Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2008, 01:26   #5
Freak
 
Reputacja: 1 Freak nie jest za bardzo znany
Ferrante

Ferrante zdecydował się obrać konkretny kierunek. Przechodnie nie zwracali na niego zbytniej uwagi, w końcu był prawie kroplą w oceanie alkoholu. Jedyne, co mogło nie umknąć spostrzegawczości bystrego obserwatora, to wyraz twarzy i zachowanie człowieka, świadczące o rozwadze. Jednak nawet teraz wszyscy co bystrzejsi z obserwatorów zdawali się bawić zbyt dobrze, by zaprzątać sobie tym głowę.
Alighieri bez najmniejszych przeszkód dotarł niemal do miejsca wlotu w uliczkę. Stało się tu trochę ciszej, chociaż przy odrobinie skupienia słychać było rozmowę kilku osób, najwyraźniej nieco ożywioną. Kilka kroków na przód, już prawie mógł usłyszeć konkretne słowa, z których uformowałby mu się obraz dyskusji, jaką przeprowadzali ze sobą ludzie w alejce.
Nagle ktoś pojawił się prawie z spod ziemi. Do tej pory Ferrante nie zanotował jego obecności, dla jego percepcji prawdopodobnie był elementem krajobrazu. Albo celowo zlał się z tłumem, albo...
Zdążył obrócić głowę, by spojrzeć na postać, która najwidoczniej miała na celu gwałtownie przystanąć przy nim. I ku ogromnemu zdziwieniu... człowiek, który pojawił się nagle dosłownie beknął mu w twarz. Teraz przynajmniej zaskoczony Alighieri mógł mu się przyjrzeć. Dość pulchny, niski jegomość wyglądem wyśmienicie przypominający owalną beczkę z doczepianymi kończynami i głową wyszczerzył do niego swe obrzydliwe żółte zębiska. Był ucharakteryzowany na klauna. Czerwony nos lekko odbijał błysk otaczających neonów.
Nagle Ferrante zdał sobie sprawę, że zaczyna mu się kręcić w głowie.
-Hehe.
Śmiech typa był po prostu wstrętny. Przypominał bardziej denerwujący rechot, niż cokolwiek przyjemniejszego.
Obrzydliwy zapach zdawał się potęgować i powoli, powoli widzialny świat zdawał się bardziej... podwojony.

Albert Flyman

Powoli, dwójka zaczęła schodzić ze wzgórza. Zawył silny, przeszywający wiatr. Wędrowcy powoli uzyskiwali wrażenie, jakoby poruszali się szybciej, bo widać było coraz mniej. Nic dziwnego, skoro źródło intensywnego światła było coraz bardziej przysłonięte, a oni sami kierowali się na niższy teren. Jedynym mankamentem było to, że drzewa były dość rzadko usiane... W związku z tym wrażenia powinny być cokolwiek inne, niż w istocie były.
Aura tego miejsca stawała się mniej przyjazna z każdą chwilą. Dwaj podróżni byli tak naprawdę... współpodróżnymi.
A przynajmniej takie wrażenie odnosił Albert.
Mrok zdawał się płynąć obok nich. W powietrzu unosiła się przeraźliwa cisza, przerywana tylko miarowymi krokami dwójki. Księżyc był stopniowo (chociaż dość szybko), ale systematycznie przykrywany przez gęste, czarne chmury. W miarę podróży widać było co raz mniej. Potem powrócił wiatr. Tym razem lodowaty chłód przeszył najbardziej okolice kostek obu podróżnych. Było w tym coś raczej... celowego. Mróz ścigał się z niewidzialnym przeciwnikiem. Najbardziej po ziemi. Aura uległa zmianie... tak, jakby w pobliżu coś absorbowało wszystko co dobre z otoczenia.
Księżyc został ostatecznie przykryty przez chmury.
Gęsta ciemność zdawała się zlepiać gdzieś przed postaciami.
W pewnym momencie, gdzieś w oddali, zamajaczyła ludzka sylwetka. Odległość było niesłychanie trudno ocenić... w przeciwieństwie do poczucia zagrożenia zdającego się bić od owego osobnika.

Lizzy Garnet
Nowe doświadczenia... 'emocjonalne' zdawały się dobrze wpływać na inwencję. Przy akompaniamencie dziwnych dźwięków i kolorów zgoła nie pasujących do wykonywanej pracy powstawało coś całkiem nowego. Coś, co stanowiło nową 'zabawkę'. Ewidentnie ciekawego tylko dla kogoś takiego jak Lizzy.
Od pracy powietrze aż wrzało. Ostatecznie jednak zabrakło kilka elementów. Chyba musiały gdzieś uciec. Prawdopodobnie był to efekt pracy, bo w miarę upływu czasu zdecydowanie poprawiał się humor osoby pracującej w warsztacie. Temu zjawisku zaś chętnie przyjrzałby się nie tylko Newton czy Einstein, ale również i Freud. Prawdopodobnie ze swoich osobistych pobudek.
Akt kreacji nowego urządzenia trwał. Artysta pracujący w swoim fachu mógł wreszcie czynić swoje cuda. Wtedy zaś pojawiły się czynniki zakłócające pracę. Z głębi korytarza dało się słyszeć coś dosyć głośnego.
Cóż mogło zakłócać cudowny proces?
Wydawało się, że coś... może ktoś NAPRAWDĘ ciężki kroczy korytarzem.
Nieproszony gość? Czy cokolwiek jest w stanie zepsuć tak wspaniały nastrój jednej chwili ? Interesujące...
Odgłosy zdawały się przybliżać, zdradzając więcej szczegółów. Takich jak na przykład fakt, że kroki stawiane przez owo 'coś' były dosyć wolne. I chyba dość dobrze opancerzone.
 
Freak jest offline