Wątek: Dom Asteriona
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2008, 22:15   #1
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dom Asteriona

Pory roku od dawien dawna wyznaczały sposób życia ludzi na wsi.
Wiosna była czasem odradzania się wszystkiego, czasem porządków, kiedy to, co umarło, ostatecznie odchodziło, by ustąpić miejsca nowemu. Lato to okres wzrostu i wytężonej pracy połączonej z miłym łechtaniem trawiastego podłoża w stopy czy kąpielami w pobliskiej sadzawce. Jesień przynosiła ludziom plony ich wcześniejszej pracy, pozwalała gromadzić zapasy na zbliżające się dni... zimy.


Zima była okresem stagnacji przyrody, kiedy wszystko zapadało w sen, czasem wieczny nawet... dla ludzi jednak był to czas o tyle wyjątkowy, że wtedy właśnie można było snuć wieczorami długie opowieści o dawnych czasach, które im dalsze, tym mniej miały w sobie prawy, za to zaś więcej kolorytu zapierającego dech w płucach słuchaczy.

Jednak zupełnie inne były opowieści Babci Jagódki.

Stara wiedźma, której szósty krzyżyk życia szczególnie dawał popalić w zimowe wieczory łupiąc w kościach oraz skręcając i tak koślawe palce, była istotą niezwykle rezolutną...
...Otóż rezolutnie narzekała.
Czy słońce czy plucha, czy upał czy ziąb, Babcia Jagódka narzekała na wszystko i wszystkich, nieczęsto przy tym obijając kijaszkiem po plecach swoją wychowankę, nawet bez jej winy. Ot starcze przyzwyczajenie...

Choć dzieweczka, którą wiedźma pewnego dnia po prostu przyniosła z lasu, nieraz miała oczy aż rozdęte od magii (pewnie dlatego ktoś ją porzucił, a stara ją przygarnęła), częstokroć budziła współczucie u wieśniaczek, które nie bardzo wiedząc jak się zachować, wciskały małej w rękę jabłko czy inny smakołyk, a następnie przezornie spluwały pod nogi i wrzaskiem odsyłały do czortów, by uchronić się ode złego.
Wszyscy wszak wiedzieli, że Jaśnie Pan Tych Ziem Wspaniałych Cesarz Aleksius II Oświecony zalegalizował nie tylko prostytucję, czy pędzenie bimbru ściągając z tego podatki, lecz także magię i tylko wysokie persony mogły się ubiegać o pozwolenie władania mocą. Wszystkie więc wiejskie czarownice, które nie posiadały mocy z przyzwolenia cesarskiego, a z natury, były wyjętymi spod prawa i należało je jak najszybciej dostarczyć miejscowym władzom...

Jednak prawo prawem, a życie życie, czego przykładem był wcale wygodny żywot Babci Jagódki. Dopóki bowiem wieśniacy dostawali swoje maści, błogosławieństwa, a i niejeden zawdzięczał życie markotnej starowince, dopóty była ona tolerowana, tak jak i dzieweczka, którą przygarnęła.

Mała zamknęła na chwilę wielkie niczym studnie w oczy, które były chyba jedyną ozdobą trójkątnej, kościstej twarzyczki. Z lubością syciła się teraz ciepłem grubego pledu oraz bliskością wiedźmiego, czarnego (bo jakżeby inaczej?) kota Moczymordy. Szybko jednak rozchyliła powieki niemo przywołując starą wiedźmę, by ta wreszcie przysiadła obok i coś jej opowiedziała.

Niewzruszona jednak na takie chwyty za serce Babcia Jagódka z uporem grzebała w palenisku, wyciągając zeń popiół.

- Złe czasy nadchodzą... oj złe... śmierć widzę, strach...
- Babciu, co roku to widzisz.
– odważyła się powiedzieć dziewczynka.
- A milcz ty cholero jedna zawszona, bo cię przywiążę do miedzy i kozła Michalina przyprowadzę. Pamiętasz jak stary cap rzucił się na Michalinównę z wielkim, sterczącym...
- Babciu! Miałaś mi opowiedzieć przecież o wiedźmim powołaniu, jak każe zwyczaj. Dziesiąte to przesilenie zimowe w moim życiu, więc już normalnie uczyć się winnam...
- Ty mnie smarkata wszo powinności nie ucz!
– kilka pniaków przeleciało przez izbę w stronę siennika, jednak dzieweczka nie bardzo się wystraszyła.

Najwyraźniej przyzwyczajona do takich babcinych konwersacji, baczyła tylko na to, by ani ona, ani Moczymorda czym po głowach nie dostali.

Zmachawszy się szybko, wiedźma podniosła się jęcząc i przeklinając wiek swój sędziwy, po czym na koślawych nogach poczłapała do wychowanki - ta ochoczo usunęła sie, by zrobić miejsce. Starucha pacnęła ją jeszcze pięścią po głowie, po czym usiadła obok i wsunąwszy się również pod pled, zaczęła mówić swym skrzekliwym głosem.

- Z czarowaniem to wcale nie jest tak, że robisz czary-mary i masz coś z niczego. Ci, o których mówi się, że potrafią czarować, korzystają po prostu z mocy. Jednak obojętnie czy ktoś używać jej potrafi czy nie, moc jest wokół. W każdym potoku, w każdym zwierzęciu, w każdym obłoku, w każdym źdźble trawy...
- W Moczymordzie też?
- Taa, też. Nie przerywaj mnie, bo ci dupę spiorę!
Jagódka pogroziła dziewczynce palcem – No więc moc jest po prostu siłą naturalną, dzięki której świat jest taki, jaki jest. Nie wszyscy potrafią korzystać z mocy, bo i nie wszystkim jest ona potrzebna. Poza tym... czarowania można się nauczyć, a można też mieć je we krwi – jak my. Na tym polega różnica właśnie. Te ćwoki pałacowe dzięki swoim księgom uczą się znajdować moc w runach, w pergaminach... zaklinać ją w demony lub przedmioty. Są to jednak tylko małe, nic nie znaczące ociupiny żywiołu, którego żaden czek nie jest w stanie opanować. My wiedźmy to wiemy, dlatego nie staramy się kontrolować mocy. Sama przychodzi i odchodzi układając nasze słowa w pieśni...
- Czyli my pieśni nie możemy sobie wymyślać?
- Nosz, oczywiście, ze możemy. Myślisz, czemu śpiewałam przy porodzie Sterkowiny:

„Wsadzał chłop żonce badylca
Lecz ciągle od tylca
Zakradł się inny chłop
Pod pierzynkę zrobił hop
Ucieszył tam szczerze babinę
Toć jej ulżyjmy odrobinę!”

Słowa nie mają znaczenia, chodzi tylko o to, by stworzyć formę na czar, ten zaś ułoży się sam i zrobi to, co mu się podoba. Te krostodupce z pałacu myślą, że jesteśmy głupie i dlatego nie panujemy nad mocą, jednak jakoś żaden z nich nie doszedł do poziomu Piołun - Legendarnej Wiedźmy z Północy, która potrafiła zaśpiewać Pieśń Śmierci, a podobno też i wyśpiewała Pieśń Życia swemu kochankowi...


Dzieweczka o włosach koloru dębowej kory zatrzepotała rzęsami, by strząsnąć z powiek podstępnie ogarniająca ją senność. To było niezwykłe, by Babcia Jagódka o kimkolwiek mówiła z szacunkiem, właściwie nikogo takiego mała nie mogła sobie przypomnieć, pamiętając raczej stek przekleństw, które stara czarownica rzucała pod nogi każdego, kto uważał, że coś więcej znaczy. Tym razem jednak w skrzekliwym głosie nie było ani nuty sarkazmu.

- A co to za pieśni?
- Co to za pieśni?
– powtórzyła z namysłem czarownica – To są... pieśni o ogromnej mocy. Już ci mówiłam, że my wiedźmy jesteśmy jak naczynia. Większość jednak ma objętość... kubka. Ta zaś z nas, która potrafi wyśpiewać Pieśń Śmierci i odebrać w ten sposób słuchaczowi życie jest... beczką. Natomiast studnią można by nazwać wiedźmę, która w ten sposób potrafi wskrzeszać zmarłego. Rozumiesz ptasi odchodzie?
- Mówi się „ptasi móżdżku”!
- Do tego trzeba mieć mózg, a kogoś, kto pomylił rzepak z delioną, nie podejrzewam o to. To jak, rozumie?
- Rozumiem! Jesteśmy kubkami, a... Pani Melissa jest beczką!
- Nie przypominaj mi o tej zawszonej dziwce cesarza, bo mi się żółć zacznie zaraz gęba wylewać. Wszetecznica dała się zniewolić i stała się zabaweczką pańcia naszego oświeconego w zamian za życie w luksusie... Niech jej dupa rośnie wielka i tłusta
Babcia Jagódka splunęła, po czym spojrzała jakoś tak dziwnie na dziewczynkę – Poza tym ty nie jesteś kubkiem...
- Nie?
– wielkie oczy spojrzały ze zdziwieniem na staruszkę.
- Nie, jesteś... a właściwie będziesz kimś więcej. Nie może być kubkiem wszak ktoś, komu ogień nadał imię Alrauna...


... a teraz śpij już smarkata!


***

Alrauna stała pośrodku placu wioski i ze łzami w oczach patrzyła, jak ogień stosu trawi martwe już ciało Babci Jagódki.

„Dlaczego?”

Smród spalonego ciała unosił się w powietrzu, a zwęglone niemal całkiem płaty skóry raz po raz odpadały od osmolonych kości. Stara czarownica, mimo że już od dawna nie mogła rozprostować obolałego krzyża, została sztywno przywiązana grubymi powrozami do wysokiego drzewa, którego gałęzie płonęły teraz, tworząc parasol ognia nad martwym ciałem staruszki.

- Babciu... – wyszeptały drżące wargi.

„ Dlaczego?”

Wszystko zaczęło się już wiosna. Dzieciaki zaczęły zapadać na tajemniczą gorączkę i nie pomagały nijak babcine pieśni. Jeden po drugim maluchy odchodziły do innych światów... Zaraza przechodziła zaś z gospodarstwa do gospodarstwa, atakując bez ładu czy składu.

Początkowo wieśniacy prosili Babcię Jagódkę o pomoc, kajali się przed nią, potem zaczęło się narzekanie na jej nieudolność, które przeszło w agresję i ani lato minęło, gdy to wiedźma została posądzona o sprowadzenie na wieś choróbska, a „mądre” głowy, którym już dawno czarownica stała kością w gardle, osądziły, że aby uratować pozostałe potomstwo, trzeba spalić na stosie plugawą istotę. Pozorny akt sprawiedliwości szybko przerodził się w bestialstwo. Miiejscowi chłopi dawali upust swej frustracji kopiąc i poniżając staruszkę oraz jej wychowankę. Kiedy dziewczyna zemdlała od zadanych ran, ci sami też sprawiedliwi zbudowali starej wiedźmie stos i w ten sposób dokończyli dzieła.

Odzyskawszy przytomność, Alrauna wyswobodziła się z więzów, którymi ją skrępowano, jako, ze zawsze była giętka i ruchliwa, lecz nie zdążyła już pomóc swej nauczycielce... ta spłonęła żywcem.

- Tam jest!
- Palić wiedźmę!
- Wychędożyć plugastwo ze złego!
- Zabić, wydłubać jej te oczy!


Nie dzieweczka już, lecz panna całkiem nawet urodziwa, na jaką wyrosła wiedźmia chowanica, obejrzała się teraz z przestrachem. Ci sami ludzie, którzy jeszcze niedawno witali się z nią normalnie, prosili o rade lub pomoc, teraz biegli ku niej z wściekłością wymalowana na obliczach, dzierżąc w dłoniach kosy i kamienie.

<<BACH!>>

Jeden z odłamków skalnych trafił młodą wiedźmę wprost w głowę. Zatoczyła się, czując jednocześnie jak lepkość spływa jej na czoło.

- Dostała!
- Dobić dziwkę!
- Niech wie, co to sprawiedliwość!
- Zabić jak psa!


Nagle oczy Alrauny zalśniły srebrzystym blaskiem nabrzmiewając od gromadzącej się mocy, a usta rozchyliły się w nieludzkim śpiewie. Dziewczyna poczuła, jak spada w wodną otchłań, a narwiste fale niosą ją w dal ze swym prądem - wprost ku rozkoszy zapomnienia.



„Pieść Śmierci”

Tańczą, tańczą łabędzie wśród jeziora fal
Śpiew ich jak fala zalewa świat
Delikatna nić śpiewu szybuje w dal
Gdy dopadnie; nad bratem łka brat

Słyszę ich taniec, widzę ich śpiew
Czuję śmierci, zagłady zew...

Wokół mnie trzepot ich skrzydeł białych
Czarne ich szyje w górę się pną
Oto koszmary co sny me skażały
Jestem łabędziem, łabędź jest mną

Ja nie chcę umierać!
Lecz śmierć nie daje mi wybierać...
*

***

Tamtego wieczora wymarli wszyscy, którzy usłyszeli śpiew młodej wiedźmy. Ona sama zaś, odzyskawszy przytomność, zupełnie zapomniała o tym, co się wydarzyło. Przerażona Alrauna w przeświadczeniu, że to jacyś bandyci wymordowali wioskę, spakowała nieco swego marnego dobytku i ukryła się w górach.

Moc jednak nie przechodzi bez echa, Pani Melissa – najpotężniejsza spośród czarownic Cesarstwa wyczuła rywalkę i bezzwłocznie na własną rękę wysłała grupę najemników, aby odnaleźli Pieśniarkę i przyprowadzili do niej, wróżby bowiem już dawno mówiły wiedźmie, że czas jej panowania zakończy się wraz z nowym, mocniejszym strumieniem mocy – albo więc ona wchłonie nową moc, albo zapadnie w niebyt... Szkoda było marnować takiego źródła, a i Cesarz zapewne odzyskałby zainteresowanie wdziękami Melissy, gdyby oddała mu do dyspozycji podobną sobie, jeno znacznie głupsza maszynę śmierci...

Prowadzeni wskazówkami pałacowej wiedźmy wojacy szybko odnaleźli zaszczute dziewczę i krępując w powrozach oraz zatykając usta śmierdzącym gałganem, wrzucili je do żelaznej klatki, zabitej dodatkowo dechami, przez co uwięziona ledwo mogła oddychać. Pocieszeniem w sytuacji mógł być najwyżej fakt, że Alrauna ustrzegła się gwałtu, gdyż wśród prostych wojaków wciąż krążył mit, że tylko dziewice władają magią... Niestety jednak, przez to traktowali ją z jeszcze większą irytacją, nie mając za grosz litości dla drobnego dziewczęcia.

***

Wnioskując na podstawie tych nieśmiałych snopów światła, które czasem przedzierały się przez deski wiezienia, młoda wiedźma zdawała sobie sprawę, że oto mija trzeci dzień podróży. Kolejna doba bólu otarć, pragnienia, głodu, kolejna doba bez swobodnego oddechu czy krztyny światła... A jednak, cos się zmieniło.

Słysząc jakieś obce, nietypowe hałasy, Alrauna przysunęła ucho do ściany swego więzienia.

„Ktoś krzyczy teraz... inny ktoś wykrzykuje rozkazy... wiele głosów... rżenie wystraszonych koni... któryś z nich umiera... szczęk metalu... bitwa. Wiele, bardzo wiele obcych głosów i koni... Aaaa!”

Nagle wiedźma poczuła jak jej klatka spada z wozu, na którym jechała, a deski pękają w zetknięciu z podłożem. Tylko dzięki stalowym wzmocnieniom, nic się nie stało tkwiącej wewnątrz ofierze. Ledwo zdążyła się poruszyć, by sprawdzić czy kości nóg są całe, gdy wtem metalowe drzwiczki do jej klatki otworzyły się, a w blasku zachodzącego słońca Alrauna ujrzała najwspanialszego, najpiękniejszego, najcudowniejszego młodzieńca, jaki stąpał po tej ziemi!




* przeróbka wiersza autorstwa Railie
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 23-10-2008 o 22:33. Powód: kosmetyka
Mira jest offline