Pośród tej mroźnej zimy, która w tym roku na wyjątkowo długo zawładnęła światem, gdzieś w głębi lasu, w pewnej dziupli ktoś uważny, kto akurat miałby jakiś cel w robieniu wycieczek do ciemnej puszczy przykrytej grubym śniegiem, mógłby dostrzec nikłe, drżące światełko. Człowiek ten najpewniej przetarłby oczy ze zdziwienia i co prędzej wrócił do domu położyć się spać po ciężkim dniu. Żadnego jednak człowieka wtedy pod owym drzewem nie było, za to w samej dziupli znajdował się ktoś do złudzenia do człowieka podobny. Ten człowieczek - miał on bowiem nie więcej jak kilka cali wzrostu - nosił długie, kasztanowe włosy, opadające na czoło zmierzwioną falą, spod których błyskały w blasku ogniska ciemnobrązowe oczy. Człowieczek, a mówiąc w języku faerie - klippe - ubrany był w dwie futrzane przepaski osłaniające biodra i pierś, a na plecach spoczywała dodatkowo skóra zdjęta z ostatnio upolowanej myszy. Zawinięty w tą skórę klippe imieniem Ragvain kołysał się lekko przy ogniu, starając się w ten sposób przezwyciężyć złowrogie wycie wiatru i wreszcie zasnąć. Jednak przez dobrych kilka godzin kiedy to gwałtowne podmuchy szarpały drzewem raz w jedną, raz w drugą stronę, wdzierając się przy tym swoimi mroźnymi palcami przez otwór w pniu nie pozwalały mu zmrużyć powiek nawet na chwilę. Dopiero po niezmiernie długim czasie wichura nieco zelżała, a wiatr zaczął dąć jednostajnie, sprawiając, że drzewo delikatnie kołysało się w powolnym, usypiającym rytmem. Nie wiedząc kiedy, Ragvain zaczął zapadać w półsen, ciągle czując na sobie zimne pocałunki wiatru, ale będąc już na nie obojętnym. I pewnie klippe zasnąłby spokojnie, zmożony wreszcie przez trudy całego dnia nieudanych polowań, gdyby nie coś, co nawet dla istoty dla wielu zgoła baśniowej i fantastycznej było niezwykłe i intrygujące. Dziwne głosy niesione przez wiatr zdawały się mówić do niego, jakby chciały mu coś przekazać, ale były tak ciche, tak ulotne, że zanim zdążył się im przysłuchać, już zamilkły. Jednak ten dźwięk, obojętnie czy był tylko częścią jakiegoś niespokojnego snu, czy też rzeczywiście dobiegał gdzieś z zewnątrz, wyrwał Ragvaina z sennego odrętwienia.
Zaniepokojony myśliwy natychmiast zerwał się z kucek. Chwilę później w miejscu, gdzie stał człowieczek, znajdowała się już brązowa łasica czujnie nadstawiająca uszu. Niestety jedyne, co do nich dochodziło to tylko świst wiatru i skrzypienie targanych nim gałęzi. Ragvain kilkakrotnie wciągnął mocno powietrze, ale jego nos wypełnił ostry zapach dymu, tłumiący wszystkie inne sygnały. Łasica zakręciła się nerwowo wokół ogniska i jeszcze przez chwilę nasłuchiwała, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Niepokój jednak ciągle rósł i jakakolwiek senność prysła. Ragvain postanowił wyjść na zewnątrz. Najpierw ostrożnie podkradł się do otworu w ścianie, ale słabe światło bijące od ogniska nie pozwalało dojrzeć więcej jak skrawek grubej gałęzi przed wejściem do dziupli. Klippe wahał się jeszcze przez chwilę, aż w końcu jednym susem wyskoczył przez otwór. Kiedy tylko stanął w miarę pewnie na oszronionym konarze, przyjął na powrót "ludzką" postać i zawołał na cały głos: -Haaalooo!!! Jest tu ktooo?! |