Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2009, 11:42   #7
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 2: do 18.lipca.2008 (piątek) godzina 22:00

Rosa L Vǻhi.

Rosa odłożyła telefon i przez chwilę chodziła po mieszkaniu nie mogąc sobie znaleźć miejsca... To było... było zaskakujące, cudowne i w ogóle... Często, gęsto małe galerie czy inne "kramy ze sztuką" targowały się godzinami, wybrzydzały i marudziły... Tutaj i teraz - w zasadzie przy pierwszym kontakcie - "proszę dostarczyć prace"... Prawie nie mogła w to uwierzyć... Nina, co prawda zawsze i przy każdej okazji powtarzała, że "zna, kogo trzeba", ale Rosa klasyfikowała to raczej, jako gadanie i przechwałki, niż faktyczne możliwości...
Przez chwilę myślała nad tym, aby podzieli się nowiną z Fleur i Markiem, ale złośliwy komentarz przyjaciółki nagrany na sekretarkę stanowił zbyt świeżą zadrę, a Marek miał w tych godzinach wyłączony telefon - jak zawsze, kiedy był w pracy.
W każdym razie musiała zając się wyborem prac... Postawiła wodę na herbatę i sięgnęła kubek. Za oknem coś huknęło, po czym rozległy się krzyki i przekleństwa... Podeszła do okna stwierdzając przy okazji, że pogoda jest lepsza niż poprzedniego dnia, ale na słońce nie ma, co liczyć. Pod budynkiem stały dwa samochody z wiele mówiącym napisem "Przeprowadzki". Z jednego chyba właśnie wypadła szafa i to było przyczyną niewielkiej katastrofy (mebel niestety chyba nie przeżył) krzyków i przekleństw...

Usiłowała się skoncentrować na pracach, ale harmider panujący pod budynkiem i na korytarzu był wprost nie do wytrzymania… Zawsze myślała, że mieszkanie naprzeciwko jest zajęte, ale chyba nie było – skoro właśnie tam wnoszono meble… Na korytarzu znów coś huknęło sprawiając, że prawie upuściła grafikę… Wściekła otworzyła drzwi do mieszkania, z zamiarem zrobienia dzikiej awantury, i stanęła jak wryta. Naprzeciwko niej na korytarzu dwóch mężczyzn szarpało się z naturalnych rozmiarów trumną… z zawartością…



Drewniane wieko leżało u stóp Rosy – to ono musiało wywołać hałas…
Artystka postanowiła jednak wycofać się w zacisze własnego mieszkania i uspokoić. Widziała w życiu wiele instalacji o najróżniejszej wartości artystycznej, a nawet merytorycznej, czy ogólnie jakiejkolwiek wartości, ale trumna z… była… co najmniej… bezguściem… jeżeli nie… Zrobiła sobie coś do picia i postanowiła, że skoncentruje się na wyborze prac… albo poszukiwaniu innego mieszkania.
Dopiła kawę zadowolona z przynajmniej chwilowej ciszy na korytarzu. Ciszy chwilowej, bo znów coś rąbnęło… W końcu wybrała prace i zadowolona z siebie usiadła w fotelu. Był już wieczór, słońce schowało się za horyzontem i Rosa właśnie zamierzała się wykapać, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Podeszła do drzwi i otworzyła zrezygnowana. Na korytarzu stał młodzieniec.



Odłożył futerał i wyciągnął zza pleców butelkę wina. Dobrego wina. Uśmiechnął się i wręczył jej podarek:


- Jestem King. Znaczy… chciałem powiedzieć Johann Kluger. Jestem muzykiem death metalowym… Co pewnie widać… Mam nadzieję, że pracownicy nie hałasowali za bardzo? A, więc jednak – uśmiechnął się słodko, co wcale nie pasowało do image „złego do szpiku kości”. – Przepraszam, muszę lecieć. Innym też chcę wręczyć łapówkę… bo raczej nie będę organizował przyjęcia powitalnego…
Uśmiechnął się ponownie i wyciągnął następną butelkę… Zadzwonił do sąsiednich drzwi. Rosa zamknęła drzwi i spojrzała na butelkę… była to niewątpliwie butelka bardzo dobrego wina.




Sara Brauer

Sara popijała kawę wyczekując prognozy pogody. W końcu – po informacjach gospodarczych, sportowych i przerwie na reklamę pojawiła się Pogodynka i rozpoczęła swój uśmiechnięty monolog dotyczący temperatury, wiatru i opadów – przelotnych na szczęście. W sumie panna Brauer była zadowolona z pogody na popołudnie – miało być pochmurnie, ale bez opadów… Nic nie stało, więc na przeszkodzie, aby spotkać się w miłej atmosferze gdzieś na mieście…
Sara rozejrzała się po kuchni i sprzątnęła naczynia po śniadaniu… Will wyleciał nad ranem jakby go diabli gonili – co prawda pracował w komisariacie po drugiej stronie miasta, ale… Ich związek zaczynał przypominać „przedpokojowe małżeństwo”, które widzi się tylko w przedpokoju… On wraca – ona wychodzi i vice versa… Nawet pomimo tego, że ona pracowała w domu widzieli się wczesnym rankiem podczas szybkiego śniadania lub wieczorem przy serii wyrzutów i obietnic bez pokrycia… W sumie wiedziała na co się pisze zostając dziewczyną policjanta, ale… Wiecznie było jakieś „ale”.

Telewizor wyrwał ją z rozmyślań głośnym sygnałem końca reklam. Zaczęto nadawać powtórkowy wywiad z Sabine Schwartzwissen. Dobrze kojarzyła to nazwisko – nazwisko jednej z bardziej znanych medium w Niemczech. Zaskoczyła ją informacja o tym, że panna Sabine ma 17 lat i że mieszka w Essen… Wywiad był interesujący i zawierał kilka interesujących punktów…
Jednak zdziwione piknięcie komórki skierowało jej uwagę na zupełnie inne tory. Odnalazła aparat i spojrzała na wyświetlacz. Szybko odnalazła ładowarkę i podłączyła telefon. „Folder! Galeria…” – pomyślała i odnalazła koperta z pismem. Wybrała numer i po chwili usłyszała miły, ale w jakiś sposób stanowczy głos:
- Karen Ander. Słucham?
- Dzień dobry. Tutaj Sara Brauer. Dzwonię w sprawie pisma, jakie otrzymałam z Państwa galerii…
- A tak. Bardzo mi miło, że Pani dzwoni… Pozwoli pani, że przedstawię problem… Nasza Galeria organizuje przekrojową wystawę „Młodzi w sztuce Essen”, która ma zaprezentować dorobek młodego, może mniej znanego pokolenia artystów. Niestety w ostatniej chwili trochę się to wszystko skomplikowało. Dwu twórców się wycofało, nam udało się otworzy nowy pawilon, a na dodatek folder… wygląda zupełnie niezgodnie z naszymi wytycznymi. – po tym przydługim wstępie Karen doszła do sedna sprawy – ponieważ jest to wystawa młodych twórców chcieliśmy trafić również do młodych odbiorców… Może zachęcić młodzież do zainteresowania sztuką a nie tylko pop-artem… Powstał więc pomysł, aby folder nawiązywał do graffiti lub witryny internetowej… Agencja reklamowa, która przygotowywała folder, zrobiła raczej średniowieczną polichromię a nie graffiti… jesteśmy więc w kropce. Mamy tydzień na przygotowanie nowego folderu. Zwróciliśmy się do kilku osób o pomoc. Oczywiście dostarczymy wszystkie materiały. Jeżeli zdecyduje się Pani na współpracę to niezależnie od tego czy zaakceptujemy Pani projekt czy nie to wypłacamy wynagrodzenie w wysokości 7500 Euro…
- Muszę się nad tym chwilę zastanowić – odparła Sara, gdy Karen w końcu przestała mówić…
- Oczywiście. Jestem do pani dyspozycji. Jestem dziś cały dzień w Galerii – jeżeli chciałaby Pani spotka się osobiście, zrobi dodatkowe zdjęcia, czy cokolwiek… Oczywiście możemy wszystko wysła mailem – łącznie z umową… Do usłyszenia zatem.
- Do usłyszenia – odparła Sara i skasowała rozmowę .




Sabine Schwartzwissen

Obudziła się rano. Kicia nie była zadowolona z nagłego ruchu pod kołdrą i wyraziła to głośnym „miau”; po czym dumnie odmaszerowała w kierunku kuchni. Sabine również poszła w tym kierunku rejestrując, że jest prawie południe. W przedpokoju stały buty ciotki (żeby tylko jedne) i niewątpliwie męskie lakierki. Oznaczało to dwie rzeczy – ciotka wróciła do domu i wróciła z kimś… To z kolei wcale nie znaczyło, że doszło do czegoś… Sabine wolała, zatem nie błądzić zbyt dużo po apartamencie – nigdy nie było wiadomo, na co, znaczy, na kogo, trafi się w takiej sytuacji… Zjadła śniadanie i wyszła. Zamierzała się powłóczyć trochę po sklepach, ale pogoda była nieszczególna. W końcu wsiadła do taksówki i pojechała na strzelnicę. Kilka minut jazdy taksówką było jednocześnie czasem na przemyślenia – z jednej strony była traktowana jak dorosła osoba, zwłaszcza przez ciotkę – udzielała wywiadów, pracowała, jako medium… z drugiej strony – ciągle była dzieckiem; ciągle pod opieką swojego managera, bez swojego samochodu…
- Proszę pani, jesteśmy na miejscu – powiedział kierowca wyrywając Sabine z zadumy…
Zapłaciła za jazdę i po chwili była już na strzelnicy sportowej. Przedstawiła wymagane dokumenty i zabrała broń. Po chwili stała na stanowisku i namiętnie dziurawiła tarczę. Tuż obok na stanowisku stał młody mężczyzna w sportowej czarnej koszuli, jeansowych spodniach i z masą medalików na szyi.





Skończył serię z magazynku i momentalnie przeładował. Musiał kątem oka zauważyć Sabine na stanowisku i zdziwiony odłożył broń. Z uśmiechem zwrócił się do niej i po chwili rozmowy był znacznie spokojniejszy o „dziecko na strzelnicy”. Przyniósł nawet jakieś napoje… Jak się okazało nie do końca bezinteresownie… Okazało się, że Kurt Webbler – jak się przedstawił – był wielbicielem szeroko pojętego wróżbiarstwa i spirytyzmu… Więc kiedy poznał stojącą obok na strzelnicy dziewczynę określaną „najmłodszym medium” po prostu nie mógł sobie odmówić przyjemności rozmowy i złapania autografu…
Rozmowa dość szybko zeszła na temat duchów i ich postrzegania. Również postrzegania świata za jak to określiliście „zasłoną”… Sabine przedstawiła mu swoje teorię zauważając jednocześnie, że jest bardzo dobrze zorientowany w sprawach psychologii i parapsychologii. Jego podejście do duchów było w wielu punktach zbieżne z jej poglądami… Rozmawiało się bardzo dobrze i dopiero telefon, jaki zadzwonił w jego kieszeni zwrócił uwagę ich obojga na upływający czas. Mężczyzna przeprowadził rozmowę i z uśmiechem przeprosił mówiąc, że będzie musiał już iść… Praca… Jedno magiczne słowo, które potrafiło tyle zmienić…


Zostawił jej swoja wizytówkę z nazwiskiem i numerem bez uśmiechu mówiąc:
- Patrzysz w otchłań, ale to znaczy, że Otchłań patrzy na Ciebie… czy jesteś na to gotowa? - Jej telefon również się rozdzwonił, więc mężczyzna pomachał jej tylko ręką i odszedł…

To jej manager chciał wiedzieć, czy czegoś nie potrzebuje…




Adrian Hesse.

Zdał sobie sprawę, że ktoś świeci mu halogenem w oczy. Wokół przelewały się żółtawe fale wymiocin… Auc… Bolesny skurcz w karku i jego lustrzane odbicie w nodze otrzeźwiły go. Przynajmniej trochę. Do jego mózgu, ciągle pływającego w breji z adrenaliny, zachwytu, potępienia i użalania się nad sobą; zaczęły powoli dociera bodźce ze świata. Żółtawe fale przybrały, co prawda kształty beżowej tapicerki Bugatti, ale wymiocinami, żółcią i alkoholem dalej śmierdziało.




Adrian spojrzał po sobie, co przyprawiło go o kolejny spazm bólu, koszulę miał upapraną plwocinami i żółcią, a rękawy kurtki wyglądały jakby wytarło się w nie żeńskie towarzystwo oglądające ckliwy romans… Ktoś znowu włączył halogen… A, nie… To słońce przebiło się przez zasłonę z chmur i oparło na szybę – zupełnie oślepiając… Spojrzał na zegarek – wskazówki nadal były dwie i wskazywały 1:37… Pierwszym dźwiękiem jaki dotarł do jego uszu był świst silnika wyduszającego z 16 cylindrów i 4 turbosprężarek magiczne 1001 koni mechanicznych… Świst w uszach skończył się i umysł Adriana strawestował tytuł filmu - „Zobaczyć Verdun i umrzeć”… zapewne pod wpływem „Pray for a Dying” jakie nadawało radio… Rozejrzał się po wnętrzu starając się odtworzyć w pamięci kilka ostatnich godzin… Schowek był otwarty, a na siedzeniu leżała karta ze stacji Shell… No, tak – musiał gdzieś zatankować… samochód nie palił w końcu 6 litrów na 100 kilometrów… Tylko, że niczego nie pamiętał… Niczego… Ostatni bodziec, jaki znajdował się w jego umyśle to był ten świst…
Stwierdził, że zanim zrobi cokolwiek innego – musi siebie doprowadzić do jakiegokolwiek stanu „funkcjonowania”… Umyć się, przebrać, zjeść coś… I tak było już południe, więc „rano” – niezależnie jak zdefiniowane skończyło się jakiś czas temu… Odpalił silnik upewniając się, że musiał tankować… Pojechał do siebie. Automat z gazetami krzyczał olbrzymim tytułem Bilda: „Imprezowicz!!! Dziedzic fortuny Kruppów szaleje.” Poniżej pełno stronnicowe zdjęcie – lekko niewyraźne – jakby robione z ukrytej kamery, albo telefonem komórkowym – przedstawiało skądinąd znane Bugatti i młodego mężczyznę, który też wyglądał znajomo… Zdjęcie wykonano w ciągu dnia - chyba w centrum… Przechodząca obok para obrzuciła go wzrokiem bazyliszka… Zniknął więc w sieni licząc na to, ze nie spotka żadnego z sąsiadów…



William Leder

William dotarł do pracy kilkanaście minut po 9:00. Zupełnie zapomniał, że od dziś zamykają JosefPlatz i to na pewno zakorkuje przejazd przez Moritz… Faktycznie zakorkowało…
W sekcji było prawie pusto. Usiadł przy swoim biurku i odpalił komputer. Gdy tylko zalogował się do systemu dostał powiadomienie o przydzieleniu sprawy E17/3861/232. Otworzył ja i zauważył, że ktoś odwalił większość biurokracji związanej ze sprawą strzelaniny. Kurt wypełnił wszystkie możliwe rubryczki (nawet te, których nikt nie wypełniał) pozostawiając tylko rubrykę „raport”…
Will obejrzał zdjęcia z miejsca zdarzenia – przyznał w duchu, że chłopczyna znał się na rzeczy… Na zebranych łuskach nie było ani kawałka śladu. Kule wydobyte ze ścian były zbyt zniszczone, aby nadawały się do analizy balistycznej… William kliknął w zakładkę „ślady różne / niezwiązane ze sprawą”. Kilka zdjęć klatki schodowej, zbliżenia na rysy na tynku, zdjęcia gwoździa.

Notatka: „Badanie rys na tynku na zlecenie Williama Ledera. Tynk na klatce schodowej lekko zmurszały, pod warstwą olejnej farby osypujący się. Rysy świeże – nie starsze jak tygodniowe. Brak możliwości dokładniejszego określenia. W zarysowaniach brak materiału genetycznego i/lub mikrośladów. Znaleziono na miejscu gwóźdź (dowód nr. 6), którego czubek jest zabrudzony tynkiem. Mikroślady na gwoździu wskazują na fakt, iż znajdował się on w ludzkich rękach jednak ilość materiału nie daje możliwości dalszej analizy. Teza: rysy na tynku wywołane zarysowaniem gwoździem. Brak związku ze sprawą.”


