Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2008, 22:40   #1
Freak
 
Reputacja: 1 Freak nie jest za bardzo znany
[WoD] 'A diplomatic surprise'

Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy nie działo się nic nadzwyczajnego. To jest: nie wydarzyło się nic, co mogłoby przykuć uwagę zwykłych ludzi na dłuższy czas. Trochę tak, jakby na świecie rzeczywiście panował pokój. Konflikty dogasały, ratyfikacje międzynarodowych traktatów zapewniających zawieszenie działań wojennych były podejmowane niemal na oczach milionów ludzi, publikowane w Internecie i telewizji. Świat stanął w obliczu niespotykanej od tysiącleci perspektywy globalnego pokoju. Oczywiście, pojawiały się pogłoski, jakoby byłoby to zbyt idealne, niemożliwe do realizacji w realnych warunkach. Fani teorii spiskowych rozwinęli swoją twórczość do naprawdę wysokiego stopnia, tak, że nikt nie spodziewałby się, że którekolwiek z tworzonych przez nich scenariuszy mógłby znaleźć odzwierciedlenie w przyszłości.
-Wszystko bzdury.
-Niemożliwe.
-Nieprawdopodobne. Rzuć to gówno i poszukaj sobie życia poza netem, stary.
Powyższe stały się jednymi z najczęstszych komentarzy rzucanych w stronę jednej, dość specyficznej teorii, która krążyła po globalnej sieci. Nieustannie negowana i podważana, szybko została zapomniana. Lecz jej twórca ciągle czekał. Patrzył, widząc to, czego inni nie potrafili dostrzec. Całe szczęście, że działał tam, gdzie mógł pozostać totalnie anonimowy.

Inaczej specjalnie wyznaczone do tego celu służby szybko dokonałyby egzekucji.

***

Tego dnia był przyjemny, ciepły, typowo „czerwcowy” wieczór, chociaż był prawie środek września. Mówią, że różne paradoksy chodzą ze sobą w parze, albo paradoksalnie: w każdej innej ilości powyżej jednego, a wyrażenie to występuje w różnych postaciach w różnych miejscach na Ziemi. Tym razem zjawiska pogodowe dobrze odzwierciedlały przypadki, które tego dnia nastąpiły. A raczej: miały nastąpić. Ten dzień miał być pierwszym dniem reklamowanego wszędzie „globalnego pokoju”. Od dnia 14-go września na całym świecie wstrzymane miały być wszelkie działania zbrojne. Od ponad miesiąca, czy ludzie chcieli tego, czy nie, wszędzie w New Vegas City ponaklejane były olbrzymie plakaty zachęcające do świętowania pokoju. Miasto tętniło życiem.
Generalnie bardzo duża aglomeracja miejska wielkości Nowego Yorku nigdy nie zasypia. Tak samo jak NVC. Tutaj nie było dnia bez przynajmniej drobnych wypadków. Chyba to jest jeden z uroków świata, że dostawcy pizzy są szybsi od karetek. W tych czasach zdaje się, że nikogo to nie dziwi.
Na ulicach panowała cisza. Niemal idealna. Tańce, śpiewy, zabawa, to gdzieś odeszło wraz z nadejściem wieczora. Było to chyba najdziwniejsze zjawisko, jakie mogło wystąpić w takim dniu. Wiatr pobrzmiewał w różnych miejscach, komponując niepokojące melodie. Czas o godzinie 19:30 zdał się na chwilę zatrzymać. Wtedy ruszyła machina. Wszędzie światła, muzyka, radość. Ludzie wysypali się na ulice, by wspólnie móc świętować. Właśnie podpisano ostatnie porozumienia, zakończone kwiecistą przemową przewodniczącego Federacji Zjednoczonych Państw. Od tej pory żadnych wojen. Świat stał się nader uporządkowanym zjawiskiem. Zbyt uporządkowanym. Ale kto mógłby o tym myśleć, gdy wokół panowała euforia ? Niecodziennie na świecie zaczyna panować pokój. Miasta wydały prawdziwe fortuny, by każdy mógł się bawić tego dnia. Fajerwerki. Pokazy, wyznaczone otwarte parkiety do tańca, otwarcie wszystkich dostępnych miejsc rozrywki wieczorowej, legalizacja hazardu na tę jedną noc. Cuda zabawy i dobrobytu. Technologia pozwoliła na to wszystko. Marzenia wielu się spełniły. W szczególności hipisów. Na moment wszyscy zapomnieli, że istnieją chorzy, cierpiący itd. To się nie liczyło. Sen się ziścił.
Jakże to cudowne i piękne!

