ekhm, ekhm
No dobra, czas ucieka więc niech będzie, chodzi o wosk.
Opis już stworzyłam, a że nie lubię marnotrawstwa więc go wkleję, a co:P A potem sama sobie zgadnę o kogo chodzi
Od pięćdziesięciu lat siedziała w wieży zajmując się wychowywaniem kolejnych pokoleń kotów, które z dnia na dzień stawały jej się bliższe, z łatwością zajmując u jej boku miejsce człowieka. Ludzie znudzili ją już okrutnie. Ciągle tylko pretensje, zachcianki, prośby. Była już stara, zbyt stara na cierpliwość. Pędziła więc swe życie w spokoju, od czasu do czasu, by nie wyjść z wprawy, ćwicząc moce i umiejętności na pałętających się wszędzie milusińskich. O tym, że jej nie zaproszono, dowiedziała się przypadkiem. Miśka miała akurat ruję i gnana nieodpartą chęcią bliższych kontaktów z płcią przeciwną, uciekła niepostrzeżenie z wieży. Wracając z wyrywającą się kocicą, z uczuciem ulgi i dumy z zapobieżenia mezaliansowi, natknęła się na swą młodszą krewniaczkę. Od niej to właśnie dowiedziała się o dyshonorze jaki jej uczyniono. W okrągłych ścianach, w których dobrowolnie się zamknęła, długo tłumiła złość na otaczający ją świat. Nie przyznawała się do tego, że bolało ją to, że tak łatwo o niej zapomnieli. Decyzja o pójściu na bal przyszła niespodziewanie. Kaprys, protest? W każdym razie wielkie rozgoryczenie i narastająca nienawiść spowodowana okolicznościami. Jej wejściu towarzyszyła zapadła wręcz karykaturalnie cisza. Niezrażona, podeszła do Róży i wypowiedziała zdecydowanym głosem wróżbę...