Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2009, 11:30   #26
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Szampan pieniącą się strugą spłynął po powłoce latającej machiny, która w tym momencie uzyskała imię. "Dedalus" był gotów do lotu.
Na szczęście dostał imię po mniej znanym, ale bardziej rozważnym z mitycznych lotników. Może im też uda się szczęśliwie dotrzeć do celu i nie przypalą sobie skrzydełek...
William spojrzał jeszcze raz na matkę chrzestną ich powietrznego statku. Znał, niestety, osoby tego typu. Bez wątpienia dziewczyna miała rację - pewnie jeszcze nie raz będą mieli jej dosyć.


Nie miał zamiaru plątać się pod nogami ludzi wnoszących bagaże i zapasy na pokład "Dedalusa". Dopilnował tylko, by jego rzeczy znalazły się na pokładzie, a potem jeszcze raz postanowił przyjrzeć się statkowi powietrznemu z bliska.
Zastanawiał się, w jaki sposób profesor ma zamiar lądować i wznosić się kilka razy... W balonach było to proste. Zrzucało się balast i balon leciał do góry, a po jakimś czasie sam spadał. Chyba, że wcześniej wypuściło się powietrze bądź wodór. Ale balony to były 'jednorazówki'. Aby znów wystartować trzeba było ponownie napełnić powłokę, co w przypadku ogromu "Dedalusa" mogło być trudne do zrealizowania.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że Salvatore rozwiązał ten problem.
Trudno było sobie wyobrazić, by "Dedalus" nie lądował w ogóle, a pasażerowie mieli być spuszczani gigantyczną windą lub zrzucani na spadochronach...


Powiew wiatru przyniósł do uszu Williama fragment rozmowy. Było jasne, że "Dedalus", mimo swego ogromu, nie mógł unieść zbyt wiele ładunku. Czy jednak zamiast zmniejszać drastycznie ilość załogi nie lepiej byłoby zostawić pieska panny Chiary? Różnica wagowa z pewnością nie byłaby duża...
Oczywiście podczas podróży członkowie ekspedycji mogli pomagać w obsłudze, ale w czasie drogi powrotnej nie będzie ich na pokładzie. Co stanie się zatem w przypadku owej 'niezbędnej sytuacji'?
Fakt, że jego bezpośrednio nie miało to dotyczyć nie oznaczało, że problem ten nagle przestał istnieć.
Ale, przynajmniej teoretycznie, Salvatore wiedział, co robi.


Pełne emocji przygotowania do startu zakłócił nieprzyjemny zgrzyt w postaci pojawienia się grupy żołnierzy, pełniących najwyraźniej rolę żandarmów. Szybko okazało się, co było niemiłym celem ich wizyty. Aresztowanie Jonathana Cucumbera odbyło się bardzo szybko i sprawnie. Sam 'zainteresowany' nie stawiał najmniejszego oporu. Albo był tak zaskoczony, albo uznał, że nie ma sensu się opierać...
William odprowadził wzrokiem żołnierzy otaczających aresztanta, a potem, podobnie jak uczynili to inni, zwrócił się w stronę sir Roberta. Był pewien, że szef wyprawy udzieli im nieco wyjaśnień.

Morderca hrabiego Fairfaxa...
William słyszał o tej sprawie. Trudno było nie słyszeć. Jakby nie było hrabia był ważną osobistością i prasa rozpisywała się o tym zdarzeniu.
Chodziły plotki, że nie był to wcale mord rabunkowy.
Trudno było się dziwić, że coś takiego sugerowano. Nazwanie hrabiego 'wredną świnią' stanowiło obrazę dla tych biednych zwierząt. Najwyraźniej marynarz, który zniknął z pokładu statku po śmierci hrabiego i którego rzecz jasna podejrzewano o dokonanie tego czynu, miał do hrabiego jakieś osobiste pretensje.
Uwiedziona żona, córka, narzeczona... Zrujnowany ojciec... Rozjechany przez powóz syn... Powodów mogło być wiele.

- Ciekawe, co go skłoniło do zgłoszenia się do tej wyprawy - powiedział półgłosem. - Czy był taki bezczelny i sądził, że nikt go nie będzie szukać w tak znamienitym gronie, czy też był aż tak zdesperowany.

Na to pytanie raczej nie mogli uzyskać odpowiedzi.
William osobiście sądził, że była to krańcowa głupota. W końcu świat aż tak się nie skurczył, by Cucumber nie mógł się zaszyć gdzieś na jego krańcu, zmienić tożsamość i rozpocząć nowe życie. W Ameryce Północnej czy tym bardziej Południowej nikt by go o nic nie wypytywał.
A może udział w tej ekspedycji miał być swoistą odskocznią. Może Szkot, jeśli w ogóle był tej narodowości, miał zamiar odłączyć się od wyprawy i rozpłynąć gdzieś w bezkresach Afryki...
Najwyraźniej jednak Cucumber nie był z gruntu złym człowiekiem. Albo też Volta, która traktowała Szkota tak samo, jak innych, nie znała się wcale na ludziach...

W każdym razie zanim rozpoczęła się wyprawa 'odpadli' dwaj jej członkowie. A to był średnio pomyślny prognostyk.


Głos Salvatore'a oderwał zwrócił myśli wszystkich ku innej sprawie.

- Czeka nas wyprawa wszech czasów - oznajmił profesor.

- Jeśli nam się powiedzie - uśmiechnął się William - to nasza podróż będzie równie znana, jak wyprawa po złote runo, a nasze imiona znajdą się na ustach wszystkich.

W tym ostatnim zdaniu było nieco mniej entuzjazmu. Najwyraźniej Williamowi nie zależało aż tak na rozgłosie.
 
Kerm jest offline