Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2009, 20:46   #1
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
[WoD: Mortals] TBL - Cieńka Czarna Linia

Tura 1: 17.lipca.2008 (czwartek) godz. 15:00 – 18.lipca.2008 (piątek) godzina 12:00




Siedemnasty lipca 2007 roku zupełnie niczym nie wyróżniał się spośród dziesiątków innych dni w Essen. Trwające od kilkunastu dni wakacje spowodowały, że znacznie więcej młodych ludzi włóczyło się po ulicach, przesiadywało w ogródkach piwnych i w parkach… A nie jednak ten dzień czymś się wyróżniał – przez cały tydzień świeciło słońce i chyba każdy marzył o chwili ochłody. Tego dnia od rana słońce się nie pojawiło, a koło południa zaczęło padac – drobny deszcz powoli pokrywał wszystko warstewką wody…
Padało do samego wieczora i rozpogodziło się dopiero koło 23:00, kiedy miasto zdążyło już zasnąć…




Wilhelm Leder.

Kilka ostatnich godzin Wilhelm Leder zajęty był biurokracją. Kiedy ostatni raport został pieczołowicie umieszczony w systemie było kilka minut po 16. Przypomniał sobie, że obiecał dzisiaj być punktualnie na obiedzie… Cóż – było to już prawie niewykonalne. Wylogował się szybko z systemu i wstał. Kiedy chwytał kurtkę usłyszał głos szefa:
- Leder, świetnie, że wychodzisz. Pojedź jeszcze na FederickStrasse 78 – z miną zbitego psa wręczył detektywowi kartkę adresem – masz po drodze; a ja nie mam, kogo wysłać… Wszyscy są w terenie, albo na urlopie, albo chorzy… Pieprzone wakacje… Dzięki za zajęcie się sprawą tej strzelaniny. – odwrócił się i zaczął iść w kierunku swojego gabinetu - Aha, pojechał tam już technik z 36… u nas i tak nikogo nie ma. Cholera – wyciągnął pager i po chwili zniknął u siebie.
Policjant spojrzał na kartkę i wepchnął ją do kieszeni. Kod umieszczony koło adresu wskazywał na strzelaninę z prawdopodobnymi ofiarami śmiertelnymi. „Szlag by to trafił” – pomyślał wychodząc z budynku – „Miałem się nie spóźnić…” Pogoda też była do niczego - ślady na zewnątrz budynku będą już zamazane… Po kilku minutach był już na miejscu zdarzenia. Oprócz dwu policyjnych radiowozów, po przeciwnej stronie ulicy zaparkowane było nowiutkie sportowe Mitsubishi. Samochód, który zupełnie nie pasował do krajobrazu zniszczonej przemysłowej dzielnicy…
Krótka rozmowa z mundurowym policjantem doprowadziła do uzyskania w miarę kompletnego opisu zdarzenia:
- O 16:02 zawiadomiono numer alarmowy o usłyszanych strzałach i jakichś postaciach w przecznicy koło magazynu na FrederickStrasse 78. Dzwoniono z telefonu komórkowego, dzwoniący twierdził, że słyszał strzały przejeżdżając obok. Patrol wysłany na miejsce zauważył ciało wystające zza śmietnika. Wezwano służby dochodzeniowe…”
- Dobra, ja skończyłem. Panowie; proszę uważać i pozbierać wszystkie łuski. – Mężczyzna, chłopak właściwie, ubrany w sportową koszulę i jeansy wyglądał bardziej jak młody, studiujący jeszcze dziennikarz, niż jak policjant – Dochodzeniówka? Cześć, jestem Kurt Webbler… Patolog i technik. Po krótce, co wiem. To przy śmietniku to manekin, więc mamy zwykłą strzelaninę. No prawie zwykłą. Łuski kaliber 11,43, a biorąc pod uwagę, że jest ich około 30 w jednym miejscu – wydaje mi się, że strzelano z micro uzi. Co ciekawe w większości po murach i w metalowe drzwi. Tamte – wskazał palcem – Ale pogoda... Żadnych śladów krwi, albo na tyle minimalne, że zmyła je woda. Nic, z czego da się ściągnąć odciski. Dla spokoju obejrzę łuski w labie, ale też nie spodziewam się wiele. To by było na tyle ode mnie. Raport wyląduje jutro w sieci. Dzisiaj jadę już do domu. Na razie.
Chłopak odszedł w kierunku Mitsubishi, a Leder poszedł obejrzeć miejsce zdarzenia. Faktycznie wyglądało na to, że ktoś stojąc w może 2,5 metrowym przejściu pomiędzy fabrycznymi budynkami wystrzelił serię w ścianę po łuku, aby potem ostrzelać metalowe drzwi. Drzwi musiały być otwarte podczas strzelaniny. Faktycznie były tylko przymknięte i prowadziły na niewielką, techniczną, klatkę schodową. Jedyną rzeczą, jaka była tu zastanawiająca był ślad na tynku. Ślad wyglądający jakby ktoś paznokciami zarysował tynk… Panokciami? Na głębokość ponad dwu centymetrów? Niewykonalne. Niewątpliwie zarysowania były świeże… W dalszej części korytarza coś zachrzęściło i kilkanaście sekund później policjant dobiegł do okna, przez które ktoś właśnie wyskoczył. Dobrze zbudowana sylwetka zignorowała wezwanie do zatrzymania i dopadła sportowego motoru bez rejestracji… Cholera. Nie zostawało nic innego jak wrócić do domu…




