Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2008, 22:14   #24
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Cape Town, 20 Stycznia 1871 roku

Poranne słońce wdzierające się do pokoju obudziło go. Zaspany otworzył oczy jakby dziwiąc się, co on robi w tym miejscu. Po chwili jego budzący się do życia umysł przypomniał mu wydarzenia ostatnich dni i, niczym zwieńczenie całości oraz ostateczne potwierdzenie tychże wydarzeń, wczorajszą kolację w posiadłości gubernatora.
- To nie sen, doktorze - Afryka czeka... - mruknął do siebie.
Poleżał jeszcze kilka minut w wygodnym łóżku hołdując lenistwu. Jak przypuszczał już niedługo może za tym zatęsknić.

Wstał wreszcie, ponaglany krzątaniną służby na korytarzu. Ubrał się i uszykował bagaże. Ubrania, przybory toaletowe, piśmiennicze i gruby, oprawiony w skórę zeszyt, który miał stać się dziennikiem.
Z jednej z walizek wydobył wykonane z lakierowanego orzechowego drewna pudełko. Mały, mosiężny zamek nie był zamknięty, więc zapadka ustąpiła ukazując wnętrze.

Kirk wydobył rewolwer wyprodukowany w fabryce Remingtona w Nowym Jorku. Skrzywił się nieco, gdyż nie był zwolennikiem broni. Potrafił strzelać, aczkolwiek czynił to niechętnie. Tym niemniej Afryka wręcz pożerała nierozważnych podróżników. To jest dziki kraj, więc trzeba być przygotowanym na wszystko. Sprawdził stan broni. Praktycznie nie używana, więc wszystko chodziło bez zacięć. Zaletą modelu Army z 1858 roku był wyjmowalny bębenek mieszczący 6 pocisków. Znacznie poprawiało to czas ładowania rewolweru w porównaniu do modeli ładowanych przez lufę.


Wszystkie te nowinki techniczne w zakresie uzbrojenia nie sprawiały jednak, że łatwiej przychodziło mu mierzyć do kogokolwiek. Tak po prawdzie, to nigdy nie zabił człowieka. I miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał. Był w końcu lekarzem, a nie żołnierzem. Westchnął i zamknął pudło. Był gotów do wyjazdu. Wychodząc z pokoju zostawił list na szafce nocnej, a w nim kilka słów do Anny. Był pewien, że służba gubernatora znajdzie go i wyśle zgodnie z adresem na kopercie.


* * *


Śniadanie było niewiele mniej uroczyste, niż kolacja poprzedniego wieczoru. Co prawda niektórzy uczestnicy byli jakby bardziej skryci, niż poprzednio.
"Chociażby taka panna Lloyd..." - spojrzał w zamyśleniu na milczącą dziewczynę. "Cóż, w końcu bardzo ciekawe towarzystwo się tutaj zebrało. Nie ma chyba możliwości, żeby wszyscy się polubili. W Bogu nadzieja, że obędzie się bez większych kłótni..."

* * *

Afryka, 20-23 stycznia 1871 roku

W czasie trwającej na stacji kolejowej awantury panny Chiary z jej bydlęciem... "O, przepraszam, psiakiem" - poprawił się, trzymał się z boku, jednak nie mógł powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
"Doprawdy urocza scena" - prawie parsknął śmiechem - "Włoski temperament przeciwko dzikiej naturze zwierzęcia" - ocenił. "I jako, że obie są kobietami, doprawdy nie wiem, która zwycięży..." - dodał, po czym odwrócił się i puścił kłąb dymu z trzymanej w ustach fajki, próbując zachować powagę. Prawdziwy nastrój Belga zdradzały wesołe iskierki w oczach.

Dalsza podróż była równie ciekawa, co podróżujące towarzystwo. Przez niedużą lornetkę, użyczoną przez jednego z pracowników pociągu, obserwował przewijający się za oknem krajobraz. Ze zrozumiałych względów szczególnie zainteresowany był fauną, jednak chłonął wszelkie charakterystyczne symbole przyrody południowej Afryki. Nie rozumiał pojawiającego się znużenia u większej części uczestników wyprawy. "Przecież to fascynujące" - myślał, dziwiąc się, że nie podzielają jego entuzjazmu.


Chociaż jedną rzecz rozumiał. Mimo dużej wygody zapewnianej przez bardziej niż przyzwoicie wyposażone przedziały bolało go... no... siedzenie. Niezbyt pomagało przechadzanie się po korytarzu, z czego korzystał często nie chcąc dymem z palonej fajki urazić żadnej damy, czy dżentelmena. Pomagało to również, poza rozprostowaniem kości, poznać innych towarzyszy podróży. Palenie to naprawdę towarzyska czynność.

* * *


Za to na miejscu czekała nagroda.
Gdy już minęli obóz pełen pracujących czarnych i białych ludzi, zajmujących się pakunkami, kopiących, budujących jakieś dziwaczne konstrukcje, których znaczenia nawet nie próbował się domyślać ujrzeli TO.
- Prawdziwy okręt napowietrzny! - wyrwało mu się.
- Fantastyczne! - dodał to, co zapewne myśleli wszyscy zgromadzeni.
Nie myślał o tym, że zapewne czeka ich kolejna przeprawa z bestią temperamentnej damy. Nie myślał o tym, czy w ogóle takie przedsięwzięcie jest bezpieczne. Ani nawet o tym, że przyjechali tutaj, by odnaleźć zaginionego odkrywcę. Myślał o tym, że będzie LATAĆ!
- Oszałamiające! Wspaniałe! Niewyobrażalne! - powtarzał w kółko, z nieukrywanym zachwytem oglądając sterowiec.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline