem wielkim i przednim przypadkiem uczynionym został. Cwiczenia, ćwiczenia i złość do świata mną tak kierowały. Pokierowały tak zacnie, żem sukces odniósł większy niz sądzic by mógł brat Walerian, czy ktokolwiek inszy.
Nie o tym jednak. Marianna i te chwile jako mgnienie oka niknące. Wyczuła mój ruch, uprzedziła słowa. Lekko rozszerzone oczy, poruszające się gwałtownie nozdrza jako płatki kwiecia wiśni, rumieniec i falowanie przyspieszone wzgórków pod gorsem. Lekkie, nieuchwytne nieomal pokręcenie zgrabną główką, od którego przesunął jej się mały kołpaczek z rysiego futra, tak mi bliski przecież. Skamieniałem w pół ruchu, oblicze nieprzeniknione przybierając. Wiem jednak, że wyczytała w mym wzroku prośbę niemą, że straszliwie pragnąłem Ją po bratersku wyściskać.
Niemy ruch jej warg. "Nie lza, nie teraz" wyczytałem. Pojechałem dalej samowtór z Myhajłą, lecz mszy nie słyszałem wcale. Obrzuciliśmy się jeszcze wzrokiem złym z jednym z jej kompanionów. Poznałem go - Roch Radzewski z Radzewa, młodszy brat Mikołaja. Kiedyś poszczerbiłem go nieco w jakiejś awanturze w karczmie Żyda Peszki w Hrobusku, czy Dołęczycach...a może pod Przemyślem? Kto by spamiętał młodzieńcze zwady...on pewnikiem pamiętał jednak dobrze.
Pytanie mnie trapi - czy Ona aby pamieta cokolwiek? Czy pamięta, kiedy w pacholęcych zabawach nazywałem Ją Marysieńką Rokicką, ku jej uciesze?...
- Diaboł u Waszmości siedzi, ne walka. Konec!
Szabla znowu lezała w trawie. Myhajło spoglądał na mnie z wyrzutem, ale bez złości. On wiedział. Tylko wtedy mógł mnie pokonać, kiedym w Mariannie zatracał myśli.
- Marcinie, detyna abo staryk ubije tebe, kedy Marianna ci w oczy wnijdzie. Pomiłuj, na Christosa Woskresa, no i bieryj se w rabotu, bo ci byle łyk szram na pysku paskudnym doda, i szadna belogłowa ne zechce tebe szkaradnego takeho.
Roześmiał się z własnego żartu, zmuszając i mnie do uśmiechu.
- Zasłużylismy na odpoczynek. Jak tylko opanuje władanie lewakiem, sam na trakt juz się nie będę bał wyjechać.
Lekka zmarszczka przemknęła mi przez czoło. Lewak. Bzdura... jak do kroćset lewakiem zwać ostrze prawą dłonią dzierżone. Diabli nadali.
Wspierając się wzajemnie, wymęczeni kilkugodzinnym sianiem zamętu na placu, gdzie niewiasty zwykły bieliznę rozwieszać, a ostatnio ciągle kurz wzbijaliśmy z Michałem, ruszylismy do jednej z dwóch wojsławickich karczm. Tej lepszej, gdzie ajentem był Avram zwany Myszkiem, który wart jest tyle złota ile waży. Z zadowoleniem pomyślałem o strumieniu Złotych Reńśkich, jaki przepływa przez me ręce, dzięki temu, że Mosze Apfelbaum, bratanek Myszka , ma udziały we flandryjskim kantorku w Gdańsku, specjalizującym się w skupie smoły z Rzeczpospolitej. Jak mawiał Myszko: "Jak dobry Jahwe, albo nie mniej dobry Deus koniunkturę w szkutnictwie utszyma, to i szlachcicem dobrego Myszka zrobic mosze". Moje księgi mówiły, że już dziś mógłbym wieś trzecią do folwarku swego dokupić, komora puchła aż miło, bo połowa okolicznych lasów, wraz ze wszystkimi sadybami smolarzy już moja była. W rok jeden dostatki rodzinne pomnożyłem dwakroć, bez wojny, bez zajazdu, bez kalania nazwiska. Wszak nie ja kupiectwem się zajmuję, a Żyd, któren do tego jest stworzony przez naturę, co mnie ujmy na honorze nie przynosi , a dutki i owszem. W przypływie dobrego nastroju obiecałem sobie, ze Myszko dostanie na Boże narodzenie prezent - dołożę mu pięć od sta na każdej sprzedaży, coby doszedł do procentów piętnastu zysku. Niech zna serce Pana.
Drzwi karczmy otworzyły sie z hukiem przed naszym przybyciem. Czujny, przehera, pomyslałem z uznaniem. Wiedziałem też, ze na stole czekaja juz dzbany z piwem okocimskim, pieczyste i jak zwykle dokumenty do oglądu.
Kiedys i Ją widziałęm w odrzwiach tej karczmy, gdy z panem Oćcem...
No i znowu Marianna podstępem wkroczyła w me myśli...
Tylko o cóż chodzi z tą lisicą? Chłopi cos przebąkiwali. Trza z panem Zbysławem, ekonomem moim w przódy się rozmówić. No i o Psa Niecieckiego wypytać. Podstarościć a nie Iura, a Talar nim rządzi,jak wiedziałem.To jednak poczeka, bo pierwej Casus Maior - piana na piwie opadnie.
 

Ostatnio edytowane przez Blyth : 19-10-2008 o 03:37.
Blyth jest offline