Sara Brauer.

Sara
wróciła do domu i jak zwykle w drodze do mieszkania zajrzała do skrzynki na listy. Tym razem oprócz zwyczajowej porcji reklam, rachunku za telefon oraz koperty z wielkim nadrukiem „wygrana”; w paczce korespondencji znajdowała się pistacjowo-zielona koperta z firmowej papeterii „Galerii Rosenthal” – największej w Essen galerii sztuki. Koperta adresowana do niej. Panna Brauer odłożyła korespondencję na stolik w przedpokoju, a reklamy wyniosła do kuchni i wyrzuciła. Zajęła się przygotowaniem posiłku licząc na to, że jej druga połowa tym razem się nie spóźni. Gdy obiad zajęty był gotowaniem się i chwilowo przynamniej nie wymagał nadzoru wróciła do przedpokoju i rozerwała zielonkawą kopertę. Pistacjowy zapach perfumowanego papieru na chwilę zawisł w powietrzu. Rozłożyła pismo i przeczytała:
„Galeria Rosenthal
MonetStrasse 146
Essen


Szanowna Pani!

Przepraszam za może zbyt obcesowy i nachalny, sposób komunikacji. Jednak sprawa jest dość pilna. Moja asystentka rozmawiała z szefem firmy, dla której Pani pracuje i polecono jej bezpośredni kontakt z Panią, ponieważ firma nie zajmuje się folderami…

Ach, przepraszam, powinnam zacząć od czegoś zupełnie innego. Bardzo podoba mi się Pani podejście do sztuki, do koloru… Przyznaję, że zwrócono mi uwagę na Pani pracę w zeszłym tygodniu, kiedy dostarczono do nas te nieszczęsne foldery… Proszę spojrzeć samej – załączam jeden. Foldery te mają reklamować wystawę, jaka odbędzie się w przyszłym tygodniu w mojej galerii. Chciałabym, oczywiście, jeżeli będzie Pani zainteresowana, aby wykonała Pani nowy folder promujący wystawę.

Na wszystkie pytania odpowie Karen Ander – moja asystentka. Proszę się z nią kontaktować pod numerem telefonu 658-997-544.
Z wyrazami szacunku”

Zamaszysty, odręczny podpis, dobrze stylizowany na gotycki tekst: „Lukrecja von Rosenthal” dopełniał pisma.




Alex Spatz.

