Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2008, 17:09   #4
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
EPIZOD 3

Jane zwinnie wylądowała na ugiętych nogach, prawą ręka opierając się na miękkim dywanie soczystego trawnika. Jej wzrok padł na czarne kartonowe zapałki, leżące w zielonej kępie trawy. Odruchowo uchwyciła przedmiot w chusteczkę i wcisnąwszy do kieszeni kurtki, wybiegła na ulicę. Sprintem przebiegła do najbliższego skrzyżowania i zatrzymała się rozglądając we wszystkich kierunkach. Ktokolwiek rozwalił "Wonderkid'a" przepadł jak kamień w wodę. Musiał mieć samochód. Albo cholernie szybko biegać. Kurwa! Trzeba było od razu skakać!

- KURWA! – wrzasnęła kopiąc wściekle w znak stopu. – KURWA!!! KURWA!!! KURWA!!!
Przestała walić nogą w aluminium tak samo nagle, jak zaczęła. Oparła czoło o dygoczący jeszcze przedmiot użytku publicznego.
- Kurwa.
Furia powoli mijała. Nienawidziła, kiedy ktoś okazywał się od niej sprytniejszy.
Przypomniała sobie, że jeszcze nie jest za późno, żeby dorwać tego... Zabrakło jej odpowiednio mocnego przekleństwa. Zupełnie jak tamtego dnia na pustyni. Szczęki same jej się zacisnęły. Całą wściekłość włożyła w sprint z powrotem na miejsce zabójstwa.

W tym czasie przed domem staruszki, z piskiem opon zajechały liczne jednostki policyjnych służb bezpieczeństwa, ambulans i dwa wozy strażackie.

- Zablokować wszystko w promilu dziesięciu przecznic! - krzyknęła zdyszana do komunikatora, podpierając się wolną ręką nad kolanem.
- Powtarzam, podejrzany Peter Berkeley jest uzbrojony!

Wyprostowała się i rzuciła okiem na służby porządkowe. Wszyscy oficerowie, niezależnie medyk czy strażak, mieli na sobie kamizelki kuloodporne. W bardziej lub mniej rzucających się kolorach. Przelotnie powiodła spojrzeniem po pobliskich domach. Wszystkie drzwi zamknięte, okna zasłonięte szczelnie grubymi kotarami, dzieci zabrane z podwórek. Nawet psy ucichły. Gdzieniegdzie, co jakiś czas, firanki unosiły się lekko i nieśmiało.

Starała się zapalić papierosa, ale ręce jej się trzęsły. Z wysiłku. Na pewno z wysiłku. Machnęła nadbiegającym technikom sędziowską blachą. Zapalniczka w końcu zintegrowała się z dłonią.

- Poddasze. - powiedziała - Raport na wczoraj... - dodała wypuściwszy dym nosem.

Usiadła na wysokim żółtym krawężniku. Noga pulsowała od tępego bólu. Sznurówki w jej lewym wojskowym bucie luźno zwisały pod wpływem grawitacji. Jane przyglądała się im chwilę. Tego też nie zauważyła. Jeszcze trochę i nie zauważy, jak jej łeb odstrzelą. Zasznurowała but za mocno, więc ponownie musiała siłować się z dwoma kawałkami sznurka. Poziom wściekłości podniósł się, a wraz z nim sztywność palców.
Westchnęła głęboko, zamykając oczy. „Spróbuję za chwilę.” Wsadziła ręce do kieszeni, gdzie natknęła się na małe zawiniątko. „A tak.” Wyciągnęła je i dokładnie przyjrzała się znalezionym zapałkom.


- Victoria - mruknęła pod nosem, oglądając reklamowy kartonik nocnego klubu. Miała tylko nadzieję, że to nie klub wyłącznie dla panów. Wtedy wejście incognito odpada. A nie miała zamiaru puścić Andersona samego w paszczę lwa.

Zagryzając filtr zębami, przyjrzała się trzymanej w drugiej dłoni fotografii Anglika.


Dłoń zacisnęła się bezwiednie, zniekształcając twarz mężczyzny.
"Wpakowałabym mu kulkę między oczy. Nie, najpierw kilka w nogi, może pozbawiłabym ucha? I oczywiście przestawiłabym nos. Albo nie. Przestrzelę mu wątrobę i będę patrzeć, jak się wykrwawia."
Zdusiła wściekle papierosa na krawężniku i ruszyła w stronę samochodu, który teraz ona będzie zmuszona prowadzić. Nie znosiła samochodów. Tylko plecy później bolą. Przynajmniej WonderKid już nie będzie jej wkurzał tą swoją ostrożną jazdą.

* * *



Dwie godziny później w pokoju doverowskiej sekcji, Jane przeglądała za biurkiem raport z sekcji zwłok Anthony'go.
Koło niej stała nieruszona kawa, która jeszcze trochę i temperaturą dosięgnie zera. Zresztą było jej wszystko jedno. Nie miała ochoty nic pić, a od dłuższego czasu nie zdarzało jej się nawet spać.
Jak zwykle wydrukowała raport. W tym względzie przypominała podstarzałych sędziów, bo ci w jej wieku godzinami gapili się w ekrany, mówiąc, że to wygodniej, szybciej i sprawniej. Z kolei ona zabierała wydruki i wychodziła w poszukiwaniu ciszy. Przynajmniej oczu tak nie psuła.

Raport zapewne powinien był jej trochę ulżyć. Nie przywiązała się do Dzieciaka, ale mimo wszystko pracowali razem. Nie lubiła, kiedy wokół niej nagle robiło się luźniej.

Cytat:
.. oznaki szybko postępującego złośliwego raka kości.
Pewnie po tym wybuchu, o którym Wonderkid jej opowiadał. Kilka lat temu, jak jeszcze nie puszczał maminej spódnicy, mieli w tej swojej zapyziałej Kaliforii ataki bronią chemiczną. Nie mówił dokładnie, a ona nie pytała. Każdy wiedział jakie skutki mają takie działania. Wystarczyło przyjrzeć się tym, którzy się pochorowali.
"Na własnej skórze znał efekty takiej bomby, i dalej się tak szeroko, skurczybyk, uśmiechał? Jak można się cieszyć, skoro zna się datę swojego zgonu? A może właśnie dlatego powinno się korzystać z tych... Nie, to jakiś stek filozoficznych bzdur."

Cytat:
... zastrzelony z odległości 2 metrów.
Kula z niezarejestrowanego pistoletu typu Cobra.
Jane podrapała się ołówkiem po głowie. "Skurwysyn. Używa babskiego pistoletu." Inna sprawa, że Cobra świetnie układa się w dłoni, nie ma zbyt wielkiego odrzutu po strzale, a jej niewielki rozmiar pozwala na umieszczenie chociażby w cholewie buta, albo tuż nad nim, jak zwykła to robić Jane ze swoim.

Rzuciła raport z sekcji na stos papierów koło kawy. Wyłożyła buty na stolik i odchyliła się na krześle. Balansowanie tylko na dwóch nogach mebla sprawiało jej przyjemność. Zapaliła papierosa. Sumienie gryzło ją, chowając się przed rozsądkiem gdzieś w okolicach potylicy. To się pewnie nazywa migrena. Dlaczego się tak przejmowała? Nie pierwszy raz ktoś umiera w jej pobliżu. Tylko skąd to uczucie zmęczenia?

Dlatego, że to BYŁ jeszcze dzieciak. Co więcej bezczelny młokos, który miał gdzieś jej polecenia. Zupełnie jakby siebie widziała. Może dlatego ją tak irytował?

Z wcześniejszych bazgrołów wyczytała jeszcze, że babcia znajdowała się prawie od miesiąca w szpitalu, a potem mieli ją skierować do Domu Spokojnej Starości. Nie pozazdrościć. Wynajmowała poddasze za nędzne grosze, pomoc przy zakupach i drobną opiekę, żeby jednak nie wylądować w miejscu, gdzie pilnują cię, żebyś sikał co pięć godzin i karmią cię świństwem, które nazywają jedzeniem. Zresztą teraz, żeby nie trafić na syf, to trzeba mieć własną szklarnię, a to i tak niczego nie gwarantuje.

Na poddaszu dominowały włosy i poobgryzane paznokcie Anglika.

"Nie dość, że morderca to jeszcze fleja. Fantastycznie."

Na zapałkach żadnych odcisków.
"Chodzi w rękawiczkach, czy jak? Chociaż szybciej to laboratorium znowu coś schrzaniło."

Westchnęła głęboko i wrzuciła wypalonego papierosa do popielniczki. Jeszcze chwila i pety się z niej wysypią, bo już teraz tworzyły jakąś strasznie skomplikowaną piramidę.
Podparła łokciem głowę i zapatrzyła się w ścianę naprzeciwko. Czuła się gorzej niż zwykle. Gdzieś musiała zrobić błąd. Tylko gdzie? Gdyby ona poszła od tyłu, dzieciak jeszcze by żył? Gdybanie nic nie da. Należało zabrać się za robotę.

"Gdzie ten Anderson?"

Rozmasowała posiniaczoną nogę.
Włączyła monitor i niechętnie otworzyła program, w którym zwykła tworzyć raporty. Nic szczególnego, zwykły edytor tekstu. Tym razem będzie to RAPORT ZE ZDARZENIA. Westchnęła i z tlącym się papierosem w zębach, przysunęła się do blatu. Poszukiwania klawiatury w stercie papierzysk i śmieci zakończyły się sukcesem.

"No to od czego należało zacząć?"
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline