Paul rozejrzał się po tłumie. Nagle pomyślał po jaka cholerę on z nimi wszystkimi lezie, przecież miał ich centralnie gdzieś, banda idiotów, a pośród nich on sam. Chwycił Alt bardziej stanowczo za rękę i zaczął iść prostopadle do tłumu upewniając się co chwila, że jego dziewczyna idzie za nim bez przeszkód. Paul był przecietno-wysokim mężczyzną, szczupłym lecz nie chudzielcem. Ubrany lekką kórtkę i skórzane spodnie normalnie by się nie wyróżniał, ale tu pośród zlepku punków, świrów i innych mętów lubiących się zabawić widocznie nie pasował, mimo, że to większości byli jego rówieśnicy. Zdaje się, że potrącił paru kolesi i jedną dziewczynę lecz byli na tyle nawaleni, że nawet tego nie zauważyli. Jakoś udało mu się z Alt wyjść z głównego nurtu tłumu. W tej chwili chciał się tylko stąd oddalić. Pierwsza zasada - nie wtykaj nosa tam gdzie cię nie proszą. A on nawet nie wiedział o co im chodziło z tą całą manifestacją. Buntować się - ok, ale gdzieś z odległości kilkuset kilometrów, siedzieć w bezpiecznym miejscu, sieciować - to było w jego stylu. Takie bezpośrednie zagrania zupełnie do niego nie pasowały. Spojrzał na Alt - ona też była niespokojna, uśmiechnął się do niej. Zaczeli powoli iść w kierunku przeciwnym do całej imprezy. Wtem ktoś krzyknął głośniej, chyba coś się stało, ale Paul przyśpieszył nie pozwalając Alt się obejrzeć.
-Po jaką cholerę ja tu przylazłem - rzucił sam do siebie przez zęby. |