Wywiad został umówiony na godzinę 15:30, zatem już koło 15:00 Alex znalazła się po budynkiem, w którym mieściła się „Fundacja”. Obejrzała budynek i weszła do środka. Portier wskazał jej wejście do windy i wjechała na 4 piętro. Kiedy wyszła z windy znalazła się na wyłożonym szarą wykładziną korytarzu, z rzadka ozdobionym reprodukcjami dzieł Moneta. Korytarz był pusty, więc tym bardziej zdziwiło ją zderzenie z mężczyzną idącym w przeciwnym kierunku. Nie zauważyła, aby wychodził z któregoś z pokoi… Kiedy odwróciła się urażona zachowaniem ujrzała tylko plecy mężczyzny – dość wysokiego i postawnego oraz usłyszała niewyraźne „Przepraszam…”. Do jej nosa doleciał delikatny zapach konwalii – być może mężczyzna miał na sobie kosmetyk o takim zapachu? Być może gdzieś na korytarzu rozpylano taki zapach? Nie miała niestety czasu na zrobienie awantury, więc doszła do końca korytarza i weszła do sekretariatu prezesa fundacji. Siedząca za wielkim biurkiem dziewczyna spojrzała na nią z wyrazem bezgranicznego znudzenia w oczach i zapytała, w czym może pomóc. Po krótkiej wymianie zdań i sprawdzeniu czegoś w terminarzu wstała, aby wprowadzić dziennikarkę do gabinetu. Otwarła drzwi i oczom kobiet ukazała się lekka łysinka, jaka pojawiała się na głowie Mariusa Stekera. Głowa leżała bezwładnie na biurku zasłanym papierami. Część z nich spadła nawet na podłogę. Sekretarka zaczęła krzyczeć i histeryzować – kazała więc jej się uspokoić i zadzwonić po pogotowie. Sama weszła do pokoju i… po chwili wyczuła ten sam konwaliowy zapach. Podeszła do mężczyzny i sprawdziła puls. Nie żył, ale różnica w temperaturze ciała była niewyczuwalna – zmarł nie dalej jak pół godziny temu, zapewne nawet mniej. Rozejrzała się po pokoju – nic w nim nie dostrzegając. Nie było żadnych śladów walki… W zasadzie wyglądało to na zawał. „Tylko ciekawe, dlaczego akuratnie dzisiaj? I dlaczego na chwilę przed moim przyjściem?” – pomyślała wietrząc spisek. Sprawdziła jak radzi sobie asystentka i dyskretnie wypytała o zapach konwaliowy - nie używano go w biurach fundacji. Również żaden postawny mężczyzna nie pracował na tym piętrze – stwierdziła sekretarka z miną znawczyni… Alex poczekała, więc na przybycie Policji i złożyła zeznanie. Dość ogólnikowo mówiła o celu swojego przybycia, szczegółowo opisała samo wejście do gabinetu i swoje działania. Zauważyła, że w pokoju w powietrzu roznosił się zapach konwalii (uznając, że może to być ważna okoliczność sprawy, gdyby przypadkowo prezes miał jakieś silne uczulenia). Po złożeniu zeznania wyszła na przesiąknięty wilgocią chodnik… Jej wzrok przyciągnął mężczyzna stojący po drugiej stronie ruchliwej ulicy. Mężczyzna, który z postury był bardzo podobny do tego, który znokautował ją na korytarzu. Zbyt podobny, aby był to przypadek. Zamierzała podejść do niego i zaczepić, jednak zorientował się, że go zauważyła i po chwili zniknął w drzwiach dużego domu towarowego. Wściekła sięgnęła do torebki w poszukiwaniu paczki… Znalazła coś zupełnie niespodziewanego… Wejściówkę wielkości karty kredytowej do „IX” – największego klubu w Essen. Złote literki VIP odbijały się od czerni karty…




Rosa L Vǻhi.

Wczorajsza impreza przerodziła się w niezły melanż, który zakończył się w zasadzie chyba koło 10 nad ranem… Chyba, ponieważ ostatnią rzeczą, jaką Rosa pamiętała było długie, ale wesołe wchodzenie po schodach do jej mieszkania… To czy był ranek czy południe było całkiem nieważne…
Obudził ją dzwonek telefonu – nawet postanowiła odebrać, ale automatyczna sekretarka była szybsza. Uznając, że to nic ważnego – zapewne nic ważnego – wyciągnęła się wygodniej na łóżku dając sobie jeszcze jakieś pół godzinki… i jeszcze chwilkę…
W końcu postanowiła wstać i zająć się… czymś… czymś niezbyt wyczerpującym… Ze szklanką soku pomarańczowego obeszła swoje mieszkanie i przelotnie spojrzała na rzeźbę, nad którą pracowała… Nie – zbyt trudne. Na biurku leżały niedokończone grafiki do książki „Linia”… nie to też nie dzisiaj. W końcu podeszła do telefonu i odsłuchała sekretarkę:
- Cześć. Tu Nina Gudrin. Może cię zainteresuje… Co prawda to bezpośrednio Cie nie dotyczy – głos Niny, dobrej znajomej z miejscowego światka sztuki i wielkiej plotkary był co najmniej podekscytowany – Ale, w każdym razie… Słuchaj. Galeria Rosenthal – ta GALERIA… organizuje wystawę „Młode talenty sztuki” czy „Młoda sztuka Essen” czy jakoś tak… No nieistotne. Istotne natomiast, że jest wolne miejsce na kilka prac! Myślę, że musisz spróbować się załapać! Szepnęłam już tu i tam słówko o Tobie. Wystawa jest w przyszłym tygodniu, w sobotę otwarcie. Wiem, że czasu jest niewiele, ale musisz… no po prostu musisz. Zadzwoń do mnie, albo lepiej do tej całej Adler, czy Ander… musi być na stronie, ona to wszystko organizuje. Pa, pa, pa!
Zdziwione pip poprzedziło kolejną wiadomość:
- Pewnie jeszcze śpisz. Ja jeszcze też. Mam nadzieję, że dotarliście do domu? Znaczy Ty do swojego i Marek do swojego... – cichy chichot Fleur zdążył się jeszcze nagrać zanim rozmowę skasowano.

Deszcz za oknem nieznośnie dzwonił o parapet…

„Taaaak” – pomyślała – „Powiesić kilka prac w galerii, którą w Essen i na pewno poza nim, znali wszyscy, którzy się liczyli w światku sztuki… Świetnie, tylko jak w niecały tydzień przygotować się do wystawy??? I co ważniejsze, czy w ogóle się za to brać?”





Adrian Hesse.


Popołudnie zapowiadało się beznadziejnie i to wcale nie przez pogodę. Większą cześć popołudnia spędził na czacie. Dyskusja początkowo zmierzała w bardzo ciekawym kierunku – „korporacje są złe”; „wszystkim rządzą ONI” i „jak zbawić świat w pojedynkę”. Niestety im dalej w las tym więcej drzew i mniej rzeczowych argumentów… Koło osiemnastej Adrian zakończył rozmowę o niczym - bardziej niż sfrustrowany… Propozycja kumpli, aby wyjść na piwo była zarówno dobra, jak i taka „jak zawsze”… „Cholera - jestem taki sam jak inni…” – myśl przemknęła przez głowę i zgasła gdzieś w „niebycie rzeczywistości” Wziął kurtkę i wyszedł. Ci sami ludzie, ta sama gadka o wszystkim i niczym, te same wymuszone dowcipy i durne komentarze. Wyjście jak co dzień… Tylko piwo tego wieczoru zupełnie nie miało smaku i Adrian wlewał w siebie kolejne cole sugerując, że jest tam coś więcej niż lód… Trochę po 23:00 miał dość całej imprezy; włóczenia się po klubach, podrywania lasek, coraz bardziej bełkotliwego języka i… Zresztą… Dopił colę i nawinął jakiś zgrabny kawałek o konieczności urwania się.
Wychodził z klubu, kiedy mężczyzna przed nim zatoczył się i, pomimo tego, że przytrzymał się futryny, wpadł na Adriana. Dośc zgrabnie jednak wrócił do pionu i obrócił w kierunku chłopaka. Nie był wiele starszy – mógł mieć góra 28 lat, porozpinana koszula, zmierzwiona czupryna i mętny wzrok wskazywały, co najmniej na znaczną dawkę alkoholu, a może i na coś poza nim…


- Przepraszam – głos był przyjemny, ale również nosił znamiona procentów – Mam nadzieję, że nic Ci się nie stało? Masz prawo jazdy? – zupełnie nie czekając na odpowiedź kontynuował – Świetnie. Musisz mnie podrzucić w jedno miejsce – ja mógłbym się jeszcze zabić – parsknął śmiechem jakby powiedział dobry żart. – To nie jest daleko… Dzięki.

Chłopak włożył kluczyki w kieszeń kurtki Adriana i poszedł na pobliski parking. Adrian podążył za nim znajdując cała masę argumentów na to, że należy pomóc człowiekowi w potrzebie. Tylko przez chwilę naszły go wątpliwości – kiedy chłopak podszedł do zaparkowanego Bugatti Veyron, a pilot trzymany w ręku Adriana odblokował autoalarm…
- Samochód jak każdy inny – powiedział, męzczyzna i usadowił się na siedzeniu pasażera…

Faktycznie – samochód jak każdy inny – miał pedały, kierownicę i dźwignię zmiany biegów… Tylko jechał trochę inaczej… Po kilku zrywach, które wydawały się zupełnie nie przeszkadzać właścicielowi samochodu, Adrian opanował maszynę na tyle, że dawało się nią „jechać”.

- Hotel Regis… Nie, klub „IX”.

O ile o hotelu „Regis” Adrian słyszał po raz pierwszy, o tyle „kombinat” klubowy „IX” znał w Essen każdy, przynajmniej z nazwy i lokalizacji… Niecałe pół godziny później samochód zjeżdżał z przelotów ki i kilka minut później był pod klubem.

- Dzięki, uratowałeś mi życie… - otworzył drzwi i wysiadł, jakby znacznie mniej pijany – Wóz odstaw jutro rano pod hotel, albo postaw na parkingu pod klubem i daj kluczyki strażnikowi… Do rana jest Twój... Dzięki jeszcze raz. – zatrzasnął drzwi i po chwili minął kolejkę czekających na wejście i zniknął wewnątrz klubu…
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 08-01-2009 o 10:59. Powód: "literkówki"
Aschaar jest offline