Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2008, 13:19   #2
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Albert spojrzał z lekkim niepokojem na dogasający płomień.

-Czujesz to Michael? Tak, czujesz...

Zwrócił się do swego towarzysza, samemu kucając na ziemi. Był wysokim i szczupłym ponad trzydziestoletnim mężczyzną, czarne włosy wydawały się jeszcze bardziej nieuczesane niż zwykle, a piwne oczy osadzone gdzieś na smukłe twarzy, poniżej wysokiego czoła i między szpiczastym nosem biegały obdarzając swym spojrzeniem raz gwiazdy, innym razem drzewa i widok miasta.
Kucając już zaczął wiązać sznurówki w wysokim, wojskowym bucie. Uczyniwszy to, powstał. Strzepnął ciemne dżinsy z ziemi, dopiął guzik białej koszuli i sprawdził zawartość kieszeni w skórzanej kurtce założonej na ciało. Podróżna torba spoczywała na ramieniu.

-Wytęż swój wzrok chłopcze. No dalej, nie obawiaj się. Chcę byś poczuł to samo co ja.

Odezwał się do swego młodego kompana. Owy młodzieniec niósł na plecach nic innego jak właśnie plecak. Nie można było dać mu więcej niż dwadzieścia lat, a i to było przesadzą. Począł obserwować miasto i świat, lecz za każdym spojrzeniem niepokój malował się na jego twarzy.
Tymczasem Flyman oparł się o sosnę i zaczął bawić się jedną z zapaliczek wydobytych wprost z kieszeni. Płomień buchał i gasł rytmicznie, niemalże podporządkowanie jakieś dziwnej melodii. Kiedy płomyk gasł, wzrok Alberta zaczął ogarniać gwiazdozbiory na niebie, kiedy zapalał – oczęta obserwowały go z zapartym tchem włączając się do harmonii.

-Albert, coś czuję. Niedokładnie, lecz...

-Dobrze. Teraz przynajmniej wiesz gdzie pójdziemy.

Skomentował niepewne stwierdzenie młodzieńca. Zgasił zapalniczkę, powędrowała do kieszeni. Jeszcze chwilę obrócił się do przyjaciela.

-Dogaś ognisko. I wyjmij swój medalik na wierzch.

-Czemu?

-Bo przyda Ci się.

Tej wymianie zdań towarzyszył zapach dogasającego ogniska i ciemny dym, dym który w tej chwili zdawał się być lewą ręka ciemnej nocy pochłaniającej coraz to dalsze obszary jakby zmierzając do miasta.

-Albert, ratuj!

Michael upadł, szamocząc się. Drugi podróżnik podbiegł do niego, pochwycił, spanikowany zaczął sprawdzać co się dzieje.
Śmiech, rozbawienie pobiegło niczym strzała.

-Michael, Ty durniu... Naucz się kiedy można żartować, a kiedy nie...

Albert strofował kompana. Dwie postacie, jedna z torbą, druga z plecakiem zaczęły schodzić z wzgórza w kierunku miasta. Między drzewami. Co róż jakiś kamyk kopnięty przez jednego, to drugiego, opadał na dół.

-Spójrz na księżyc. W Świecie Snów jest jedną z Dziedzin. Inni mówią na niego Luna, jeden z duchów. Kiedyś zabiorę Cię po wszystkich Dziedzinach. Teraz skup się...

Rzucił w mroki nocy swym basowym głosem Albert. W lewej ręce dzierżył nerwowo kolejną zapalniczkę. Zmierzali w stronę miasta. Powoli, jakby nie śpiesząc się, jakby chcąc i jednocześnie nie chcąc tam iść. Zadumane oblicze Alberta z oczyma starającymi się wyłapać każdy szczegół wędrówki kontrastowały z lekkim uśmieszkiem Michaela.
Flyman na chwilę zatrzymał się. Podniósł spod korzeni sosny mały kamyk. Stary i porośnięty mchem. Otrzepał go z brudu i wrzucił do kieszeni kurtki.

-No idź już, idź. Ten kamyk jeszcze się nam przyda. Przynajmniej takie mam przeczucie.

Dziwna mina Michaela i wzruszenie ramionami skomentowało tylko uczynek przyjaciele. Wrócili do wędrówki w stronę miasta.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline