Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2008, 02:59   #8
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
EPIZOD 7

Klub "Victoria" znajdował się w dzielnicy irlandzkiej. Czarny szyld ozdobiony zieloną trójlistną koniczyną zapraszał do wejścia.
Jane odetchnęła z ulgą widząc raczej rockowy wystrój miejsca, do którego jej codzienny strój pasował jak ulał. W środku nie wyróżniała się niczym wśród pogrążonych w rozmowach i śpiewie grupkach ludzi rozsianych po lokalu przy stołach i na kanapach. Opuściła kosmyki gęstych włosów na czoło, zasłaniając świeży ślad niewielkiego rozcięcia.

Po czym usiadła przy pustym barze i chwilę kontemplowała alkohole stojące na półce. Nie miała zwyczaju pić. Nie lubiła alkoholu. Czasem piwo. Za to paliła jak smok. Dlatego też wychodziła z założenia, że jedno uzależnienie wystarczy. Tylko, że nie może tutaj tak siedzieć o suchej gębie. Zamówiła jedno, duże piwo. Poklepała się po kieszeniach i poprosiła barmana jeszcze o ogień. Rzucił jej po barze znajome czarne zapałki, które sunąc się po długim blacie zatrzymały się o oszroniony kufel Guinessa. Właściwie mogłaby się już nie odzywać. Była zmęczona, a alkohol jeszcze nie uderzył do głowy. Nieopatrznie założyła włosy za ucho i odsłoniła, świeżą ranę. Oczywiście nie umknęło to uwadze barmana. Zaczynała żałować, że niektóre rzeczy robiła instynktownie.

- Nie jestem taka grzeczna, na jaką wyglądam.

Czasem to, co mogłoby być prawdą, łatwiej zaakceptować, niż to co niż w rzeczywistości jest. Na jego usta wpełzł cyniczny uśmieszek i na tym zakończyli wymianę zdań.

Kończąca się ludowa celtycka melodia ustąpiła miejsca teledyskowi, który pojawił się na większości podwieszonych ekranów. Faktem było, że oprócz zamiłowania do przeszłości i staroci z lat dziewięćdziesiątych, tak właściciele jak i bywalcy klubu mieli swoje korzenie głęboko wypisane na czołach. Z nostalgicznym błyskiem oczu, zasłuchani w muzykę, dolewali do dużych kufli z pękatych, ociekających pianą dzbanków piwa.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lyp5we2ySDo[/MEDIA]

Gdzie się nie obrócić zgliszcza i wojna. Nigdy nie nasyceni. Doprawdy, niektórzy mają walkę we krwi. Tak jak ona. Możliwe, że nie urodziła się buntownikiem. A możliwe, że to tylko zbieg okoliczności. Ale z pewnością staje się sposobem na życie.
Teraz leciała jak pies za tropem, żeby dorwać Anglika. Przecież nie dlatego, że chce się zemścić za dzieciaka. Taką miała pracę. Zresztą Anglik ważył się zastrzelić Sędziego. Czyli chciała go dorwać dla ideałów? Dla zasady? Dla rzeczy, którymi gardzi, ale jednocześnie broni, bo nic więcej nie umie? Nie zna?

Właśnie dlatego nie lubiła alkoholu. Przez niego ludzie głupieli do reszty i zanurzali się w smutku.

Siedząc wygodnie na wysokim stołku sącząc ciemny płyn oglądała zawieszone na ścianie gablotki ze zdjęciami.


Nikt tak nie kocha przeszłości jak Irlandczycy. Znów wróciła myślami do Anglika, a prawie zdążyła zapomnieć, po co właściwie tu przyszła. Szkoda, że nie mają rzutek. Zrobiłaby z jego zdjęcia tarczę. Z namaszczeniem zdusiła w popielniczce kolejnego papierosa. Dobrze, że znalazła tę zapasową paczkę.

Wraz ze zbliżająca się godziną policyjną miejsce zaczęło się przerzedzać pustoszejąc w oczach.

- Ostatniego? - zapytał młody barman.
- Nie tutaj - ziewnęła Jane wrzucając do pustej szklanki banknot stu-dolarowy.
- Wydać resztę? - chłopak schował pieniądze w otwartej kasie czekając na odpowiedź.
- Nie mogę się doczekać - rzuciła Jane przez ramię wolnym krokiem kierując się w kierunku toalet. Mimowolnie ciarki jej przeszły po plecach na widok znaczka damskiej ubikacji, na wspomnienie poprzedniej wizyty w Sturbucks. Rzeczywiście więcej do niego nie pójdzie, bo niewiele z niego zostało.
W pierwszej kabinie zamknęły się jakieś dziewczyny. Młode i głupie. Tak jej się nasunęło. Podniecone, szeptały tak głośno, że słychać je na końcu korytarza. I co zrobią jakby policja nalot zrobiła?

Po około kwadransie usłyszała odległy alarm syren wojskowych. Godzina policyjna.

Wyszła na korytarz. Większość świateł w lokalu była pogaszona, metalowe okiennice szczelnie zasunięte, a nieliczne postacie wężykiem znikały w drzwiach za barem. Barman na jej widok skinięciem ręki przywołał ją do siebie.

- Witamy w Victorii - uśmiechnął się uwodzicielsko.

Za ścianą baru było zwyczajne zaplecze ze sporych rozmiarów chłodnią. Temperatura nieznacznie tylko obniżona od tej pokojowej, obliczona była na chłodzenie napojów alkoholowych. Przechodząc długim korytarzem, pośród beczek i skrzynek piwa, wódki i wszelakich likierów, grupka zatrzymała się na końcu pod zastawioną skrzynkami ścianą. Dwóch młodych mężczyzn pewnymi ruchami odsunęło, jak się okazało tworzącą połączoną całość, stertę drewnianych pojemników. Ich oczom ukazały się solidne schronowe drzwi. Widok takich iście bunkrowych wrót nikogo specjalnie nie dziwił. Od wielu lat każdy w piwnicy posiadał podobne, wiodące do zbrojonych, przeciwatomowych schronów.

Po drugiej stronie czekał mężczyzna, który zapraszającym gestem wpuścił wszystkich do środka. Znajdowali się w sporym przedsionku naprzeciw kolejnym identycznych drzwi. Kiedy te, którymi przyszli miękko zatrzasnęły się za nimi, przewodnik wystukując kod na wyświetlaczu wmontowanym w jedną ze ścian sprawił, że te przed nimi odsunęły się niemal bezgłośnie, a ciszę przedsionka wypełnił pulsującym rytm nagłośnienia. Dziewczyny obok Jane w towarzystwie chłopaka aż zapiszczały z radości automatycznie dostając tanecznych ruchów.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline