Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2009, 23:45   #27
Diriad
 
Diriad's Avatar
 
Reputacja: 1 Diriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ku radości większości członków wyprawy i wszystkich obecnych pracowników Piccolo, odbył się polowy chrzest „Dedalusa”.

Ale zaraz…
Czy Jamesowi tylko się wydawało? Czy tylko on zwrócił na to uwagę?
Jeszcze chwilę temu rękę dałby sobie uciąć za to, że profesor Salvatore polecił nadać maszynie imię „Ikarus”
Chwila bezowocnego zastanowienia przekonała go, że nie warto dłużej roztrząsać tego tematu. Może jeszcze kiedyś będą mieli okazję o tym porozmawiać? Bądź co bądź zapowiadało się na to, iż będą ze sobą spędzali całe dnie przez najbliższy okres czasu. Dwanaście osób, które łączył wspólny cel odnalezienia doktora Livingstone’a. Jak na razie – tylko ten cel. Choć, będąc całkiem szczerym, także i to stwierdzenie nie było do końca prawdziwe. Celem wyprawy było co prawda odnalezienie doktora, jednak każdy z osobna miał swoje inne bardziej lub mniej znaczące powody, dla których podjął się trudów ekspedycji. Doktor Wilburn sam rozumiał to doskonale i nie miał do nikogo pretensji. Tak właśnie funkcjonowała natura ludzka.

Po ceremonii wszyscy rozeszli się, przygotowując swoje rzeczy – bądź zwierzęta – do lotu. Równie niezbędne było oczywiście nastawienie samego siebie tak, by nie mieć w sobie zastrzeżeń co do pewności maszyny – niektórym przychodziło to łatwiej, a, jak wynikało z obserwacji doktora, innym nieco trudniej.

Jednak już niedługo potem miało miejsce wydarzenie, które znów zgromadziło wszystkich podróżników w jednym miejscu. Do obozu przyjechał powóz wiozący umundurowanych dżentelmenów – służby wojskowe, jak łatwo było się domyślić nawet tym, którzy nie byli rodowitymi Anglikami.
James, zszokowany tym widokiem, odprowadził wzrokiem sir Roberta.

„Żołnierze? Co oni tutaj robią? To musi być coś nagłego, skoro przyjechali teraz, a nie udali się razem z nami do obozu kiedy przyjechaliśmy pociągiem.” – myślał James bardzo zaaferowany sprawą.

Sir Wodehouse wrócił do towarzystwa. Obdarzył każdego z uczestników długim spojrzeniem, lecz doktorowi wydawało się, że pominął stojącego tuż obok niego Jonathana.
Zaraz też okazało się dlaczego. Żołnierze sztywnym krokiem podeszli do niego i bezceremonialnie skuli go i odprowadzili do powozu.
James miał wrażenie, że przez całą tą sytuację serce waliło mu jak młotem.

Ciszę przerwał profesor Piccolo, zapraszając do „Dedalusa” jak gdyby nic się nie stało.

Na dźwięk tej nazwy James odruchowo przypomniał sobie o sprawie z nazwą statku i swoich przemyśleniach z nią związanych.
A więc jednak nie będą spędzać tyle czasu w dwunastkę…Zostało jedenaście osób.
Czy teraz już wszyscy byli tymi, za których Wilburn ich uważał?
Towarzystwo Geograficzne musiałoby być wyjątkowo pechowe, aby więcej z nich było kimś innym niż ci, za kogo się podawali…

* * *

- Ha, możliwe nawet, że po tym, co właśnie się wydarzyło, wyprawa będzie sławna niezależnie od jej przebiegu. – i zaraz James spróbował choć trochę rozluźnić atmosferę, mówiąc z uśmiechem – Ale żeby dorównać opowieściom o złotym runie, musimy się jeszcze trochę przyłożyć. A więc, damy przodem!

Ukłonił się przy tym elegancko przed chwiejnym trapem, który zdawał się odstawać od dworskich manier.

* * *

Lecieli już jakiś czas. Rzeczywiście, w porównaniu podróżą pociągiem widoki były wspaniałe. Ba! Byłyby równie oszałamiające porównane z jakimkolwiek innym doświadczeniem Jamesa.

Na pokładzie starał się też prowadzić życie towarzyskie. Zobaczył, że przy burcie – jeśli można użyć takiego określenia w odniesieniu do statku powietrznego – siedzi Mark Patter i skrzętnie notuje coś w dzienniku. Oczywiście, od razu widać było, że bez reszty poświęca się swojej funkcji reportera. Podszedł do niego i oparł się o reling.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam zbyt bardzo? Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. To fascynujące lecieć w powietrzu, a jakby tego było mało, robić to nad tak znakomitymi ziemiami… - dotknął dziennika spoczywającego w rękach Marka. A więc to jest zeszyt, w którym znajdą się wszystkie najpoczytniejsze artykuły najbliższych lat? Ta wyprawa daje panu materiał na doprawdy wspaniałe prace.
 
__________________
Et tant pis si on me dit que c'est de la folie - a partir d'aujourd'hui, je veux une autre vie!
Et tant pis si on me dit que c'est une hérésie - pour moi, la vraie vie, c'est celle que l'on choisit!
Diriad jest offline