Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2009, 15:23   #22
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
„Wreszcie!”
Poczuł zew walki, poczuł żądzę krwi, zemsty, która od tak długiego czasu kotłowała się w nim i wrzała. Marzył o tej chwili, tyle razy wyobrażał sobie rytuał upuszczenia zbędnych kilku litrów krwi, pochlastania mięśni, zeszpecenia, zabicia! Taak... To był jego świat. Świat przemocy i bólu, tak bliski mu od dziecka, wszechobecny w jego życiu, tak bardzo pociągający i przerażający zarazem. Bez broni, tego kawałka zimnej stali, czuł się bezbronny jak pętak pozostawiony na pastwę dzikim zwierzętom, czuł się nagi, jak rozchełstana, trzęsąca się dziewka na stogu siana, czuł się czymś innym... człowiekiem?

Wpatrzył się w zbliżającego się powoli rosłego orka zwiadowcę. Paskudny, ociekający śluzem i brudem z długim sztyletem w dłoni sunął w ich stronę. Te złe oczy, długie, mocne, czarne zęby. Arcydzieło brzydoty, wynaturzenie cuda jakim kiedyś były elfy, dzieło zła wcielonego - Sauorna. Wściekłość i furia bijąca od wnętrza tego potwora, jakaś nieludzka siła, wola. To był ON. To ON we własnej osobie sterował tymi nienaturalnymi stworzeniami, to Władca Ciemności dawał im siłę, nienawiść do wszystkiego co żyje i nie bije pokłonów jego panu. OKO cały czas patrzyło, było w nieustannym ruchu, zawsze czujne, zawsze gotowe.

Rozpościerający dokoła swe czarne macki mrok uniemożliwiał zobaczenie czegokolwiek oddalonego bardziej niż dwa, trzy metry. Orientację w sytuacji utrudniały dodatkowo grube, obrośnięte mchem, stare pnie drzew. I te odgłosy. Wszędzie było ich pełno, najróżniejszej maści i rodzaju. Cichły, to znowu nabierały na sile. Niemożliwe do rozpoznania, wypowiadane w strasznej mowie Mordoru słowa zlewały się z nocą tworząc jedność; nieprzebitą i straszną.

Ruszył w bok, co chwilę myląc krok, zmieniając tempo, patrząc się prosto w oczy temu wielkiemu, śmierdzącemu bydlakowi. Mocno, aż do białości zaciśnięta na rękojeści sztyletu dłoń wywijała młynki, zwodziła. Cathalan wypatrzył odpowiednią chwilę. Nie namyślając się długo spiął mięśnie szykując się do skoku.

Już widział, jak leci, czuł głęboko wżynające się ostrze sztyletu, czuł gorąca krew, silnym strumieniem buchającą w twarz. Czuł zew walki, żądzę, KREW!

Wizja stała się rzeczywistością. Idealne wyczucie równowagi, maksymalna, skoncentrowana na jednym tylko celu wściekłość i nieprzezwyciężona potrzeba walki eksplodowały w ciele Wrzoda. On już teraz wiedział, że wygrał, był pewien tego co się stanie i wył z uciechy. Zaślepiony furią zablokował nadgarstek i błyskawicznym, zwierzęcym, ruchem odbił się od mokrego listowia zaściełającego grunt lasu. Wszystko zamigotało, wiatr zawył w uszach, zdezorientowany ork zdążył tylko kwiknąć. Diabelnie cienka, ostra klinga sztyletu z impetem i niewiarygodną dokładnością przeorała gardło potwora. I właśnie w tym momencie Cathalan poczuł coś dziwnego, poczuł, że... jest taki sam jak twórca tego pokracznego czegoś tryskającego juchą jak fontanna. Ale to była tylko za krótka chwila, błysk, takie nic. Rechocząc jak szalony zwinnie wylądował obok walącego się na ziemię martwego ciała orka. Wyrwał mu z dłoni sztylet i cofną się w stronę skupionego Mathiewa zastygłego w bezruchu z mieczem w dłoni.
- Co robimy? - z zadziwiającym, upiornym wręcz spokojem w głosie zapytał cicho Wrzód.
- Kierujemy się do obozu nim dotrą tam orkowie!

Poczuł, że po twarzy spływając mu strużki jakiejś gorącej cieczy. "Czy to krew? Moja krew?". Nie było na to czasu. Gestem wskazał dowódcy żeby pobiegł pierwszy. Niespokojnie rozejrzał się dookoła. Wszystkim co zobaczył, a raczej poczuł była ciemność; ciemność, krew, ból i... strach.
 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 18-01-2009 o 17:03.
Sulfur jest offline