Mnich schylił się po zielony pęd, ponad inne w okolicznych trawach wystający. Ot bielica pospolita – i zaraz gdzieś w głowie dopowiedział mu ojciec Lucyjan: „artemisia vulgaris.
Przeciwko czarownicom a spiritum malum, a chorobom wszelakim protectiva. Najlepiej w noc świętego Jana zbierać co by moc potężniejszą w zielu obudzić Mnich rozmarzył się. .” Ojciec Lucyjan, swój herbarium przedstawiał cichym, monotonnym głosem. Ciche aule colegium kontrastowały z gwarnym życiem krakowskiej ulicy.
- Kredy waćpaństwo nie macie ? Frater - krzyknął do Brzezińskiego - a przynieś nam ze dwie gałązki brzozowe. Tam dwie rosną. Ot takie - pokazał jakich potrzebuje.
Westchnął tylko, zdając sobie sprawę, że nie czas i miejsce na wspominki.
„Zaiste – powiedział ni to do siebie, ni to do rośliny – mam nadzieję, że naszej kompanii lepiej się przysłużysz niż Kreczyńskim” – po czym urwawszy łodygę schował ją w fałdy habitu.
Podszedłszy do wskazanych drzewek jął mocować się z nimi a wyginać je na wszystkie strony, coraz to inszych świętych na pomoc wzywając. Roślina tymczasem jak na złość świętych imion bać się nie zamierzała i niczym heretyk o sercu zatwardziałym poddać się woli mnicha nie chciała, sposobami sobie znanymi, przed złamaniem się broniwszy. Obiecawszy sobie solidnie, że kozik jakiekolwiek nosić trza, a naparwszy na gałąź całą swoją mniszą postawą, dostał w końcu to co chciał.
Rzecz to żołnierska o pościgach, siłach i zasadzkach prawić. Jego to rzecz zaś modlić się za dusze i o pomstę rychłą a długo psubratów katująca prosić Dobrego Pana. Zatem w dyskusji zdania nie zabrał. Niemniej wspomnieć musiał iż on do chodzenia po wsi nawykły, tedy i języka zasięgnąć mógłby, gdyby się hanza na takie wyjście zadecydowała.