Wejście na pokład "Dedalusa" nie różniło się niczym od wejścia na pokład jakiegokolwiek zwykłego statku. Wąski, chybotliwy trap. Nic nie świadczyło o tym, że wykonują właśnie wielki krok na drodze podboju ziemskiej atmosfery. Ale bez wątpienia tak właśnie było...
Start pozostawiał wiele do życzenia.
Miast majestatycznie unieść się do góry "Dedalus" wykonał kilka szarpnięć i podskoków, kołysząc się przy tym tak, że
Williamowi przypomniała się natychmiast „Sea Witch” opływająca Horn.
Ale bez wątpienia kołysanie ich powietrznego statku trwało o wiele krócej.
A potem to już była tylko czysta przyjemność...
Podobnie jak inni uczestnicy wyprawy
William stanął w takim miejscu, by móc swobodnie obserwować oddalającą się ziemię. I malejący cień "Dedalusa".
Widok był fantastyczny.
Czegoś takiego nie widzi się nawet ze szczytu góry. Malejące powoli domy, wielością zbliżające się do klocków, jakimi bawią się dzieci. Drogi, zamieniające się w rozłożone na kolorowym tle wstążeczki. Pociąg, upodabniający się do pełznącej, buchającej dymem gąsienicy. Ludzie... O ludziach w zasadzie można było zapomnieć, jeśli nie miało się w rękach solidnej lunety.
Można to było obserwować godzinami.
A gdyby komuś znudziły się owe widoki, a nie miałby ochoty na rozmowy, to zawsze mógłby porównać swoje wrażenia z tym, co przeżyli doktor Fergusson i jego towarzysze.
Ale na to był jeszcze czas...
-
Jeśli któryś z panów miałby ochotę, to polowanie z pewnością się nam przyda, w końcu nie każdy miał okazję polować z powietrza...
Zabrzmiało to nieco dziwnie. Dopóki nie znaleźli miejsca na obozowisko nie było sensu strzelania do czegokolwiek. Przypominałoby to modne ostatnio w Ameryce strzelanie do bizonów z okien pociągu. Bezmyślne wybijanie zwierzyny, której nie można zabrać. Chyba, że "Dedalus" może się zatrzymać i opuścić na ziemię w każdej chwili. A potem bez problemu wystartować... Ponieważ tych informacji mógł udzielić tylko profesor, albo jego asystent, to trzeba było nieco poczekać, aż "Dedalus" ponownie wróci na wysokość trzystu stóp i jeden z tych panów będzie miał czas.
Polować było na co...
Zwierzęta, zaniepokojone nieco przemykającym się po ziemi cieniem, podnosiły głowy, a potem opuszczały je spokojnie. Stadko słoni nawet nie zareagowało na przelatującego nad ich głowami "Dedalusa".
Ale to nie była zwierzyna, na którą warto by było zapolować w tym momencie.
Za dużo mięsa, które tylko by się zmarnowało. Kłów, ze względu na wagę, nie mogli zabrać. Poza tym nie sposób było ścigać ich statkiem powietrznym uciekającego zwierzęcia, a nikt nie mógł zagwarantować, że pierwsza kula położy takiego olbrzyma trupem.
Zabicie słoniątka byłoby prawdopodobnie równoznaczne z koniecznością zabicia jego matki, która nieprędko zechciałaby opuścić swego potomka.
Antylopy...
Jedna taka sztuka byłaby w sam raz dla wszystkich. A jeśli uwzględni się fakt, że na pokładzie znajduje się Volta...
Zostałyby same rogi, uśmiechnął się.
- Panie, panowie - powiedział. -
Idealna okazja. Kto ma ochotę zapisać się w dzienniku wyprawy jako pierwszy powietrzny myśliwy?