Przemowa Aidenia nie wzbudziła większego zainteresowania, poza pytającymi spojrzeniami i myślami nad trzeźwością umysłu "samotnika". Wręcz odwrotnie było po wypowiedzi punka. Reporterka zbladła i trzęsącymi się rękoma sięgnęła po paczkę papierowsów "Malboro". Włożyła sobie jednego do ust, jednak jej roztrzęsienie nie pozwalało zapalić srebrnej zapalniczki. Dziecko z przerażoną miną tuliło sie do piersi matki, która chrząknęła znaczaco i przemówiła słodkim:
- Prosiłam panią wiele razy, by pani tutaj nie paliła. Tutaj są dzieci i jest duszno i bez tego ochydnego dymu. Co zaś się dotyczy ciebie, młodzieńcze, proszę żebyś nie mówił tutaj takich rzeczy - spojrzała wymownie na swoje dziecko. - Rozumiem, że możesz być sfrustrowany tą sytuacją, nie zaprzeczaj jestem policyjną psychoanalizatorką, ale nie jesteś jedyny. Sama chętnie bym się stąd wyrwała, ale nie wiem czy mamy dokąd i jakie są nasze szanse na przerwanie. Mój mąż jest ranny i nie może się za dużo poruszać. Pewne jest tylko to, że nie możemy tutaj siedzieć, ponieważ kończą nam się zapasy i opał. Czy mamy jakieś alternatywy? - ostatnią część wypowiedzi, kobieta skierowała w kierunku obydwu żołnierzy. W tym czasie jej mąż kręcił się na kocy i stękał przez sen.
__________________ you will never walk alone |