Lizzy Garnet

Ten dzień jest zadziwiająco dobry.
Zdaje się, że nic nie mogło popsuć jej nastroju. Zupełnie tak, jakby znowu była gwiazdka. Lizzy odczuła narastające napięcie, niczym dziecko, które wie, że prezent jest na wyciągnięcie ręki i jeszcze tylko chwila… jeszcze moment, a będzie należał do niego. Coś upragnionego, z dawna wyczekiwanego chodziło po głowie Garnet. To zupełnie tak, jakby świat naprawdę zmienił się na lepsze.
Mrok korytarzy był niesłychanie przyjazny. Słabo oświetlone przejścia tętniły wibracjami, które pobudzały zmysły. Dla ludzi byłby to strach. Dla Lizzy było to coś w rodzaju ciepełka. Skręciła w lewo. Korytarz nieco się poszerzał w tym miejscu. Cudowne obrazy wypełniały myśli przechodzącej korytarzem istoty. Na ścianie dwa pająki wielkości szczurów spieprzyły tylko czując zbliżającą się obecność. Lekko połyskujące ślepia patrzyły ze słodką bojaźnią na korytarz. Podniecenie ciągle narastało. Niewysokie tunele dawały niemal ekstatyczne emocje. Coraz bliżej celu. To już tak niedaleko. Czuła, jakby chodzenie korytarzem mogło sprawić, że gwiazdka nadejdzie szybciej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Każdy kolejny krok zarazem skracał czas oczekiwania na gwiazdkę i zwiększał zniecierpliwienie. Ciemność i gra cieni zdominowała całkiem korytarz. Drzwi, które wyglądały jak wejście do paszczy któregoś z fantastycznych stworzeń, odsunęły się nieco w głąb ściany. Nawet tutaj, pod ziemią, na odludziu, słychać było odgłosy prowadzonej zabawy. I wywoływało to uśmiech na twarzy Lizzy. Było to po prostu… zabawne. Zabawne w swej głupocie. Tak, jakby słyszeć najgłupszy dowcip świata i się śmiać – dokładnie tak reagowała na wszelkie odgłosy zabawy.
Przez korytarz przeszło echo rechotu, którego źródła nie sposób było zlokalizować.
Wejście w nową erę było wspaniałe. Tyle nowych pomysłów, inspiracji, które rodziły się w czeluściach umysłu, to wszystko sprawiało, że obraz rzeczywistości stał się trochę zamazany. Gdzieś w odmętach wyobraźni rysował się obraz konstrukcji widzianych tylko przez jedną istotę w całym kompleksie. Fantastyczne, nowe możliwości. Zupełnie, jakby czas otwierał przejścia do całkiem nowych idei. To inspiracja.
Przyśpieszyła kroku.
To nowe doświadczenie.
Echo głucho odbijało się daleko w głąb kompleksu.
To radość. Szczęście.
Życie.
W momencie, w którym podświadomie poruszała się najszybciej, wszystko nagle się zatrzymało. Kolory się odwróciły. Potem biały zaczął wyżerać wszystkie barwy, niczym niewidzialna gumka poruszana ręką rysownika. Po chwili ostrość widzenia zmalała do poziomu widzenia niewyraźnych zarysów.
Potem wszystko runęło, jakby umysł bronił się przed wnikaniem jakiejś obcej wizji do swojego wnętrza.
Obrazy na ułamki sekund pojawiały się i znikały. Dominowało jedno.
Śmierć.
Ludzie płonący żywcem, budynki walące się na tłumy ludzi, broń, wymyślne tortury i misternie zaplanowane morderstwa.
Po uzyskaniu przytomności, Lizzy stwierdziła, że przytula się do podłogi.
Czuła coś całkiem nowego… pod wpływem takich obrazów nie wyobrażała sobie…
Strachu o własne życie ?