Pop-up „Masz wiadomość” zadomowił się na środku ekranu i Will odczytał maila.
„Cześć.
Byłem na miejscu. Raport jest już w sieci – wrzuciłem go z laptopa. Znalazłem gwóźdź!
Przy okazji – znalazłem jeszcze koszulkę – czarnego T-shirta. Będącego kompletem (jak podejrzewam) z glanami i bojówkami moro w „ciapki” Bundeswery. Koszulkę mam – reszty nie. Przywłaszczył to sobie jakiś bezdomny na trzecim piętrze tego budynku. Jak go zdybałem to się przebierał i nie za bardzo było, za co zabrać mu te rzeczy… Tak, oblazłem cały budynek, jakby dochodzeniówce się coś jeszcze przypomniało (pyłki z każdego piętra mam). Te rzeczy też nie mają, moim zdaniem, związku ze sprawa.
Co do samej koszulki, jest chyba wystawowa – wygląda na używaną, ale nie ma na niej nic poza brudem z miejsca znalezienia. Nie ma na niej śladów genetycznych.
Wysyłam Ci gwoździa i koszulkę – bo to Twój posterunek prowadzi sprawę. Rubryczki powypełniałem – zostawiłem Ci tylko „raport”.
Kończę swój gościnny występ. Trzymaj się, Kurt
Willa zastanowił automatyczny podpis dorzucany przez system pocztowy – wskazywał, że Kurt Webbler pracował w komendzie 3, a nie sąsiedniej 36, jak wczoraj sugerował „kolega szef”. Jakąś godzinę później w rękach Ledera wylądowała koperta zawierająca dowody 6 i 7 czyli gwoździa i koszulkę.



Obejrzał jeszcze raz wszystko dokładnie, sprawdził opisy sprawy i zaniósł dowody do przechowalni. Zrobił sobie kawę i pomyślał, że teraz to już został tylko raport… Chyba…




Alex Spatz.

Taksówka zatrzymała się przy najmniej oblepionym ludźmi wejściem do „IX”. Najmniej oblepionym oznaczało jakieś 50 osób czekających na selekcję… Alex obeszła, z nieukrywana satysfakcją, bokiem to całe zgromadzenie i pokazała ochroniarzowi kartę. Nie każąc jej czekać, wział kartę z jej ręki i przyłożył do czytnika jaki miał na nadgarstku.
- Trzecia litera nazwiska – zapytał z uśmiechem.
- A – odparła dziennikarka zaskoczona pytaniem.
- Miłego wieczoru – odparł i oddał jej kartę; natychmiast zwracając się ku kłębowisku ludzi… Drugi z ochroniarzy przytrzymał jej drzwi i po chwili Alex znalazła się przy kasie. Dziewczyna po drugiej stronie szklanej szyby z służbowym uśmiechem sięgnęła po kartę, kiedy trwały wielkie poszukiwania gotówki…
- Na karcie zdeponowane jest 6380 Euro i 68 eurocentów – powiedziała kasjerka – życzysz sobie dopłacić? Wypłata możliwa jest do wysokości 500 Euro – dodała informacyjną formułkę.
- Nie… - Alex może i była zaskoczona, ale nie straciła rezonu. Wepchneła swoje pieniądze z powrotem do torebki i dodała z uśmiechem – Myślałam, ze po ostatniej imprezie mniej zostało… - dodała z uśmiechem i zabrała kartę.
Było jeszcze stosunkowo wcześnie, ale klub był już dość pełny… Zapewne pierwsi goście pojawiali się koło 15:00… Kiedy prawdopodobieństwo wpuszczenia było większe…
Dyskretnie przyjrzała się zabezpieczeniom i ochronie. Jedno i drugie było praktycznie niezauważalne dla zwykłych śmiertelników. Kamery były bardzo dobrze ukryte, a ochrona sympatycznie wyglądająca i ubrana po klubowemu. Żadnego straszenia kwadratowymi twarzami, szerokimi plecami i czarnymi ubiorami z nieodzownymi kamizelkami taktycznymi i rękawiczkami bez palców…



