Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2008, 19:28   #7
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
20 stycznia 1871, Cape Town - przyjęcie w posiadłości Gubernatora Wodehousa (wieczór)

- Przyjęcie? - ciemnoskóra kobieta uniosła brwi w geście zdziwienia. - Przecież mieliśmy wyruszyć z misją poszukiwawczą, wyruszyć niezwłocznie! A nie zabawiać się na przyjęciach! Och William... Nie wiem czy potrafię wytrzymać jeszcze choćby dzień!


Mężczyzna, który przyniósł jej wiadomość o zbliżającej się wieczornej uroczystości uśmiechnął się i raz jeszcze cierpliwie wytłumaczył, że większość uczestników wyprawy dopiero dziś przybyła do Cape Town (podobnie zresztą jak oni) dlatego nikt nie może oczekiwać, że wyruszą natychmiast po wyczerpującej podróży. Poza tym takie przyjęcie to świetny moment do zapoznania się ze sobą i omówienia szeregu ważnych kwestii, które należy załatwić przed wyprawą. Ich gospodarz chce ugościć ich jak najwytworniej i nie wypada, by Nadii zabrakło tego wieczora wśród jego gości. William uścisnął dłonie swej przyjaciółki dodając jej otuchy i pozostawił ją samą w pokoju, by mogła się przygotować.


Nadia usiadła rozczarowana przy niewielkim stoliku i oparła głowę na dłoniach. Wiedziała dobrze, że Will ma słuszność i że wielkim nietaktem byłoby opuszczenie przyjęcia. Mimo wszystko jednak humor w jednej chwili zupełnie ją opuścił. Poczuła się wyczerpana i bardzo zmęczona, gdyby tylko mogła zaszyłaby się na cały dzień w łóżku i wstała dopiero wtedy, gdy będzie trzeba wyruszyć dalej.


Od kiedy William powiedział jej, że wyruszają razem do Afryki, radość i zachwyt nie opuszczały jej ani na chwilę. Jak tylko wsiedli na statek, zachowywała się jak mała dziewczynka wyczekująca ogromnej niespodzianki. Oto właśnie spełniało się jej marzenie. Czyż to nie zabawne, że wiele lat temu, wtedy kiedy poznała Willa, na własną rękę próbowała przedostać się na taki statek? A teraz dzięki niemu może odbyć podróż, o której od tak dawna marzyła! Na pokładzie najczęściej można ją było znaleźć na dziobie, gdy wpatrywała się w horyzont z nadzieją, że ujrzy wreszcie ukochany ląd. Siedziała tam i zastanawiała się jaki też będzie ten kraj, z którego pochodziła. Czuła jego zew, czuła jak przyzywa ją do siebie i zniewala. Jeśli nie na dziobie, można ją było znaleźć w towarzystwie Williama, któremu nieustannie wciąż opowiadała o wszystkim, co czytała na temat Czarnego Lądu. Istniał dla niej tylko ten jeden temat i każda rozmowa prędzej czy później musiała zahaczyć o Afrykę, o to co czeka ich w przyszłości. W każdej wolnej chwili Nadia zagłębiała się w swoje mapy, które pieczołowicie przechowywała i które stanowiły jej wielki skarb. Wodziła palcem wzdłuż rzek, miast, przebiegała pustynie i wyobrażała sobie jak też musi tam być. Pokazywała Willowi gdzie będą schodzić na ląd i gdzie być może się udadzą. Podróż dłużyła jej się niemiłosiernie, wiedziała jednak, że każde bicie serca przybliża ją do domu.





Apogeum szczęścia osiągnęła Nadia w momencie, gdy ujrzała Czarny Ląd, gdy stanęła na piaszczystej ziemi, gdy znalazła się w Cape Town. Tu wszystko było cudowne, fascynujące, piękne, niesamowite i takie afrykańskie! Serce waliło dziewczynie jak szalone, próbowało wyskoczyć z piersi i samo pofrunąć do źródeł Nilu. Musiało przecież znać drogę! Nadia zachowywała się momentami jak szalona i dopiero delikatne uwagi Williama sprowadziły ją na ziemię. Musiała ograniczyć swoje pragnienia zwiedzenia całego Kapsztadu i rychłego ruszenia dalej.


- Zdążysz się jeszcze nacieszyć tą swoją Afryką! - mówił Will i ze śmiechem patrzył na ogromne zniecierpliwienie swojej młodej towarzyszki.


Ileż ją to kosztowało, by uspokoić swoją naturę, by opanować się i ze spokojem czekać na dalszy rozwój wypadków. Choć rezydencja gubernatora Wodehousa bardzo jej się podobała i robiła imponujące wrażenie, to jednak coś ciągnęło ją głębiej, głębiej, głęboko w głąb lądu, do samego serca Afryki. Nie mogła sobie znaleźć miejsca w wytwornym pokoiku, który został przygotowany specjalnie z myślą o niej. Na dodatek wieść o zbliżającym się przyjęciu dobiła Nadię całkowicie. Jakże strasznie nie lubiła tych wszystkich oficjalnych spotkań! Wyfrakowanych mężczyzn, wypięknionych kobiet! Wszyscy tacy uroczyści, tacy poważni, powściągliwi, dobrze wychowani i wykwintni. Te wszystkie spojrzenia, szepty, upokorzenia... Na dodatek nie przewidując żadnych oficjalnych spotkań i imprez, przygotowując się jedynie na podróż do dzikiej Afryki, Nadia nie wzięła ze sobą żadnych ładniejszych strojów, prócz codziennych sukienek na czas podróży. Na wyprawie i tak żadne suknie nie będą jej potrzebne. Lecz teraz... była pewna, że podczas przyjęcia ktoś znowu pomyli ją ze służącą! Nadia zerwała się ze swojego miejsca i cisnęła jedną z ozdobnych poduszek na piękne łoże z baldachimem. Była wściekła!


Lecz co to? Na łóżku leżało tajemnicze pudło, którego wcześniej tu nie było. Pakunek nie należał do jej bagażu, zatem kto je przyniósł i co zawierało? Panna Lloyd podeszła bliżej, rozwiązała ozdobną kokardę i zajrzała do środka. Jej oczy zrobiły się okrągłe, a z piersi wyrwało jej się zduszone „och!”. Złość szybko ustąpiła miejsca czułości i ciepłemu uśmiechowi, który towarzyszył jej, gdy wyjmowała z pudła piękną sukienkę. Była niemal pewna, że będzie pasować na nią jak ulał!


- Ech, Williamie, mój ty czarodzieju! Minąłeś się chyba z powołaniem zostając akrobatą. Byłbyś z pewnością najlepszym magikiem na świecie! Już ty wiesz jak mnie zaczarować... - mówiła do siebie układając sukienkę na łóżku i biegnąc czym prędzej do łazienki. Musiała jeszcze wziąć kąpiel, uczesać się i przygotować, a czasu coraz mniej!


Wreszcie, gdy wybiła odpowiednia godzina, Nadia zeszła do dolnego holu, gdzie czekał już na nią pan Cook. Uśmiechnęła się czarująco i obróciła z gracją ukazując w pełni piękno sukienki, która istotnie leżała na niej idealnie.





- Świetnie dziś wyglądasz Nadio. Znów będziesz błyszczeć wśród towarzystwa. – szepnął Wiliam do swej młodszej towarzyszki i delikatnie, porozumiewawczo uścisnął jej dłoń. – Obym tylko nie musiał dziś wyzywać na pojedynek jakiegoś młokosa – dorzucił zagadkowo.

- Dlaczego? - zapytała Nadia.

- Sama wiesz jaka nieznośna bywa młodzież. – zażartował - Gdy któryś z tych wyfraczonych gości obraził Cię krzywym spojrzeniem tylko powiedz, a zaraz wyzwę go na pojedynek. – powiedział z przekąsem i uśmiechnął się. Nadia odwzajemniła uśmiech.


- Dziękuję Ci...


- Za co? - zapytał udając zdziwienie.


- Ty już dobrze wiesz za co! - rzuciła ze śmiechem, nim weszli do jadalni.


Przyjęcie, przynajmniej na początku, okazało się nudne, sztywne i napompowane sztuczną grzecznością i etykietą. Było tu dokładnie to wszystko, czego Nadia nie znosiła. Unikała spojrzeń innych, lecz gdy tylko zauważyła, że ktoś patrzy na nią, przybierała swoją „dumną minę”, coraz bardziej oschłą i nieprzystępną. Jedynie uśmiech Williama mógł sprawić, że rozluźniała się nieco. Była jednak mocno przewrażliwiona, a złe doświadczenia wyniesione z nielicznych przyjęć i bankietów wydawanych w Londynie sprawiły, że w każdym spojrzeniu i każdej postaci widziała kpiącego i wyniosłego wroga. Czuła się okropnie i wkrótce rozbolała ją głowa.


Tylko jedna osoba przykuła uwagę Nadii i zyskała jej pierwszą, przychylną opinię. Panna Chiara Wodehouse, a szczególnie jej ogromny towarzysz, który kroczył za nią i wiernie legł u jej stóp. Widok ten wywołał szczery uśmiech na twarzy Nadii, a także nieodparte pragnienie, by zapoznać się bliżej z... psiskiem. Panna Wodehouse co prawda zyskała uznanie w oczach Nadii, lecz to zdecydowanie zwierzęta stały w kręgu zainteresowań ciemnoskórej dziewczyny znacznie wyżej niż ludzie. Rozumiała je lepiej niż inni, a i one zdawały się rozumieć ją bardziej, niż jakikolwiek człowiek na ziemi. Zamiast więc skupić się na „przemiłej konwersacji” podczas przyjęcia, Nadia wybiegła myślami gdzieś daleko, obserwując raczej wielkiego psa, niż innych biesiadników przy stole. Czekała, aż wieczór uprzyjemni jej cokolwiek, co mogło leżeć w jej guście...
 
Milly jest offline