Ferrante Alighieri

Ferrante akurat znajdował się na jednej z bardziej zatłoczonych ulic New Vegas City. Przechadzał się, z zaciekawieniem obserwując serwowane trunki. Aż dziwne, że każdy mógł podejść i wziąć tyle, ile tylko zdołał wypić. Całe szczęście, że to nie był kraj taki, jak Polska czy Rosja. Zapewnienie ilości trunków, które mogliby wypić obywatele, gdyby rozdawano je za darmo mogłoby wywołać kryzys. A potem znowu wojnę itd. Itp.
Nigdy, jak długo Ferrante żył, takiej zabawy nie widział. Wyglądało na to, że wszyscy bawią się świetnie, co już było samo w sobie chyba niespotykanym zjawiskiem. Zewsząd tętniło życie. Tak, jakby ludzie zapomnieli, jak kruche jest ich istnienie. Raz po raz zdawało mu się, że widzi twarz znajomą, albo podobną do znajomej, co na dłuższą metę było trochę irytujące. Jednak ten dzień był wyjątkowy i nastrój poniekąd się udzielał. Można było wziąć którykolwiek trunek i łyknąć sobie, tak dla przykładu… albo potańczyć. Oczywiście, wszystko było zaplanowane – ochrona ludności w postaci funkcjonariuszy różnych służb porządkowych – policja, ochotnicy, ochrona lokali… Można było się poczuć bezpiecznie, chociaż ryzyko zamieszek było naprawdę znikomo małe, to istniało. Wszystko to jednak wydawało się być zbyt… nierealne, by było prawdziwe. Ferrante czuł coś na wzór wewnętrznego niepokoju. Kątem oka dostrzegł wejście do jednej z ciemniejszych, ciaśniejszych alejek. W takich najczęściej rozgrywały się klasyczne sceny napaści z kryminałów. Zauważył coś jeszcze dziwniejszego. Poruszające się cienie wewnątrz alejki sugerowały, że coś tam się stało. Oczywiście, wokół panowała zabawa i o całej sprawie można było łatwo zapomnieć. Rozejrzał się po okolicy. Znajdował się na szerokiej dwupasmowej jezdni, na której stłoczeni byli ludzie. Zapach alkoholu i potu dominował, ale generalnie atmosfera była luźna. W oczy raziły neony, a niebo rozświetlały sztuczne ognie układające się w fantastyczne lub wymyślne kształty. Hałas był praktycznie nie do zniesienia.
Zajmując pozycję tymczasowego obserwatora dostrzegł, że coś się dzieje nie tylko w ciemnej alejce, ale również w tłumie. Zupełnie przypadkiem przyuważył niewysokiego jegomościa w czarnym palcie, którego w istocie przyłapał na zręcznym wyciąganiu portfela z kieszeni bogato odzianego obywatela.
Powietrze i atmosfera sprawiały, że miał mętlik w głowie. To wszystko potęgował hałas i panujący chaos. Mając większe pojęcie, że coś się teraz dzieje, musiał podjąć jakąś decyzję…
W tym momencie uczuł również nieznane mu dotąd ukłucie w okolicy szyi. Dreszcz wstrząsnął jego ciałem, zupełnie jakby przeżył delikatny szok termiczny. Dookoła zrobiło się zimno. Powiał złowrogi wiatr, a mimo to ludzie zdawali się nie zwracać uwagi, nawet, jeśli byli dość skąpo odziani.
Jedno pytanie nasuwało się niemal automatycznie…
…co mogło się stać?

Albert Flyman

Podróże zapędziły Alberta na obrzeża wielkiej metropolii.
Niewielkie ognisko rozświetlało okoliczny teren. Las, w którym się znajdował składał się głównie z niewielkich iglastych drzew. Był na wzgórzu, z którego było widać niemal całe New Vegas City. Światła, kolory, zabawa. To wszystko wydawało się być dosyć… fascynujące.
Gdyby nie aura otaczająca miasto. To wszystko zdawało się być sztuczne, wisieć na włosku. Coś niedobrego stało za tym wszystkim. Zupełnie jakby obłąkany człowiek jedną rękę wyciągał, by podarować komuś z uśmiechem wspaniały prezent, jednocześnie trzymając za sobą ogromny nóż kuchenny. Tutaj również sytuacja była niejednoznaczna. Księżyc lśnił na niebie, jakby nie chciał mieć nic wspólnego z tym, co dzieje się na ziemi. Może całkiem słusznie…

Cały lasek emanował czymś niepokojącym. Posiadał wyjątkowo morderczą aurę.
Nieprzenikniona ciemność wydawała się być szczególnie gęsta. Co więcej, to zjawisko zdawało się… narastać. Mrok, niczym czarna mgła stawała się teraz przelewać z miejsca na miejsce. Wszystko wokół stopniowo cichło. Płomień powoli ustępował…
Czyżby strach przed nieznanym mógł być taki silny ?
 
Freak jest offline