Tylko przelotnie spoglądała na ciekłokrystaliczne monitory wyświetlające informacje, zdjęcia i reklamy imprez i drinków… Przeszła nad sala nazwaną „Beach Club” – jeszcze pustą, bo czynna od 21:00 i skierowała się wprost do strefy VIP. Przy wejściu do „Zone IX” przerobiła powtórkę z bajki o karcie i literze nazwiska. Dostała również bonus w postaci szczerego uśmiechu i życzeń dobrej zabawy… od chłopaka, któremu wpadła w oko… Niestety tak samo jak ona – on również był w pracy…
Znalazła się w sali, która przypominała typową salę klubową. Po lewej stronie znajdował się bar wyposażony chyba we wszystko łącznie z gorącą czekoladą… Kilkanaście stolików z klubowymi fotelami tonęło w grubej, wysokiej wykładzinie w kolorze ciemnego burgunda… Po prawej, pod ścianą kilka lóż, których kanapy obito białą, nabłyszczaną skórą…


Całe pomieszczenie tonęło w przyciemnionym świetle i łagodnym jazzie… Chyba jednak trochę inaczej wyobrażała sobie tę cześć klubu…
Podeszła do baru i otaksowała wzrokiem młodego barmana. Zamówiła drinka i przesunęła kartę po barze… Kiedy barman oddawał kartę usłyszała:
- W sieci klubu jest dla Ciebie wiadomość. – Położył na barze coś, co wyglądem przypominało palmtopa – wystarczy, że przyłożysz kartę do tego urządzenia i wiadomość wyświetli się na monitorze. Jeżeli chcesz odpowiedzieć możesz użyć klawiatury – dodał i odszedł do innego klienta.
„Podejrzewałem, że przyjdziesz… Będę codziennie od 19:00 do 23:00 w Jazz Lounge. Pozdrawiam Karl Sthall.” – przeczytała Alex mając wrażenie, że nazwisko Sthall nie jest jej obce. Wybrała przycisk „skasuj wiadomośc” i odsunęła urządzenie. Zabrała z baru jeden z folderów i spojrzała na schemat cześci IX. Okazało, się, że nie musi się nigdzie ruszac, ponieważ akuratnie to pomieszczenie nazywało się Jazz Lounge… Usiadła w jednej z lóż i czekała na rozwój wydarzeń. Przygotowała się do rozmowy i spokojnie popijała drinka.
Po chwili dosiadł się mężczyzna, może koło 36-37 lat.
- Witam. Jestem Karl – przedstawił się – doceniam panią, jako dziennikarkę i szczerze mówiąc nie obchodzi mnie czy taśma się kręci, czy nie… - uśmiechnął się i popił ze szklanki, która przyniósł z sobą – jeżeli wycieknie sprawa tej rozmowy wycieknie również sprawa jakiś 6380 Euro… Przyznaję, że pani artykuły o, już świętej pamięci, mocno pokrzyżowały moje plany… Niestety zanim zdążyłem go usadzic za przekręty podatkowe dopadli go jego koledzy z pralni… Zdarza się… Proponuję współpracę, aby nie nazwać tego układem… Raport koronera może niczego nie zawierać, nie wiem jak głęboko sięgają te macki; ale za artykuł sugerujący, że „nasz wspólny znajomy” został zamordowany przez kolegów z branży, a fundacja była przykrywką dla pralni pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami… Zresztą proszę puścić wodze dziennikarskiej fantazji – uśmiechnął się i puścił oko – i innych teorii spisku… W zamian pani konto może się znacznie zwiększyć... lub nowopoznany kolega z fiskusa podsunie pani kilka ciekawych tematów… Musze już lecieć. Miłego wieczoru. Polecam „Trance SenSaTion”, powinno właśnie się zaczynać…
- A – dodał wstając od stołu – nazwisko oczywiście jest fałszywe, ale niech pani poszuka w książce telefonicznej…
Męzczyzna odszedł tak samo niespodziewanie jak się pojawił. Alex została sama. Stwierdziła, że przeanalizuje to wszystko później i, skoro już tu jest, to nie zmarnuje wieczoru i nocy… Na salach, wśród gości, rozpoznała kilkanaście osób z lokalnego świecznika lub innych pierwszych stron gazet.
Poza szampańską zabawą nie wydarzyło się już nic godnego dziennikarskiej wzmianki i w sumie Alex wylądowała w swoim łóżku koło 9:00 rano… Koło 18:00 zaczynała w miarę kontaktować…
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 12-01-2009 o 17:37.
Aschaar jest offline