Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2008, 16:13   #6
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację

Ze zgromadzonego na sterburcie kursującego między Rotterdamem a Londynem brytyjskiego statku pasażerskiego Shining Star tłumu kobiet i mężczyzn co chwilę dochodziły wybuchy śmiechu. Śmiały się głównie kobiety, których stłumione chichoty było słychać nawet pomiędzy żartami rzucanymi przez otoczonego przez grupkę, opartego o barierkę eleganckiego mężczyznę po trzydziestce. Widać było, że coraz bardziej niechętne spojrzenia i nieudolnie maskowane wymuszoną grzecznością wypowiedzi męskiej części towarzystwa, nie robiły na nim wrażenia. A przynajmniej nie dawał tego po sobie poznać.

- I twierdzi pan, panie doktorze - pytała zaciekawiona młoda Francuzka - że te dzikusy polują na lwy tylko za pomocą dzid i łuków?
- Tak, to w gruncie rzeczy prawda - odparł mężczyzna, którego kruczoczarne wąsy i bródka w szpic wraz z niesfornymi kosmykami wymykającymi się na czoło spod niedużego, wywiniętego ronda melonika tworzyły zabójczą mieszankę, za którą wiele kobiet przepadało - Jednak oni od dzieciństwa są ćwiczeni w polowaniu za pomocą tychże utensyliów - wyjaśnił. - Dwa lata temu byłem naocznym świadkiem, jak jeden z naszych beduińskich przewodników powalił oszalałą z głodu lwicę, mając w ręku jedynie długi nóż...
- To niesłychane! Niemożliwe! - przerwał, słysząc podniesione, niedowierzające „ochy” i „achy” wpatrzonych w siebie dam, kręcąc wąsa i uśmiechając nieznacznie.
- Tak, Bóg mi świadkiem, że to prawda - w oczach doktora Beyersa widać było graniczącą z naiwnością szczerość, potwierdzającą jego szokujące słowa.
- Zresztą, polowanie z patykiem na głodne i dzikie bestie to i tak bezpieczny sposób spędzania czasu, biorąc pod uwagę spotkanie z teściową... - salwa śmiechu zagłuszyła dalsze słowa - tym bardziej, że muszą piękne panie wiedzieć - tu rozejrzał się wokoło, robiąc krótką, potęgującą nastrój i ciekawość przerwę - że mężczyźni z pustynnych plemion, nie wiedzieć czemu, mają zwyczaj brać sobie po kilka żon, więc ich szanse na spokojne życie przy domowym ognisku dramatycznie maleją - tym razem wybuch wesołości spłoszył nawet kilka towarzyszących statkom morskich ptaków, które siedziały na relingach pokładu znajdującego się powyżej. Dystyngowane zwykle damy, miast przystojącej im powagi i powściągliwości, przyciskały jedwabne, wyszywane chusteczki do oczu, starając się powstrzymać wymuszone śmiechem łzy, mogące być prawdziwą katastrofą dla ich starannego makijażu. Towarzyszący im, coraz bardziej ponurzy mężczyźni w garniturach i surdutach, ściskający w rękach gałki zdobionych lasek i ramiona swoich roześmianych żon, zagryzali ze złości końcówki wąsów. Tak, wiele daliby za to, żeby ten cholerny doktorek przestał opowiadać durne historyjki.

Jakby nazauważający zwiększającego się rozdrażnienia dżentelmenów, doktor zaproponował:
- Ale nie przystoi opowiadać o Afryce bez lampki marokańskiego wina, a skądinąd wiem, że nasz kochany kapitan Clarks, który zwiedził chyba z pół świata, ma w swojej prywatnej kolekcji butelkę, czy dwie tego szlachetnego trunku o niepowtarzalnym bukiecie. Wierzcie mi, drogie panie i panowie, w smaku tego wina czuć dzikość i żar gorącego Czarnego Lądu.
- Zatem chodźmy do kapitana - jestem pewien, że taki dżentelmen jak on, nie odmówi tylu pięknym damom - puścił oko do najbliżej stojącej młodej kobiety, dziewczyny właściwie, której kwiatowy zapach perfum kusił i zniewalał. Po chwili rozgadane towarzystwo zniknęło we wnętrzu przeznaczonego dla pierwszej klasy pokładu liniowca.
- A czy zdają sobie panie sprawę, że lwy mają kły długie jak dłoń? Nie, nie takie, jak ta śliczna rączka, miła damo, mam na myśli męską dłoń... - dało się słyszeć jeszcze.

* * *


Kirk Beyers mimo, iż podróżował statkiem już wiele razy i niestraszna była mu choroba morska, to nigdy nie płynął tak długo. Minęło już ponad cztery tygodnie, od kiedy wyposażona w cztery maszty i bez mała 31 żagli brytyjska barka Alice A.Leigh wypłynęła z portu w Lizbonie i skierowała się na południe, do Cape Town, mając na swym pokładzie ładunek broni, mundurów i konserw dla wojsk Jej Królewskiej Mości Królowej Wiktorii stacjonujących w Kaapstad, jak miasto nazywali osadnicy niderlandzcy. Była to podróż zdecydowanie za długa, jak na jego możliwości i Belg miał kłopoty z utrzymaniem śniadania na miejscu.

Z drugiej strony nie mógł narzekać na warunki, w jakich podróżował. Fakt, że tej krypie daleko było do luksusu okrętów pasażerskich, ba - przeznaczony do przewożenia w pierwszej kolejności ładunku, a dopiero później załogi okręt nie dysponował żadnymi wygodami. Dobrze, że ostatnio kapitan przystosował jedno z pomieszczeń gospodarczych na dwie ciasne kajuty pasażerskie.


Kirk opierał się o metalową barierkę dzielącą go od wzbudzonego oceanu. Przed chwilą oddał hołd Neptunowi i teraz, z ziemiście szarą twarzą trwał po prostu w możliwym w tych warunkach bezruchu. Możliwym, to znaczy trzymając się kurczowo relingu, by kolejny przechył statku nie spowodował bolesnego upadku na pokład. Według kapitana była to normalna pogoda o
tej porze roku w tych stronach. Jeżeli to była "normalna" pogoda, to Belg wolał nie przepływać tędy, kiedy pogoda będzie "zła".

* * *

Ponowne torsje zmusiły go do przytulenia się do metalowej poręczy. Po kilku minutach atak minął, jednak Beyers wolał przebywać na zewnątrz, nie bacząc na ryzyko doszczętnego przemoknięcia, niż w klaustrofobicznie ciasnej i dusznej zaimprowizowanej kajucie.

Wrócił tam dopiero po otrzymanej od jakiegoś marynarza informacji, że za jakieś cztery godziny powinni być u celu. Był przemęczony podróżą, więc miał nadzieję odpocząć nieco przed dotarciem do portu. Zanim się położył, przeczytał raz jeszcze list przesłany do zarządu ogrodu zoologicznego w Antwerpii, gdzie pracował od kilku lat. Lakowana koperta, spoczywająca na listach otrzymanych od Anny, jak i kopercie z referancjami i życzeniami rychłego powrotu od Thomasa Peetersa, ozdobiona delikatną, ledwie zauważalną, misternie wytłaczaną siatką południków i równoleżników była już nieco sfatygowana, jednak nadal chroniła swą zawartość - oficjalną prośbę Londyńskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego o udział w wyprawie mającej na celu odnalezienie słynnego podróżnika, Davida Livingstona. Po prawdzie, uprzednio wysłał swoje zgłoszenie, gdy tylko dowiedział się o planach wyprawy, jednak nie liczył zbytnio na odzew. A tu proszę. Uśmiechnął się, co poprawiło nieco jego mizerny wygląd. "Już niedługo zacznie się przygoda!" - pomyślał - "A może już się zaczęła?" - dodał po chwili mając na myśli ciężką podróż.



* * *

Posiadłość gubernatora była wspaniała. Mimo, że rodzina Beyers nie należała do biednych, nienachalny przepych posiadłości zrobił na Kirku wrażenie. Mówiąc krótko - poczuł się jak arystokrata, a nie weterynarz.

Przemiła w wcale ładna czarnoskóra służąca poprowadziła go do przeznaczonego mu apartamentu. Młody, może czternastoletni chłopak ubrany w kontrastującą z kolorem skóry białą koszulę odebrał z dorożki jego bagaż i, trzymając się kilka kroków za objaśniajacą gościowi co i gdzie się znajduje pokojówką, ruszył za nimi.
Na miejscu doktor podziękował im i z nieukrywaną przyjemnością rozejrzał się po pokoju. Salon, sypialnia i osobna łazienka pachniały czystością i świeżością. Z zacienionego salonu można było wyjść na zalany słońcem balkon przystrojony doniczkami z cieszącymi oczy kolorowymi roślinami. Nawet z pozbawionego szyb i chronionego okiennicami w razie złej pogody okna widać było przytulone do zatoki Cape Town, którego kolorowa mozaika widocznych z góry dachów przypominała raczej jedno ze śródziemnomorskich miast Grecji lub Włoch, niż afrykański styl architektoniczny z widocznymi wpływami arabskimi, jaki oglądał w Północnej Afryce. Wzruszył ramionami - w końcu była to kolonia brytyjska.

Stylowe meble, sofa i miękko wyściełane łóżko kusiły obiecując wygodę i regenerujący sen, jednak Belg pamiętał doskonale, o czym przypomniała mu grzecznie czarnoskóra dziewczyna, że za pół godziny zacznie się kolacja. A spóźnić się byłoby ogromnym nietaktem, na jaki chyba żaden z gości nie mógł sobie pozwolić.
- Później, później... - z westchnieniem obiecał sobie i raźno podążył do pachnącej kwiatami łazienki, w której z dużej, drewnianej balii parowała gorąca, widać przyniesiona całkiem niedawno, woda.

Po piętnastu minutach był przyjemnie odświeżony i gotowy do udania się na uroczystą kolację z gospodarzem i uczestnikami wyprawy. Założył czyste ubranie - elegancki, dopasowany garnitur, świeżą koszulę i, uprzednio przez siebie wyczyszczone i wypastowane, buty. Mógł co prawda zawołać kogoś z licznej służby, gotowej na każde skinienie gości gubernatora, jednak nie był przyzwyczajony, by ktoś mu usługiwał. Wyciągnął z kieszeni kamizelki złoty zegarek i sprawdził godzinę. Jeszcze pięć minut.
"Dobrze, można się zbierać. Czas poznać dostojnego gospodarza, jaki i ludzi, z kórymi przyjdzie spędzić najbliższy czas."
Otworzył jeszcze dekielek po odwrotnej stronie koperty zegarka. Poza misternym grawerem głoszącym, że jest to zegarek wykonany przez firmę rzemieślniczą J.Barth & Fils z Genewy, znajdowało się tam schowane malutkie zdjęcie, będące portretem jego małżonki.
"Życz mi szczęścia, Anno" - powiedział szeptem.


* * *

Z początku przyjęcia, nie znając charakterów i manier uczestników, poza wzniesionym wspólnie toastem za pomyślność przedsięwzięcia i szczerymi komplementami dla jego gustu w doborze wina i dań do kolacji, nie odzywał się zbyt wiele. Za to z nieudawaną przyjemnością kontemplował urodę obecnych podczas wieczoru dam, szczególnie będąc zaintrygowany niespotykanym zbyt często w Europie wyglądem panny Lloyd. Podczas swoich wypraw widział afrykańskie kobiety, jednak żadna z nich nie łączyła tej wynikającej z pochodzenia drapieżności wyglądu z europejskimi manierami. Co się tyczyło wszystkich obecnych pań, zdziwił się, gdy gubernator poinformował o ich uczestnictwie w tak niebezpiecznej wyprawie. Świadczyło to, że te damy mają silniejsze charaktery, niż można by sądzić po wyglądzie.
Z ciekawością chłonął wszelkie informacje, które padały podczas rozmów przy stole.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline